Kiedy nie masz wpływu na bieg historii, czyli o tym jak narodziła się polsko-niemiecka p

0
Reklama

Przylesie. 1 lipca 2007r. W domu państwa Solskich od samego rana panuje poruszenie. Trwa oczekiwanie na gości z Niemiec. Nagle otwiera się furtka. Mały Maciuś krzyczy: "Nareszcie są!" i czym prędzej wybiega na podwórko. Tam na ręce bierze go pani Christa, która uradowana mówi: "Junge, Du bist aber gewachsen!" (Chłopcze, ale Ty urosłeś!). Tak rozpoczyna się kolejne spotkanie zaprzyjaźnionych ze sobą od ponad 60 lat rodzin, mieszkańców byłego Konradswaldau i współczesnego Przylesia.

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej

 

Jest koniec stycznia 1945r. Zmierzająca w zastraszającym tempie na Berlin Armia Czerwona  dociera na Śląsk. Zamieszkujący go Niemcy muszą ratować się ucieczką. Z żalem wyruszają na wędrówkę w nieznane. 

24 dnia tego samego miesiąca ewakuowane zostaje Przylesie –  licząca wówczas ponad tysiąc mieszkańców wieś w gminie Olszanka. Wśród uciekinierów jest 11–letnia Christa Reupricht, która  opuszcza rodzinny dom wraz z rodzicami oraz starszym o rok bratem Gotthardem i młodszą również o rok siostrą Emilią.  Dziś, jako siedemdziesięciotrzyletnia, dojrzała kobieta, pani Christa tak oto wspomina tamte wydarzenia:

– Cały nasz dobytek zapakowaliśmy na drewniany wóz, który następnie zaprzęgliśmy w konia. Naturalnie wzięliśmy ze sobą również trochę żywności dla siebie i dla naszego zwierzęcia. Podróżowaliśmy dzień i noc, okazji do odpoczynku było niewiele. Warunki atmosferyczne  przedstawiały się okropnie – było strasznie zimno i ślisko. W górach (Karkonoszach – przyp. aut.) nasze pojazdy zsuwały się ze ścieżek. Aby temu zapobiec wkładaliśmy paliki pomiędzy szprychy  kół naszego wozu. Podczas wędrówki nękały nas także choroby. Cierpieliśmy męki. Ostatecznie jednak udało nam się dotrzeć w okolice Pragi. Tam też doczekaliśmy końca wojny.

Czując się wolnymi, postanowiliśmy od razu wrócić do rodzinnej miejscowości. Po miesiącu   wędrówki dotarliśmy na miejsce. Wieś zastaliśmy w okropnym stanie, wiele zabudowań zostało zniszczonych, splądrowanych. Nasz dom co prawda ocalał, lecz pozostaliśmy bez niczego, musieliśmy zaczynać wszystko od nowa. Jedynym pocieszeniem dla nas był fakt, że znowu byliśmy w domu, w naszej kochanej ojczyźnie.

W miesiącach letnich 1945r. do wsi zaczęli napływać polscy repatrianci z okolic Krakowa i Kresów Wschodnich. Do domu państwa Reupricht wprowadziła się rodzina Kwieków z Tarnowa – Maria i Franciszek, którzy doczekali się siedmiorga dzieci – Romana, Michaliny, Mirosława, Marii, Aliny, Krzysztofa i Bogusławy.

 

Tak żyli ze sobą pod jednym dachem przez ponad rok przedstawiciele dwóch obcych narodów  – Niemcy i Polacy. Nie żywili jednak do siebie żadnej nienawiści, pozostawali raczej w dobrych stosunkach.  Jedni jak i drudzy rozumieli bowiem, że zostali jednakowo strasznie pokrzywdzeni przez wojnę, przez terytorialne zapędy dwóch despotycznych tyranów.

W sierpniu 1946r. państwo Reupricht, jak i inni zamieszkujący Śląsk Niemcy, otrzymali nakaz opuszczenia swoich domostw (istniała co prawda możliwość pozostania, jednak jej warunkiem było przyjęcie polskiego obywatelstwa, na co praktycznie żadna rodzina się nie odważyła). W wagonach bydlęcych wywieziono ich do Niemiec.

Kontakty pomiędzy rodziną Reupricht i Kwieków jednak nie zerwały się. Rodzina z Niemiec odwiedziła Przylesie ponownie w latach sześćdziesiątych i od tego czasu regularnie tu przyjeżdża. Dzieci państwa Kwieków również składają wizyty u Reuprichtów. Można śmiało powiedzieć, że pomiędzy obiema rodzinami zawiązała się trwała przyjaźń.

 

Paweł Pawlita
pawel7@op.pl
Reklama