Marzenie o Senegalu -wywiad z Piotrkiem Cynglem

0
Reklama

Czy marzenia to tylko mdłe fantazje, która rozmydlają obraz rzeczywistości i sprawiają, że nigdy nie stajemy twardo na ziemi? A może to coś więcej i gdzieś pośród obrazów pojawiających się w głowie wybrzmiewa prawdziwy wewnętrzny głos, który wskazuje, gdzie mamy podążyć – ten słynny i zarazem tajemniczy głos serca, który prowadzi nas do szczęścia i poczucia spełnienia? Czy warto marzyć o rzeczach, o których inni boją się marzyć w obawie, że to się nie ziści? Pewne światło na te kwestie rzuca poniższy wywiad z nieszablonową postacią – Piotrkiem Cynglem – podróżnikiem zakochanym w afrykańskiej muzyce – człowiekiem, który podążył za marzeniem i mimo dojrzałego. wieku nie przestaje marzyć.


Piotrek, w styczniu pisaliśmy w Panoramie o Twoim szalonym pomyśle, by pojechać do Dakaru (stolica Senegalu, Afryka) na motocyklu i to w dodatku na niewielkim Romecie. Dziś widzimy się tutaj i wiem, że ta niesamowita wyprawa jest już tylko wspomnieniem. Zanim przejdziemy do relacji, chciałbym jednak byś przedstawił się naszym czytelnikom. Jesteś tutejszy, prawda? Brzeg to Twoje rodzinne miasto?

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej

Piotrek: – Tak w Brzegu się urodziłem i bardzo lubię to miasto. Jest super, tylko brakuje mi tutaj gór i morza (śmiech), ale poza tym jest wszystko, czego mi potrzeba. Brak gór i morza rekompensuję podróżami. W Brzegu mam rodzinę i kupę przyjaciół, do których zawsze z radością wracam. Przy okazji chciałbym tu wszystkich pozdrowić.

W którymś momencie poczułeś, że chciałbyś zobaczyć coś więcej niż nasz Zamek, Ratusz czy brzeskie parki – zapragnąłeś zwiedzić świat. Opowiedz, jak to było i jak się zaczęło. Czy od początku Twoim największym marzeniem była Afryka czy też pomysł ten pojawił się w trakcie innych wypraw?

Piotrek: – Moja fascynacja Afryką zaczęła się w dzieciństwie. Wtedy też zapragnąłem podróży. Moi dziadkowie mieli domek na wschodzie Polski w miejscowości Grabowiec i często tam jeździłem. Poza tym rodzice wysyłali mnie na wiele wycieczek, a dziadek wpadł na pomysł, by wysłać mnie w podróż z sąsiadem z Grabowca, który jeździł Jelczem po Polsce. Spodobało mi się to i odtąd często ruszałem na takie wyprawy. Można powiedzieć, że całe moje dzieciństwo było podróżą. Gdy byłem nastolatkiem zacząłem jeździć po Polsce stopem. Pierwsza podróż zagraniczna była do NRD. Pojechałem tam z rodzicami jako siedmiolatek. Na dobrą sprawę zwiedzanie Europy rozpocząłem jednak, gdy miałem już swój zespół bębnowy. Jeździliśmy i graliśmy po ulicach. Dokładnie 11 lat temu zamarzyła mi się Afryka, a konkretnie Senegal. Wyruszyłem tam zupełnie sam, tylko z plecakiem. Miałem bilet powrotny dopiero na termin za cztery miesiące. Wylądowałem w obcym miejscu, zupełnie nie wiedząc co robić, ale muszę przyznać, że było to niesamowite uczucie. Być w wymarzonej Afryce. Takie spełnienie marzeń. Tych pierwszych pięciu minut nigdy nie zapomnę. Tak zaczęła się moja wielka afrykańska przygoda.

Ile razy byłeś już w Afryce i jakie kraje widziałeś?

Piotrek: – Byłem tam 5 razy. Widziałem Maroko, Saharę Zachodnią, Mauretanię, Senegal i Gambię. Zwykle latałem tam samolotem i to sam. Pierwszą podróż z drugą osobą zaliczyłem dopiero ostatnio, gdy pojechałem tam na motocyklu ze wspaniałym kompanem podróżniczym z Wójcic – Tomaszem Drożdżem.

Do którego z tamtejszych krajów masz największy sentyment i dlaczego?

