Podróbka

0
Reklama

 Jako autor felietonu zatytułowanego „Tekst felietonopodobny”, opublikowanego wiosną tego roku na portalu www.brzeg.com.pl i z życzliwością przyjętego przez internautów, co zaowocowało zabawną dyskusją, wracam do tematu. Tym razem także na łamach Panoramy Powiatu Brzeskiego.

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej

Jako autor felietonu zatytułowanego „Tekst felietonopodobny”, opublikowanego wiosną tego roku na portalu www.brzeg.com.pl i z życzliwością przyjętego przez internautów, co zaowocowało zabawną dyskusją, wracam do tematu. Tym razem także na łamach Panoramy Powiatu Brzeskiego. 

Zamiar ów to nie tyle odautorska megalomania, co ugruntowane przekonanie, że taka jest potrzeba chwili, bo podjęte dzieło ma charakter – proszę się nie śmiać – misyjny. Stawiam na szali mianowicie taki oto problem: jak najcelniej nazwać otaczającą nas rzeczywistość polityczną? Pytanie kieruję do kogo się da – na prawo, w lewo i do samego środka ludzkich poglądów. Przekonałem się, że moi czytelnicy reprezentują różnobarwne nurty. Ostatnio niezwykle pogodzone, w tym sensie, że dyskutanci porozumiewają się bez maczug, sztyletów i sztachet.
Wyczekując odpowiedzi, zechcę ewentualne opinie nieco podmoderować. Na zadane pytanie znajduję słówko – erzac, czyli namiastka, surogat. Myślę, że to określenie jest na tyle adekwatne, że nie ma sensu wysilać się i wymyślać coś oryginalniejszego. Osobiście mam wrażenie, jakbym oglądał spektakl kiepskiego kabaretu i nie jest mi do śmiechu, przeciwnie – odczuwam smutek pomieszany z zażenowaniem.
Skoro za komuny „coś” w opakowaniu zastępczym mogło być wyrobem czekoladopodobnym – kliknij tutaj – a wraz z kapitalizmem odeszło w niebyt, to zgodnie ze znaną regułą, że nic w przyrodzie nie ginie – to COŚ obiektywnie wciąż przecież istnieje! Choćby w kategoriach filozoficznych i właśnie w zastępstwie. Może to nie szara torba wypełniona słodyczami niby-kakaowymi, ale coś równie okropnego. Gorzej, bo to coś przekracza kategorie organoleptyczne, zalepia uszy i zaślepia oczy, inaczej mówiąc – to coś stępia zmysły ludzi chodzących na wybory. To nasz establishment, w dzień w dzień wdzierający do ludzkich siedzib za pośrednictwem środków masowego przekazu. Politycy udający… polityków.
Nie zamierzam epatować seksaferą, gdyż temat już jest sprany na tyle, że na nikim nie robi wrażenia. Jedyny z tego zysk, że Polacy objawili się światu, jako nikomu i niczemu nie odpuszczający macho. Weźmy na początek przykłady z górnej półki. Oto gościu w koloratce dla niepoznaki prawiący o miłości a faktycznie dyktator rozstawiający pionki na politycznej szachownicy, kto to – pytam – ksiądz? Wolne żarty. Ktoś kto odbiera hołdownicze pielgrzymki politycznych interesantów duchownym być nie może. To podróba. Spośród znanych mi duchownych żaden nie pobłaża takiemu macherstwu. Być może zadaję się z niewłaściwymi duszpasterzami?
Czyż surogatem nie jest polityk, ktoś nominalnie i hipotetycznie ważny, ściśle wykonujący polecenia bardziej dynamicznego brata? Ktoś meldujący wykonanie zadania i częstokroć zmieniający zdanie po braterskich doprecyzowaniach. Którego umoczenie w przeszłości jest oczywiste (by nie powiedzieć – porażające) poprzez zacytowanie w pracy doktorskiej klasyków spod znaku sierpa i młota, a co bywa taktycznie przemilczane.
Czym, jeśli nie namiastką polityków jest plejada gwiazd świecąca światłem odbitym od genialnego wodza i stratega, codziennie tokująca w naszych telewizorach (wybór przypadkowy): właściciel teatralnych wąsów (ach, podpatrzeć, jak konsumuje bitą śmietanę), koordynator służb specjalnych z czołem pooranym niczym liche morgi pod Krakowem, supersiostra myląca pielęgnację ze ślepą adoracją jedynego pacjenta, pogromca Gombrowicza, wielki wzrostem antypederasta. I na drugim biegunie: leniwy szef opozycji oczekujący aż berło samo wpadnie w jego dłonie, władza która jakoś nie chce wylecieć z rąk rzekomych nieudaczników oraz piękny w swej brzydocie premier z Krakowa, mąż uroczej Nelli i kolekcjoner niezliczonych porażek politycznych. No i na deser: wiecznie zadowolony z siebie Gosiu Peron – żywy dowód, że słoneczko może zaświecić każdemu. Wystarczy czasem się ogolić i pochlapać pachnącą wodą.

 Co ja o nieboskłonie, czyżby tu na dole brakowało erzacu? Kim jest skromny/a pan/i, który/a nikomu krzywdy nie zrobił/a, szary/a pośród prowincjonalnej burości, czyli rajcy inkasujący należne im diety, którzy nic nigdy ciekawego nie wymyślili. Po prostu są. Zawsze na czas, lista obecności podpisana i udział w głosowaniu odhaczony. Oczywiście, że obraz nie jest wyłącznie szarobury. Znane są wybijające się wyjątki. I nie kryję, że nie pasują mi do grona surogatów, namiastek i erzaców.
Oto młody aktywista z impetem walczący o zamontowanie lamp na przed dworcowym skwerku, gdzie nowe ławki już „zarezerwowali” jacyś piśmienni i tylko czasu potrzeba by przy świetle księżyca została rozkradziona kostka. A tak przy okazji – po co komu ten skwerek, z wieloma donikąd prowadzącymi alejkami? W sam raz nadaje się pod pomnik jakiegoś Mądrali zaplątanego w niezliczonych interpelacjach śmieciowych.
Mnie jednak imponuje ktoś jeszcze inny. Absolutnie oryginalny (taka czekolada czekoladowa) i niepodrabialny weteran samorządu. Dawniej przeradny, niekiedy Omyk, czasem krótki – z własnego wyboru odwieczny outsider. Niezrównany kontestator w tym znaczeniu, że mementami przeciwstawiający się sam siebie. Guru opozycjonizmu i zawoalowanej felietonistyki, naprawdę zdolny autor zgry?liwych acz niegłupich komentarzy.

Leszek Tomczuk

Reklama