Opener : Dzień 1

0
Reklama

Pierwszego dnia festiwalu organizatorzy ułożyli bardzo egzotyczny przekładaniec występów na głównej scenie Open’er : na śniadanie polska, rockowa kapela TheCar Is On Fire, na obiad jazgotliwe gitary nowojorczyków z Sonic Youth, w roli kolacji wystąpiła legenda amerykańskiego hip-hopu – The Roots, a jako lampka wina po posiłku zagrał taneczny Francuz Laurent Garnier.

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej

Sonic Youth

   Przyznaję się bez bicia, nie widziałem koncertu The Car Is On Fire. Ludzie, którzy widzieli, mówili, że było dobrze, ale bez rewelacji.  O 21.00 na scenę wyszli Sonic Youth. Zespół gra od lat 80-tych i od tego czasu zyskał sobie status legendy niezależnej muzyki gitarowej. Załoga już nie najmłodsza, ale na żywo prezentowali się znakomicie. Była to ich pierwsza, długo wyczekiwana, koncertowa wizyta w Polsce, więc usłyszeliśmy przekrój ponad dwudziestopięcioletnich dokonań twórczych zespołu. Ze sceny padały również polityczne wypowiedzi, czuć było jak bardzo Sonic Youth zaangażowani się w ten rejon aktywności ludzkiej. Artystycznie było na bardzo wysokim poziomie, nie dało się wyczuć nawet grama sztuczności w tej muzyce. Gitary robiły hałas jak trzeba, a całość podszyta była psychodelią.  Muzycy dali długi bis, po którym na scenie pojawili się

The Roots

  Czekałem na nich z niecierpliwością. Laureaci Grammy w 1999 roku, wielokrotnie do tych nagród nominowani, znani są z tego, że hip-hop grają na instrumentach. Sześcioosobowy kolektyw, który często balansuje na granicy między hip-hopem a jazzem dał koncert nierówny. Pierwsza część fantastyczna. Na dworze było chłodno, a The Roots potrafili rozgrzać fanów. Ze sceny biła energia niczym ze stacji przekaźnikowej prądu i wszystko byłoby cacy, gdyby nie druga część tego show. Co poszło nie tak? Nie wiem. Nie potrafię podać konkretnych przyczyn tego stanu, ale z The Roots jakby uszła para. Nie mogę powiedzieć, że grali wtedy źle. Jednak w porównaniu z nimi samymi z początku występu, było gorzej. Na sam koniec na gdyńskim lotnisku Babie Doły zaprezentował się Laurent Garnier. Nie znałem jego twórczości i swoim koncertem nie zachęcił mnie by się z nią bliżej zapoznać. Housowo – ambientowymi brzmieniami nie zachwycił publiki, chociaż godzina pierwsza w nocy i kilka godzin koncertów w nogach mogły osłabić entuzjazm nawet najbardziej zapalonego wielbiciela muzyki.

Adrian Podgórny

   

Reklama