Pielgrzymka do Słobódki Dżuryńskiej

0
4_Uczestnicy_pielgrzymki_przed_kosciolem_w_Slobodce.jpg
Reklama
Materiał wyborczy KWW Krzysztofa Grabowieckiego
Materiał wyborczy Komitetu Wyborczego Prawo i Sprawiedliwość
Materiał wyborczy KWW ŁĄCZY NAS BRZEG - GRZEGORZ CHRZANOWSKI
Materiał wyborczy Komitetu Wyborczego Prawo i Sprawiedliwość

W dniach 17 -24 lipca 2011 roku z Michałowic  (pow. Brzeg), wyruszyła  sentymentalna pielgrzymka na Kresy do Słobódki  Dżuryńskiej.

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej
Materiał wyborczy Komitetu Wyborczego Prawo i Sprawiedliwość
Materiał wyborczy KOALICYJNY KOMITET WYBORCZY KOALICJA OBYWATELSKA
Materiał wyborczy KWW Krzysztofa Grabowieckiego

Jest to rodzinna wieś  dzisiejszych mieszkańców: Koskowic, Bartoszowa, Kłębanowic, Nowej Wsi Legnickiej, Legnickiego Pola, Gniewomierza, Grzybian, Michałowic oraz Pawłowa. To 66 lat temu mieszkańcy Słobódki Dżuryńskiej wyruszyli nie z własnej woli, pod przymusem, wygnani w ramach repatriacji , na mocy układu z Jałty na Ziemie Zachodnie. Osiedlili się głównie na Dolnym Śląsku / gmina Legnickie Pole i Kunice/ oraz w Michałowicach k/ Brzegu nad Odrą.

Głównym pomysłodawcą i organizatorem był Michał Florków z Michałowic. Wzięły w niej udział  osoby z tych miejscowości.  Z Ziemi Legnickiej pojechali: Maria Wilk, Tadeusz Wilk, Maria Gocka, Władysław Seredyszyn, Maria Kwaśnica, Franciszek Jakubów, Józef Jakubów, Maria Wierzbicka z wnuczką Aleksandrą Karmelita( Grzybiany), Antoni Bucki ( piszący te słowa) oraz księża: Tadeusz Tymków z Brennika oraz Janusz Wilk z Legnicy. Większość tej grupy stanowią urodzeni w Słobódce Dżuryńskiej. Jadą także wnukowie i synowie dawnych mieszkańców tej wsi, urodzeni już na Ziemiach Zachodnich. Z tej grupy tylko 5 osób było już w tej wsi po wojnie, reszta jedzie pierwszy raz.

Daleka droga przed nami, pełna przygód i wybojów na drogach Ukrainy. Te trudności wynagradza nam piękna słoneczna pogoda, która będzie z nami do końca (no, może  nie do końca). Niedziela, ruszamy w daleką drogę. Jest 21.30. Opuszczamy Michałowice. Jedzie nas 50 osób. Co nas czeka na granicy ukraińskiej? – to pytanie dręczy nasze umysły. Wreszcie granica. Jest godzina 5.10. Stoimy na granicy i czekamy spokojnie na odprawę. Stop. Czerwone światło nas trzyma, na jak długo, tego nie wie nikt z nas. Kończymy ją o godzinie 7.40. Po prawie trzech godzinach postoju na granicy, ruszamy dalej do celu naszej podróży.