Piotrek: – Zdecydowanie do Senegalu, a wiąże się z tym pewna historia z dzieciństwa. Jako dziecko dostałem, nawet nie pamiętam skąd, puzzle z mapą Afryki. Tak się złożyło, że wszystkie mi się gdzieś zapodziały, a został jeden – z Senegalem. Trzymam go do dziś. Potem, gdy zacząłem przygodę z bębnami, dziwnym trafem wciąż trafiałem na rdzennych Senegalczyków. Pierwszy mój nauczyciel gry na bębnach był z Senegalu Nazywał się Biro Djakhate. A pierwsze spotkanie z Senegalczykami było na festiwalu folk fiesta w Krotoszynie, kiedy to zagrałem z nimi na dużej scenie. Zespół się nazywał Afro Magic Band. Potem zacząłem współpracować z tancerką z Senegalu. Nawiasem mówiąc, to bardzo zdolna osoba i jakby się znalazł jakiś sponsor chętnie zaprosiłbym ją do Polski na występy. Bardzo podoba mi się senegalski sposób gry. Każdy kraj afrykański ma swoje podejście do grania, a mnie najbardziej przypadło to z Senegalu.

I dlatego też wyruszyłeś do Senegalu w swoją ostatnią podróż? U nas byłą jeszcze zima, Ty jechałeś motorem, wyruszając z Brzegu i przejeżdżając po drodze kawał zaśnieżonej i pokrytej lodem Europy. Skąd ten pomysł, by jechać akurat motorem i to w sezonie dla motocyklistów bardzo nieprzyjaznym?

Piotrek: – To znowu pewne moje marzenie z dzieciństwa, które postanowiłem w końcu spełnić. Gdy byłem mały, marzył mi się rajd Paryż-Dakar. Jako chłopak pożyczałem od dziadka komarka i jeździłem nim za Odrę, wyobrażając sobie wielkie podróże. Moim największym ówczesnym wyczynem była wyprawa na tej maszynie do Opola. A dlaczego wyruszyłem na swą ostatnią podróż akurat zimą? Zima to najlepszy czas na podróż do Afryki, bo latem mają w tym rejonie Afryki porę deszczową, co nie sprzyja tego typu wyprawom. Poza tym uciekałem od zimy w stronę słońca (śmiech).

Przyznam, że ja i chyba większość czytelników średnio znamy się na motocyklach. Wiem jednak skądinąd, iż maszyna którą wybrałeś nie był to typowy długodystansowiec pomyślany na takie ekstremalne trasy?

Piotrek: – Tak, motocykle, na których jechaliśmy to tylko 150 cm3 pojemności i niecałe 10 koni mechanicznych, ale kosztują niewiele. Chciałem udowodnić, że do spełniania marzeń nie są potrzebne jakieś wielkie pieniądze i drogie maszyny. Chyba jesteśmy jedynymi osobami, które odważyły się na tak daleką podróż na maszynach o tak słabych silnikach. Przynajmniej o nikim takim nie słyszeliśmy. Ale czego się nie robi w imię spełniania marzeń!!! (śmiech)

Wyprawa była zatem dość niebezpieczna? Nie obawiałeś się, że maszyna odmówi Ci posłuszeństwa na jakimś odludziu i zostaniesz sam na rozpalonej słońcem pustyni, dziesiątki kilometrów od jakiejś ludzkiej siedziby?

Piotrek: – Prawdę mówiąc, nie bałem się. Śmialiśmy się z Tomkiem, że jedziemy na tak tanich maszynach, że jakby coś nie żal byłoby zostawić ich na pustyni albo opchnąć w jakiejś wiosce. Podróż skończylibyśmy wówczas stopem. Poza tym motocykle, na których jechaliśmy są tak proste, że ich naprawa nie wymaga jakiejś wielkiej wiedzy i umiejętności. To też pewien ich atut.

Opowiedz, jak wyglądała Twoja trasa do Senegalu, jakie państwa zwiedziłeś w trakcie podróży?

