„Jazz nad Odrą w Brzegu”

0
Reklama

Kolejne występy przekonywały nas jak różnorodny jest to gatunek i jak fantazyjne formy jest w stanie przyjmować. Muzycy otwarli przed słuchaczami skarbiec swoich indywidualnych wrażliwości pozwalając z niego wynosić całe skrzynie rozmaitych emocji, tych radosnych i przyjemnych a także smutniejszych czy powodujących dreszcze. Szóstka, która towarzyszyła tegorocznemu świętu łączona była przez starożytnych z boginią Wenus. Ta z kolei patronowała sztuce i harmonii. Trudno zatem o bardziej korzystną liczbę dla tego typu imprezy. Jak zatem zabrzmiały poszczególne koncerty?
Dzień pierwszy: Sławek Dudar & New Connection

Na scenie czterech młodych muzyków, saksofon, fortepian, kontrabas i perkusja. Jasne światło reflektorów zdaje się wypierać wszelki cień tajemnicy. Krótkie odliczanie i padają pierwsze dźwięki. Festiwal oficjalnie rozpoczęty. Wybrzmiewa utwór saksofonisty Kena Gorelicka. Sekcja rytmiczna utrzymuje równomierny nieco podniesiony poziom emocji. Na tym tle wznoszą się pierwsze frazy saksofonu. Z obszaru lekkiego półmroku przechodzą wkrótce w słoneczne blaski. Owa przyjazna i jasna pogoda, widoczna także na twarzy lidera składu saksofonisty Sławka Dudara, będzie utrzymywać do końca koncertu. Bardziej zachmurzy się tylko przy okazji dwóch utworów, w tym „fill the gap” („wypełnij lukę”) autorstwa pianisty Dominika Wani. Warto tu wspomnieć, że kompozycja uzyskała swój zagadkowy tytuł w trakcie brzeskiego koncertu. O tym, jak wiele będzie się działo na poziomie sekcji rytmicznej przekonał publiczność już drugi utwór, który rozpoczął się od salw perkusji wspieranej przez wybuchające i gasnące dźwięki pozostałych instrumentów.  Wygrywany kawałek Johna Coltrane’a przeszedł wkrótce metamorfozę i popędził po rytmicznie stukających jazzowych torach. Perkusista i kontrabasista przyjechali aż z Holandii i byli pewnym zaskoczeniem dla organizatorów imprezy, którzy na plakatach zamieścili tylko polskie nazwiska. Pomimo barier językowych w międzynarodowej mowie jazzu wszyscy członkowie zespołu dogadywali się znakomicie. Współpracując wprowadzali słuchaczy to na emocjonalne wyżyny bliskie transowemu amokowi, to znów poprzez szereg stanów pośrednich, wciągali w stany zanikowe i uspokojone. Frazy saksofonu w chwilach uniesień wykręcały się niemal w hipnotyczne spirale by potem rozpadać się na coraz drobniejsze i krótsze ledwo wybrzmiewające i ślizgające się fragmenty.
Ogromnym atutem występu wpływającym na odbiór całokształtu był niezwykle sympatyczny lider, który na wstępie oświadczył, że jest gadułą i woli raczej nie zatrzymywać się na dłużej przy mikrofonie. Był jednak stale obecny w niewerbalnym kontakcie z publicznością i urzekał blaskiem pogodnego uśmiechu. Skład został bardzo ciepło przyjęty przez brzeską publiczność, która mimo, że nie wypełniała całej sali pokazała, iż koncerty tego typu są w naszym mieście jak najbardziej potrzebne. Niekończące się owacje sprawiły, że zespół bisował aż dwukrotnie. Za drugim razem saksofonista poinformował, że skończyły mu się nuty i całość została odegrana z pamięci. Utwór oczarował swą magią i subtelnością pozostawiając słuchaczom pamiątkę w postaci przyjemnego uczucia, które wcale nie ustało po wybrzmieniu ostatniego dźwięku.
Dzień drugi: Free Bop Project

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej

Na scenie czterech muzyków, saksofon, trąbka, kontrabas i perkusja. Występują dziś dwie prawdziwe gwiazdy, które tak jasno świecą na nieboskłonie polskiego jazzu, że zostały dostrzeżone także za granicą: perkusista Zbigniew Lewandowski zwany „Lewandkiem” i trębacz Robert Majewski. Wspierają ich młodsi bardzo utalentowani koledzy: Tomasz Pruchnicki – saksofonista i kompozytor granych na koncercie utworów oraz kontrabasista Maciej Garbowski. Rozpoczyna się całkiem żwawo. Zapętlony, bujający się motyw na kontrabasie podbijany wyrazistymi i zdecydowanymi uderzeniami perkusji. Wchodzi sekcja dęta. Saksofon i trąbka wybrzmiewają jednocześnie. Scenę oświetlają barwne światła. Dźwięki budzą w wyobraźni obraz wielkiego nigdy nie zasypiającego miasta. Jaskrawe neony, mieniące się czerwienią korowody samochodów, które wiją wijące się niczym krwinki w tętnicach aglomeracji. W końcu kluby, drogie alkohole, zapach perfum. Gwarny i pełen życia zgiełk. Instrumenty dęte rozdzielają się i improwizują niezależnie. Jest czas na popisowe partie kontrabasu i perkusji. Niemal taneczny, zbliżony do estetyki funk, klimat zmienia się gwałtownie przy trzeciej kompozycji. Kontrabasista bierze w dłoń smyczek i wkrótce zanurzamy się w magii orientu ornamentowanej brzmieniami rozmaitych dzwoneczków. Saksofonista przygrywa na jakimś ciekawie brzmiącym wykręconym wynalazku o długości kilkunastu centymetrów. Potem przechodzi na saksofon sopranowy, który wygląda jak miniaturka popularniejszego tenorowego odpowiednika. Wchodzi trąbka i rozpoczyna się spowolniony leniwy jazz zawieszony gdzieś na granicy snu i jawy. Chwila refleksji bynajmniej nie oznaczała zmęczenia muzyków. Żywe rytmy, nieraz wspomagane przez młodego kompozytora tamburynem, bawiły publiczność z krótkimi przerwami, do samego końca koncertu. Jak wytłumaczył Zbigniew Lewandowski, projekt łączy dwie estetyki jazzowe: free jazz i bebop. Powstał jako efekt wspólnych poszukiwań przestrzeni, w której muzycy będą wyrażać się najlepiej. Mimo gorącego przyjęcia przez publiczność i nieustających oklasków, skład bisował tylko raz. Lider szczerze przeprosił ale na kolejne kompozycje zespół nie mógł sobie pozwolić ze względu na napięty grafik koncertowy i zbliżającą się godzinę występu na wrocławskiej scenie. Zapowiedział jednak, że ma nadzieję odwiedzić Brzeg w przyszłości.
Tomasz Kafel
ciąg dalszy za tydzień

Reklama