O tęsknocie za krajem słów kilka

0
Reklama
Materiał wyborczy KOALICYJNY KOMITET WYBORCZY KOALICJA OBYWATELSKA
Materiał wyborczy KWW Krzysztofa Grabowieckiego

O tęsknocie za krajem słów kilka, czyli Mickiewiczowskie
„jedźmy, nikt nie woła” w wersji digital
 

„Emigracja to rodzaj pogrzebu, po którym życie trwa dalej”.
Tadeusz Kotarbiński

 

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej
Materiał wyborczy Komitetu Wyborczego Prawo i Sprawiedliwość
Materiał wyborczy KOALICYJNY KOMITET WYBORCZY KOALICJA OBYWATELSKA

Ach ten Polak! Ciągle go rzuca Bóg wie gdzie po świecie, a ten, głupi, zamiast rozkoszować się do woli frutti di mare, czy rozkochiwać w sobie czekoladowoskóre piękności, na przemian – smęci i tęskni. Może mamy to już we krwi, że – jak pisał chlubiony już tu przez mnie Wyspiański – „u nas wszystko dramatyczne”, w związku z czym i tęsknota musi siłą rzeczy przybierać rozmiary Polaka godne, czyli XXL? Każdy licealista, chcąc nie chcąc, wtłukuje więc do głowy „Sonety Krymskie”, „Latarnika”, którego walory wychowawcze docenił ostatnio nawet sam Minister Edukacji, czy „Księgi Narodu i Pielgrzymstwa Polskiego”. Te ostatnie to legendarny już chyba majstersztyk „smętu”; takie małe ABC smęciarza. Można się z niego dowiedzieć, że Polska jest najfajniejszym miejscem na Ziemi…no i to w sumie wszystko, czego można się zeń dowiedzieć. Polakowi wystarcza.
Nie szydzę tu bynajmniej z Mickiewicza, bo facetowi przyszło żyć w trudnych czasach, a że wrażliwy był i piórem władał całkiem nieźle, to i wprodukował, co wyprodukował. Dowiedziałam się jednak ostatnio, że „szpanuję” (ach, jakże cudownym kwiatem jest nowomowa) faktem, że mieszkam w Stanach i że pewnie już chyba gardzę Polską, a ta przecież jest najwspanialszym miejscem pod słońcem, więc mi się jakoś te „Księgi…” przypomniały. Przepraszam tym samym Świętej Pamięci Pana Adama, o którym wyżej mowa, bo to nie o niego się tu tak naprawdę rozchodzi, ale o pewnego rodzaju arogancję, która mnie boli, a tak już mam, kurcze, że jak mnie coś boli, to o tym piszę.

Otóż, emigracja to ciężka sprawa i każdy, kto jej doświadczył (nie dotyczy to dwumiesięcznych wakacji „na ogórkach” w NRD, dodam) wie, że nie ma się czasu na „szpanowanie” w momencie, kiedy lata się z mapą po mieście w poszukiwaniu pokoju, który w gazecie został opisany jako „słoneczny z panoramą na miasto”, a rzeczywistości okazuje się raczej przypominać lochy krzyżackiego zamku i to bynajmniej nie w aspekcie przestrzeni. Trudno jest również o szpan, kiedy stara się w kimś wzbudzić zainteresowanie pochodzeniem z kraju, co to w trzydziestym dziewiątym tak bohatersko walczył z Niemcem, podczas gdy ten ktoś nie wie, że było coś takiego jak trzydziesty dziewiąty, bo jego dziadek w tym czasie uprawiał kukurydzę na ranczo. Że „Japońce” najechali to wiadomo. Dostali przecież za to porządnego łupnia, który poźniej należycie oberwał się Germańcom. Tak mniej więcej przedstawia się historia II wojny w wydaniu statystycznego Joe. Pochodzeniem z kraju papieża też raczej zaszpanować nie mogę, bo tak się składa, że Joe jest protestantem i mało go katolicki papież obchodzi. Joe jest jednak miły i otwarty, więc chętnie da się zaprosić na pierogi.
Trudno jest być obcym. Trudno jest „aklimatyzować”się w nowym miejscu i nowym kraju, bo one mają serdecznie gdzieś fakt, że przybyło się skądś tam. Żyją sobie swoim życiem i to one dyktują warunki, a nie Ty. Warunki nierzadko trudne, opłacone łzami i wysokimi rachunkami za telefon.
Emigracja ma w sobie jednak ukryte piękno, którym jest niewątpliwie bogactwo oferowanych doświadczeń. Na początku jest owszem, ciężka, tak jak ciężko jest
"wejść" w mentalność inną od tej, do której się przywykło, choć właśnie, jak na ironię, to od tej ostatniej chciało się uciec. Z biegiem czasu jednak zaczyna się poznawać tę nową dla siebie kulturę, która po jakimś czasie przestaje być nowa. Wtedy zaczyna się kolejny ciężki okres emigracjnej wędrówki, ponieważ przestaje się powoli być "stamtąd", ale jeszcze nie jest się "stąd". Dla mnie był on nieco łaskawszy, ponieważ znalazłam się w Los Angeles.  Dla kogoś, kogo drogi zaprowadziły, dajmy na to, do miejscowości „Omaha" w stanie Nebraska, doświadczenie owo przebiega odmiennie.
Los Angeles to globalna wioska, w której mieszają się tysiące kultur, języków, religii i przekonań politycznych. Ponieważ jestem osobą, którą fascynują ludzie, miejsce to co chwila odkrywa przede mną swoje uroki. I za to je lubię. Czy oznacza to, że gardzę tym, co zostawiłam za sobą? Absolutnie nie. Cieszę się z doświadczeń, które mam za sobą, łatwiej jest mi nierzadko radzić sobie z problemami, które statystycznego Amerykanina rozkładają na łopatki. Czy lubię Polskę? Tak! Czy lubię południową Kalifornię? Tak! Skąd jestem? Teraz już chyba z obu miejsc po trosze i pewnie tak mi już zostanie. Czy tęsknię? jak cholera! Gdybym jednak wróciła teraz tam, skąd pochodzę, brakowałoby mi choćby mojego sąsiada, Brazylijczyka, Eduardo, który przynosi mi w podarunku smażone kaktusy i paraduje po ulicy ze swoim rudym kotem, nie wzbudzając tym samym niczyjego oburzenia. Brakowałoby mi serdeczności, która, może i naiwna, ale jest. Dwóch zakochanych mężczyzn, trzymających się na ulicy za rękę i wietnamskiej pączkarni, w której pracuje pan z najciekawszym na świecie zgryzem i najlepszą pamięcią. Brakowałoby mi tego, że na mojej ulicy tuż obok kościoła katolickiego stoi synagoga, a na jej rogu, osobnik niemówiący w ogóle po angielsku sprzedaje "tacos and buritos" i wita mnie każdego ranka głośnym "Buenos Dias Senorita!".
 I nie, nie szpanuję. Po prostu lubię to miejsce i ludzi, którzy je tworzą.
Tułać się też lubię, a co! W końcu „navigare necesse est!”

Patrycja Hawrylciow 

Reklama
Materiał wyborczy KWW Krzysztofa Grabowieckiego
Materiał wyborczy KOALICYJNY KOMITET WYBORCZY KOALICJA OBYWATELSKA
Materiał wyborczy KOALICYJNY KOMITET WYBORCZY KOALICJA OBYWATELSKA
Materiał wyborczy KWW ŁĄCZY NAS BRZEG - GRZEGORZ CHRZANOWSKI