Piotrek: – Przejechaliśmy przez Europę, we Włoszech przesiedliśmy się na prom, nim dopłynęliśmy do Maroka, a następnie motocyklami przez Maroko – około 2000 km – tam dużo zwiedzaliśmy. Następnie Sahara Zachodnia – potem przez pole minowe między Saharą a Mauretanią – choć nazwa jest groźna przebiega tamtędy bezpieczna trasa tranzytowa. Mauretania była najdroższa, bo musieliśmy tam kupić wizy, to pustynne państwo, gdzie jeżdżą najdłuższe pociągi na świecie, mające nawet po 6 km, a za Mauretanią czekał na nas upragniony Senegal. Potem zrodziła się myśl, by pojechać jeszcze do Gambii, ale na skutek zawirowań politycznych zamknięta była trasa dla pojazdów mechanicznych. Granicę przeszliśmy już pieszo, a potem korzystaliśmy z lokalnego transportu: autobusu i promu. W Senegalu odwiedziłem kupę swoich znajomych. Objechaliśmy też parę miast. Jestem zakochany w tym kraju. Odwiedziliśmy tam między innymi tzw. afrykańską Wenecję – Saint Louis – są to dwie wyspy połączone wieloma mostami. Łodzie spotyka się tam na każdym kroku.

Wracałeś inną trasą? Jakie państwa widziałeś podczas powrotu?

Piotrek: – Mieliśmy plan, by wracać przez Algierię, ale każdy nam to odradzał. Wróciliśmy więc tą samą, znaną już trasą.

Jak porozumiewałeś się z miejscowymi? Domyślam się, że w afrykańskich wioskach niełatwo znaleźć osobę, która mówi po angielsku czy niemiecku?

Piotrek: – Znam język afrykański – Wolof, który jest używany w Senegalu i Gambii, a można się nim dogadać także w Mauretanii. Tomek zna angielski i to też się czasem przydawało. Co zabawne, w Maroku najlepiej dogadywaliśmy się z miejscowymi po polsku (śmiech). Oni gadali po swojemu, my po swojemu, ale jakoś się rozumieliśmy.

Opowiedz, jakie wrażenie wywarli na tobie mieszkańcy Afryki? Czy sądzisz, że czegoś możemy się od nich nauczyć?

Piotrek: – Afrykanie są bardzo otwarci i pomocni, najczęściej słyszane słowa to były „no problem”. Pomagali we wszystkim. Nie było ani jednego momentu, by czuć się pośród nich nieswojo ani żadnej sytuacji jakiegokolwiek zagrożenia. Wszędzie spotykała nas najszczersza życzliwość i myślę, że właśnie tego możemy się od nich uczyć.

Przypomnij jeszcze, jak długo trwała Wasza podróż?

Piotrek: – Trwała niespełna trzy miesiące. Wyruszyliśmy 12 lutego, a z powrotem byliśmy w maju.

Czy było to bardzo kosztowne przedsięwzięcie? Tyle noclegów musiało trochę kosztować ,chyba że spaliście pod namiotem. Jak to wyglądało?

Piotrek: – Chodziło nam o to, żeby wyprawa odbyła się jak najtańszym kosztem. Wzięliśmy ze sobą namioty i głównie z nich korzystaliśmy. Parę razy korzystaliśmy z gościnności miejscowych lub z najtańszych hoteli.

Zdarzyło się Ci spać gdzieś na pustyni? Od razu przychodzą do głowy jakieś skorpiony i jadowite węże…

Piotrek: – Zdarzało się i to nie raz, jednak nie widywaliśmy żadnych jadowitych zwierząt. Ponoć skorpiony uaktywniają się bardziej w porze deszczowej. Ze strony przyrody nie czuliśmy żadnego zagrożenia. Najstraszniejszą rzeczą, jaka się nam przytrafiła była świadomość, że trzeba już wracać (śmiech)

Jak oceniasz swoją podróż? Czy chciałbyś to powtórzyć? A może marzy Ci się wyprawa w całkiem innym kierunku?

Piotrek: – Podróż była udana, tak cudowna, że mam ochotę wrócić tam nawet teraz. Jestem pewien, że to powtórzę tak szybko, jak tylko będę miał taką możliwość. Marzy mi się jeszcze podróż przez Rosję i przez Amerykę Południową.

Zmienimy nieco temat, pozostając jednak w afrykańskich klimatach. Opowiedz o swojej bębniarskiej pasji. Kiedy się to zaczęło? Dlaczego akurat bębny?

Piotrek: – Moja przygoda z muzyką zaczęła się w Brzeskim Centrum Kultury. Grałem wówczas z zespołem death metalowym na basie. Tych składów było potem więcej, rockowe i inne, ja jednak ciągle grałem na basie. Któregoś dnia przyśniło mi się, żeby sprzedać gitarę i kupić bęben. Uwierzyłem w to przesłanie mojej podświadomości. Następnego dnia wymieniłem swoje wiosło na mój pierwszy bęben. Zaraz potem wyruszyłem z nim w podróż po Polsce. Trafiłem na ludzi z podobną pasją. Niedługo potem graliśmy już po Europie.