Dziki to kraj- takie określenie ciśnie mi się na usta. Pierwszy raz staję na tej ziemi, ziemi mojej mamy i babci. Widok, który widzę w czasie jazdy autokarem , przypomina mi obrazy z filmu Ogniem i mieczem i słowa naszego wieszcza Juliusza Słowackiego: „Dziki to kraj, acz zbożem i mlekiem płynący”.  Dziki to kraj- zauważamy już po przejechaniu kilkunastu kilometrów po tej ziemi. Po obu stronach naszej drogi, puste pola, nie zagospodarowane, niczym preria z amerykańskich westernów. Pełna pagórków i wzgórz, porośniętych krzewami i drzewami (lasy tylko liściaste). Jak okiem sięgnąć wszędzie lasy, nieużytki  i łąki. Nasuwa mi się pytanie- gdzie te uprawne i żyzne pola Podola, znane mi z opowiadań i literatury. Zobaczyliśmy je dopiero za Tarnopolem. Ponadto jeszcze jeden szczegół mocno nam utkwił w pamięci. Wszechobecne po obu stronach drogi naszego przejazdu, złociste i srebrne kopuły świecących swym blaskiem cerkwi obrządku greko-katolickiego. Ogrom ich czasami przerażał. Nabudowało się ich, niczym grzybów po deszczu i tak beztrosko tkwią w tym krajobrazie. Po kilka w jednej wsi i kilkanaście w miasteczku czy mieście. Nawet co kilkaset metrów, jedna od drugiej. Towarzyszą im też, tak gęsto obok siebie rozsiane po Ukrainie, stacje paliw. Zauroczeni tym widokiem, a raczej ubawieni,  mkniemy dalej do celu naszej pielgrzymki. Docieramy do niego około godziny osiemnastej. Najpierw przejeżdżamy obok budynku stacji kolejowej w Dżurynie, tej samej na której 66 lat temu, mieszkańcy Słobódki Dżuryńskiej, ładowali się do bydlęcych wagonów, ruszając w nieznane. Wyboistą drogą (łagodne określenie) ,,katulamy” się dalej w stronę wsi. Na górce przy wjeździe do wsi, widać już pierwsze domy. Nim jednak przejedziemy przez mostek na rzeczce Dżuryń, w naszych oczach, pojawia  się obraz tej wsi, pochodzący z opowiadań naszych rodziców.                       

U nas w  Polsce niespotykany. Piękny krajobraz ziemi podolskiej, zatrzymanej w kadrze filmu. Stop klatka. Ujrzany obraz powalił mnie. Przypomniała mi  się, moja nieżyjąca mama i jej opowieści, o tym jak wyglądała, jej wieś dzieciństwa. Leniwa i modra rzeczka Dżuryń, w wokół niej podmokłe łąki, koloru ciemnej soczystej zieleni i pagórki . No, i niepowtarzalne gdzie indziej gęsi, stada gęsi. Skupione w małych i dużych stadach, wszędzie ich pełno. Są na łąkach, na wodzie. Obraz jakiego nigdzie więcej nie zobaczysz, tylko na Podolu.

Wjeżdżamy do wsi. Domki małe, kryte eternitem, a nawet blachą. Rozciągnięte, jakby w nieładzie, grupami . Wiele z nich jest w stanie rozsypki, wiele jest odnowionych. Zostało ich niewiele. Na 400 domów przed wojną, jakie stały we wsi, dziś jest ich ok.150 Dojeżdżamy do ,,centrum” wsi, do dawnego kościółka, dziś przemianowanego na cerkiew  i tutaj pierwszy szok. Naszym oczom, ukazuje się obraz, na którym ogromna rzesza mieszkańców tej wsi,  oczekuje na nasz przyjazd przed świątynią. Odświętnie ubrani, w strojach ludowych, zarówno młodzi, jak i starzy z kościelnymi sztandarami i swoim duszpasterzem, ojcem Stefanem. Witają nas po staropolsku- chlebem i solą! Pieśniami i wierszami w wykonaniu młodzieży.  My przekazujemy im ikonę Matki Boskiej, obraz Jezusa Chrystusa Zbawiciela oraz drobną sumkę pieniężną, zebraną podczas jazdy autokarem. Skromna sumka ok. 7 tyś hrywien, to 6 miesięcznych zarobków przeciętnego Ukraińca. Wspólna procesja do cerkwi ( czynna od 1971 roku, wcześniej były w niej magazyny), msza koncelebrowana przez ks. Tadeusza Tymkowa i ks. Janusza Wilka. Łzy w oczach wiernych , mieszkańców teraźniejszych tej wsi, atmosfera nostalgii. Widać w oczach tych mieszkańców autentyczną radość z naszego przybycia do nich w odwiedziny. Jeszcze bardziej ich serca zabiły, kiedy ks. Janusz Wilk, przystąpił do udzielania sakramentu świętego. Można było zobaczyć, jak ich serca pragnęły przyjąć komunię świętą. Kobiety stały przy ołtarzu i czekały z utęsknieniem, na przyjęcia Pana Jezusa do swoich serc. Jakież było ich zasmucenie, kiedy ks. Janusz odmówił im udzielenia tegoż sakramentu, tłumacząc , że ich duszpasterz nie wyraża na to zgody. Patrzyłem na to, stojąc obok nich i widziałem ich twarze. Ta odmowa,  to był dla nich cios, zadany przez kogoś, na kogo czekali tyle lat z utęsknieniem, na kogo liczyli. Również ks. Janusz, było widać , że walczy z tym faktem odmowy ze strony ich duszpasterza. Widać było, że w głębi duszy czekał na zmianę decyzji. Było widać, że wahał się i walczył do końca, nie mogąc się pogodzić z taką zaistniałą sytuacją. I wygrał. Ich duszpasterz podszedł do niego i zmienił swoją poprzednią decyzję. To co zobaczyłem po tym, to było ujęcie jak w sporcie, w biegach. Błyskawiczny sprint, rzut na taśmę i zwycięstwo! Zwyciężyli! Mogli przyjąć do serc swych Pana Jezusa w Eucharystii, na którego tak długo czekali. Czekali nie na darmo. Przyszedł do nich . Ten obraz, uświadomił mi jeszcze raz, że ludzie mimo różnych upokorzeń, zakazów, nigdy nie tracą nadziei i wiary.

