Na robotach w Kazachstanie – wspomnienia zesłanej

0
Reklama

 Trafiłam tam w kwietniu 1940r. Mojego brata NKWD posądziło bowiem, że jest „politykantem”. Miał ponoć napisać coś na murze przeciwko Stalinowi. Tak więc agenci podjechali pod nasz dom i całą rodzinę zapędzili do samochodu. Nie pozwolili nam niczego zabrać, nawet suchej kromki chleba. Razem z innym Polakami, a było nas około dwustu, zostaliśmy wywiezieni do Tymiru w Kazachstanie. Tam ciężko pracowaliśmy w kołchozie: przywiązywano nas do pługów i kazano orać twardą i popękaną ziemię. Słońce prażyło niemiłosiernie, a w dodatku twarz smagał stepowy wiatr.

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej

Trafiłam tam w kwietniu 1940r. Mojego brata NKWD posądziło bowiem, że jest „politykantem”. Miał ponoć napisać coś na murze przeciwko Stalinowi. Tak więc agenci podjechali pod nasz dom i całą rodzinę zapędzili do samochodu. Nie pozwolili nam niczego zabrać, nawet suchej kromki chleba. Razem z innym Polakami, a było nas około dwustu, zostaliśmy wywiezieni do Tymiru w Kazachstanie. Tam ciężko pracowaliśmy w kołchozie: przywiązywano nas do pługów i kazano orać twardą i popękaną ziemię. Słońce prażyło niemiłosiernie, a w dodatku twarz smagał stepowy wiatr. 

Dni były upalne, noce zaś mroźne. Nie było za bardzo czym ogrzać lepianki, więc mama wieczorami chodziła na pole i zbierała bydlęce odchody. Potem suszyliśmy je na słońcu i paliliśmy nimi w piecu. Nie zawsze chciało się to palić, dlatego też po kilku latach przebywania w zimnej lepiance, wykrzywiły mi się wszystkie palce u rąk.

Miałam wtedy zaledwie 25 lat, a za sobą już szereg straszliwych cierpień. Przeszłam tyfus, częściowo straciłam wzrok i miałam nogi odmrożone po kolana. W wyniku pobicia przez radzieckiego żołnierza doznałam także obrażeń narządów płciowych, przez co nigdy nie mogłam zajść w ciążę.

 

 

Kiedy wracaliśmy już do Polski, zatrzymaliśmy się w Krakowie. Tam podszedł do nas lekarz . Chciał nas zbadać. Kiedy jednak nas zobaczył, zaczął płakać. Ja także wieczorami płaczę, kiedy przypominam sobie to wszystko, co przeżyłam. Tam w Kazachstanie, w te upały nie było nawet nic do picia, w ogóle nie było wody. Do naszego kołchozu trzeba było ciągnąć ją w beczkach z odległej o 16 km miejscowości.

Zanim dotarliśmy na miejsce, woda była już dawno gorąca. W niej gotowaliśmy również susły (szczury stepowe). Zdarzało się to niezwykle rzadko, gdyż nie tak łatwo było je złapać. Na ogół jednak jedliśmy korzenie i trawę, byleby tylko oszukać głód. W tych ciężkich chwilach marzyliśmy wyłącznie o kromce chleba, tęskniliśmy za Polską.

O kromkę chleba było bardzo ciężko, ponieważ sama musiałam zapracować na posiłek, nie tylko dla siebie, ale także dla rodziców. Z tego powodu wykonywałam nieludzką pracę aż do późnych godzin wieczornych. Nie uchroniło to jednak mojego ojca od śmierci głodowej.

W takich warunkach przeżyłam 6 lat. Z dwustu osób, które razem z nami zostały zesłane do Kazachstanu, przeżyło tylko pięćdziesiąt.

Paweł Pawlita

Reklama