Kiedyś od jednego bębniarza usłyszałem, że Afrykanie w swojej muzyce starają się oddawać odgłosy przyrody i że w ich bębnach słychać śpiewy ptaków, którymi się inspirują. W pierwszym momencie wydało mi się to absurdalne. Dźwięczne trele nijak mają się do dudnienia afrykańskiej muzyki. Gdy posłuchałem jednak ptasiego koncertu w parku ,pojąłem jednak klucz – chodzi o rytm. Przyroda pełna jest rytmów. Gdzie Ty znajdujesz inspirację do grania?

Piotrek: – Moje inspiracje to nie tylko przyroda, ale zgadzam się z tym bębniarzem. Bębny to jednak przede wszystkim mowa – ludzka mowa. W Afryce mają one między innymi znaczenie komunikacyjne. Bębny to także ruch, to swoisty język, łączący grę z tańcem. A muzyka afrykańska z tańcem jest nierozerwalnie związana.

Czy obecnie grasz z jakimś brzeskim zespołem?

Piotrek: – Tak, w Brzegu jest ciekawy etniczno-rytmiczny projekt, w którym się ostatnio udzielam. Nazywa się Black Drums Icon. W projekcie, poza afrykańskimi instrumentami, można usłyszeć turecką baglamę – odmianę lutni. Można też zobaczyć taneczne popisy koleżanki. Zapraszam do polubienia strony zespołu na facebooku. Tam można na bieżąco dowiadywać się, gdzie akurat będziemy grać. Są też dane kontaktowe, dzięki czemu można nas wynająć na jakąś imprezę.

Jak głoszą plakaty, organizujesz na przełomie lipca i sierpnia warsztaty bębnowe w Brzeskim Centrum Kultury. Jak wyglądają takie warsztaty?

Piotrek: – Uczestnicy siadają w kręgu, opisuję budowę i historię bębna, uczę podstawowych uderzeń, a następnie prostych rytmów. Najlepiej samemu przyjść i zobaczyć.

Czy trzeba mieć jakieś szczególne predyspozycje, czy jest to zajęcie dla każdego?

Piotrek: – Myślę, że poczucie rytmu ma każdy, każdy słucha muzyki, tańczy. To poczucie rytmu można tylko doszlifować.

Czy trzeba znać nuty?

Piotrek: – Nie trzeba. Nuty nie są starym wynalazkiem. Wcześniej wiedzą o muzyce przekazywało się słownie lub instrumentalnie. W Afryce i wielu egzotycznych krajach robi się tak do tej pory.

Na plakacie jest informacja, że dolna granica wieku kursantów to 7 lat. Jak takie dzieci reagują na bębny? Czy jest to dla nich absorbujące zajęcie?

Piotrek: – Jeżeli chodzi o grę na bębnie, nie ma tak naprawdę dolnej ani górnej granicy. Uczyć można się w każdym momencie życia. Dzieci bardzo dobrze reagują na bębny, czują tą wibrację. Bęben jest dla nich relatywnie większy, przez co silniej na nie oddziałuje. Dzieci, jak tylko dostaną bęben od razu chcą bębnić, jest w tym coś pierwotnego.

Czytałem już gdzieś, że bębny mają działanie terapeutyczne i pozytywnie wpływają na samopoczucie. Czy obserwujesz to u swoich kursantów?

Piotrek: – Warsztaty bębnowe ćwiczą pracę w grupie, dyscyplinę, koordynację oraz motorykę ciała, rytmikę i pozytywnie oddziałują na samopoczucie. Dają okazję do wyżycia się i wyzwolenia emocjonalnego.

Co mógłbyś powiedzieć na zachętę dla potencjalnych kursantów?

Piotrek: – Pozostawcie wszelkie wątpliwości i kompleksy w domu i po prostu do mnie przyjdźcie, starzy i młodzi. Będzie to naprawdę bardzo fajna zabawa.

Dziękuję za rozmowę

Piotrek: – Ja również dziękuje.

zesół Black Drums Icon brzeg24pl 1

fot. Efran Nikou

Galeria:

Zdjęcia z Archiwum Piotrka Cyngla i Tomka Drożdża

Reklama