Od Wschodu do Zachodu

0
Reklama

 W polityce krajowej szał na maksa, szatany i czarownice ostro rozrabiają – dlatego dzisiaj zajmę się zagranicą a dla psychicznego komfortu: czasem minionym. Docierając do wzgórza na którym leży miasteczko Podkamień mamy okazję podziwiania rozległej panoramy z majaczącymi w oddali miejscowościami o swojsko brzmiących nazwach: Krzemieniec, Szumsk, Załuże, Waśkowce, Suraż i Iserna. Jak mniemam, dla większości czytelników niewiele one mówią, tym bardziej, że w takim brzmieniu już nie występują. Choć wszystkie miejsca można odnaleźć na wschodzie Europy ich pisownia jest dzisiaj obcojęzyczna.

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej

W polityce krajowej szał na maksa, szatany i czarownice ostro rozrabiają – dlatego dzisiaj zajmę się zagranicą a dla psychicznego komfortu: czasem minionym. Docierając do wzgórza na którym leży miasteczko Podkamień mamy okazję podziwiania rozległej panoramy z majaczącymi w oddali miejscowościami o swojsko brzmiących nazwach: Krzemieniec, Szumsk, Załuże, Waśkowce, Suraż i Iserna. Jak mniemam, dla większości czytelników niewiele one mówią, tym bardziej, że w takim brzmieniu już nie występują. Choć wszystkie miejsca można odnaleźć na wschodzie Europy ich pisownia jest dzisiaj obcojęzyczna. 

Dla obecnych mieszkańców Krzemieniec to Kremeneć, Podkamień – Pidkamiń a zapadła wioseczka Iserna, w której czas zatrzymał się w miejscu, to… Kutianka. Piszę o miejscach dla wielu Polaków wyjątkowych. Krzemieniec jest przecież rodzinnym miastem Juliusza Słowackiego, Podkamień zaś, niczym Częstochowa, był przed wojną celem pielgrzymek odbywanych rokrocznie przez naszych rodziców. A więc jesteśmy w domu, czyli na Wołyniu. Właśnie wróciłem z Kresów, gdzie szukałem korzeni moich przodków i odkrywałem miejsce narodzin starszego rodzeństwa. Niestety, naocznych obserwatorów mogących o czymkolwiek zaświadczyć prawie już tam nie ma. Dzisiejsi mieszkańcy to kolejne pokolenia przekazujące szczątkowe relacje zasłyszane z drugich i trzecich ust. Mogłem więc liczyć na mgliste wspomnienia pomieszane ze zadziwieniem, że ktoś przybyły z daleka dopytuje o dawno zapomniane sprawy, choćby o to, gdzie stał jakiś dom. Spotykani ludzie nie żywią do przybyszów niechęci, przeciwnie, okazują życzliwość i gościnność, jakiej my już nie znamy. Z zainteresowaniem obserwują gości, którzy po starych miedzach i na skrajach jarów poszukują materialnych śladów od dawna nieobecnych domostw. Gdzieniegdzie rosną zdziczałe jabłonie, śliwy i czereśnie.

 

 

To niemi świadkowie i gdyby tylko mogli, przekazaliby pewnie niezakłamaną historię tamtych ziem. Zostały też cmentarze a tak naprawdę symboliczne miejsca po nich. Potrzeba wyobraźni i wiary, że ziemia z gąszczem zarośli oraz z resztkami szlachetnych nasadzeń skrywa stare kości. To smutne miejsca, tuż poza ludzkimi siedzibami, najczęściej na wzniesieniach i obok jakiegoś traktu, z wszędobylskimi kozami raczącymi się soczystą trawą. Niewykluczone, że już niedługo wyrośnie tam paskudny Mc Donald’s ze stacją benzynową. Po raz drugi w życiu dotarłem do Szumska, niewielkiego miasteczka, gdzie istnieje polski cmentarz. Jak się okazuje niezapomniany, bo od siedmiu lat z rzędu odwiedzany przez mieszkańców Łosiowa. Łosiowianie w zdecydowanej masie są społecznością kresową, to repatrianci, którzy na Wołyniu zostawili swoich najbliższych. Część z nich zostało pomordowanych przez banderowskie bojówki. Jak co roku pielgrzymów poprowadził młody ksiądz Grzegorz Kopij, zafascynowany ziemią przodków, orędownik ratowania śladów polskości. Przed formacją duchową ksiądz Grzegorz ukończył studia historyczne stąd pasja odkrywania przeszłości.
Ważną częścią zabużańskiej podróży było spotkanie z merem Szumska w celu wyjednania zgody na ratowanie tamtejszego cmentarza. Głowa miasta, jak to określają Ukraińcy, to młody człowiek (rówieśnik ks. Grzegorza), wolny od uprzedzeń i otwarty na ideę polskiego duchownego. Ktoś zapyta: skąd taki pomysł, przecież chodzi o nekropolię prowincjonalną a to temat niezbyt nośny medialnie. Wystarczy zamieszanie z Cmentarzem Łyczakowskim we Lwowie, który wciąż jest polityczną kością niezgody pomiędzy politykami sąsiadujących krajów (o narodach nie wspominam, to cyniczne przepychanki wykrawaconych smutasów). Dobrej odpowiedzi nie znajduję bowiem kieruję się uczuciami skrajnie nieobiektywnymi. Myśląc o Szumsku nie zapominam, że spoczywają tam szczątki moich dziadków, dwojga starszego rodzeństwa i zamordowanego stryja Cezarego, a więc krewnych, których znam wyłącznie z opowiadań rodziców. Po odwiedzeniu Kresów wiem jedno: czas zasuwa do przodu, wyrosły kolejne pokolenia, młodzi ludzie bez bagażu przeszłości gotowi są zamknąć tragiczną kartę historii. Ratowanie zapomnianych nekropolii na wschodzie Europy to nasza powinność, ale to za mało. W imię elementarnej uczciwości musimy otworzyć się na… Zachód. Myślę o bezwarunkowej zgodzie na podobne inicjatywy ze strony Niemców, którzy na naszych ziemiach pozostawili swoje groby. Nie wyobrażam sobie sytuacji żeby unicestwione przez nas cmentarze niemieckie, niechby zlikwidowane w zgodzie z prawem i niewiadomo w jak szlachetnych celach (szpital przy ul. Ofiar Katynia!) – mogłyby nie doczekać historycznej sprawiedliwości.
Wywołując demony politycznej nienawiści chcę wypomnieć łosiowianom, że mimo demonstrowanej szlachetności nie pozostają bez winy. – Zapytam: a co stało się z grobami niemieckimi w Łosiowie? Przecież przepadły do ostatniego kamienia! Tu i ówdzie tylko porasta nieśmiertelny bluszcz – niemy świadek, uparcie wyrastający w tych samych miejscach. Soczyście zielony, może dzięki wylanym czyimś łzom?

Leszek Tomczuk
www.brzeg.com.pl

Reklama