Die Flucht. Ucieczka przed zbliżającym się frontem (2)

0
Reklama

Z początkiem 1945r., zmierzająca w zastraszającym tempie na Berlin, Armia Czerwona, zmusza miliony Niemców do ucieczki z ojczyzny. Kto nie chce opuścić rodzinnego domu, ryzykuje życie. W taki oto sposób wiele lat niemieckiej historii Śląska kończy się w przeciągu zaledwie kilku miesięcy. Taka jest zemsta za nazistowski terror.

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej

Wspomnienie pani Edith

23 stycznia 1945r., około godziny 22:00, zebraliśmy się pod mleczarnią w Łukowicach Brzeskich. Nasz wóz był przygotowany do wymarszu. Jego zawartość stanowiły: owies dla konia, pierzyny, worek mąki oraz mięso wieprzowe. Moi rodzice, siedemdziesięcioletni już ludzie, otulili się pierzynami, podczas gdy ja musiałam prowadzić konia – wspomina była mieszkanka Laugwitz.

Szliśmy całą noc, by rankiem zatrzymać się w jakiejś wsi i nakarmić konia, a także samemu odrobinę się posilić. Kolejne dni wypełnione były nieustanną wędrówką, tylko w Świdnicy mieliśmy trochę czasu na odpoczynek. Maszerowaliśmy dalej przez Jelenią Górę, aż dotarliśmy do wschodnich Sudetów. Warunki pogodowe były okropne – było straszliwie zimno, wiał lodowaty wiatr.

Wraz z nadejściem marca przyszły roztopy. Szóstego dnia miesiąca dotarliśmy w okolice Mariańskich Łaźni (Marienbad, dzisiaj znajdujący się na terytorium Czech). W miejscowej szkole spędziliśmy cały tydzień, śpiąc oczywiście na słomie. Później każdy otrzymał własne lokum.

6 maja terytorium, na którym przebywaliśmy, zostało zajęte przez Amerykanów. Wojna dobiegła końca. Nam, Niemcom, kazano założyć specjalne opaski, tak jak niegdyś Żydom. Dostaliśmy też kartki żywnościowe. To był trudny okres, lecz wszyscy byliśmy dzielni. Wytrwaliśmy.

Najmłodszy mieszkaniec Łukowic również musi uciekać

To była bardzo mroźna noc, kiedy wozy przygotowywały się do drogi w nieznane, kiedy poddenerwowani ludzie biegali w kółko, zastanawiając się, co by jeszcze ze sobą zabrać.

Odgłosy karabinów maszynowych zakłócały nocną ciszę. Zmartwione matki pakowały na wozy swoje, nie mające pojęcia co się wokół nich dzieje, lecz przeczuwające niebezpieczeństwo, dzieci.

Jedną z tych pociech był Roland, niespełna dwumiesięczny bobas. Obawiano się, że niemowlę przy takim mrozie i skąpym pożywieniu, po prostu nie wytrzyma podróży. I tak wraz z rodziną zatrzymał się na kilka dni w gospodarstwie pewnego rolnika, niedaleko Strzelina.

Dalej droga prowadziła Rolanda i jego rodzinę do Ząbkowic Śląskich (Frankenstein). Pomocny rolnik podążył z nimi. Kiedy nadszedł ósmy dzień maja, a w raz z nim koniec wojny, w Ząbkowicach z oddali słychać było już zbliżających się Rosjan. Musiano więc uciekać dalej. Ostatecznie maluch wraz z najbliższymi wylądował w Kobylej Górze (Kobelau – pow. Ząbkowice).

Niemowlę było wycieńczone z głodu, w okolicy nigdzie jednak nie było mleka. W takich okolicznościach rolnik, który maszerował z rodziną Rolanda, zdecydował się wyruszyć nocą do swojego gospodarstwa i przyprowadzić stamtąd krowę. Udało mu się tego dokonać, dzięki czemu chłopczyk mógł żyć dalej.

Co prawda Roland z familią przebywał na obcym terenie, lecz rodzinna wieś nie była tak daleko. Zdecydowano się więc wrócić w okolice Strzelina. Chciwi Rosjanie zwrócili jednak uwagę na dwa piękne konie, które były w posiadaniu rodziny chłopca. Zarekwirowali je. Kiedy jednak zobaczyli brzdąca, podarowali rodzicom Rolanda starego osła.

Najbliżsi najmłodszego mieszkańca Łukowic żyli jeszcze na Śląsku do 1946 r. Kobiety pracowały na polu. W pracy pomagały im dzieci, które nie chodziły do szkoły, gdyż takowej wówczas nie było.

Dziś Roland mieszka z rodziną w Niemczech. Jest krzepkim sześćdziesięciolatkiem.

Reklama