Później, po mszy wspólny poczęstunek w świetlicy wiejskiej (spadku po Związku Radzieckim),postawionej na zburzonej przedwojennej cerkwi, w czasie, kiedy przez wieś przechodził front. Wielkie zaskoczenie i ogromny aplauz od mieszkańców otrzymali nasi: Franciszek Jakubów, Józef Jakubów i Władysław Seredyszyn, śpiewając pieśni w języku ukraińskim. To był mini koncert w ich wykonaniu. Ciąg dalszy nastąpi, a to za przyczyną konkursu pieśni kresowej, w imprezie w Koskowicach w dniu 28 sierpnia 2011 roku. I tak zakończył się pierwszy dzień naszego pobytu w tej wsi. Powracamy do niej na drugi dzień w godzinach południowych.

Zaczynamy od odwiedzenia cmentarza, złożenia zniczy na grobach żołnierzy z tej wsi ( siedmiu) zamordowanych w 1945 roku przez banderowców. Szukanie grobów bliskich- trudna to rzecz. Wokół zarośla, na wysokość człowieka. To jak przysłowiowe, szukanie igły, w stogu siana. Znajdujemy kilkanaście, wiele z nich połamanych, poprzewracanych , zarośniętych pnączami krzewów. Kilka tablic odczytujemy, dowiadujemy się kto tutaj spoczywa. Fotografujemy na pamiątkę, choć to trudna rzec. Ciemno, pomiędzy krzewami , płyty zabrudzone, porosłe mchem. Może to ostatnia chwila, kiedy możemy coś z tamtych lat odnaleźć. Niektórzy oddychają z ulgą, odnaleźli grób swoich. Inni odchodzą z kwitkiem, nie odnaleźli nikogo ze swoich bliskich Idziemy do wsi. Znowu zaczynamy szukać swoich korzeni, domów w których się urodziliśmy. I znowu tylko nieliczni odnajdują. Do nich należą: Józef i Franciszek Jakubów. Ich dom stoi , choć już powoli staje się ruiną, nikt w nim nie mieszka.  Takich domów odnajdujemy jeszcze kilka. Po innych zostały tylko, ślady w postaci fundamentów domu. Władysław Seredyszyn wraz ze swoją siostrą, Marią Gocką odnalazł tylko miejsce gdzie stał ich dom, przy pomocy starych mieszkańców ,obecnie zamieszkujących wieś. Wielu z uczestników tej pielgrzymki, spotyka się w domach obecnych mieszkańców, na wspólnym posiłku. Są nam przyjaźni i mili. Oni nie  są winni, za tych co 66 lat temu, uczynili tyle krzywd swoim sąsiadom. Co chwilę idąc ulicą, słychać dziecinne powitania, skierowane w naszą stronę. Dzieci są jakby bezpiecznikiem, pomiędzy naszymi narodami. Był taki moment przy cerkwi, kiedy mieszkańcy czekali na nasz przyjazd. Dziewczynka pyta starszych – czy oni naprawdę przyjadą?  A kiedy u wjazdu do wsi pojawia się autokar z nami pyta- czy to naprawdę oni?!  Ci, co uczestniczyli w tej wyprawie na kresy, nigdy chyba nie zapomną tych scen, jakże innych od tych z 1945 roku. Idziemy do autokaru, czas na powrót. Przydałby się, jeszcze jeden dzień na pobyt w Słobódce Dżuryńskiej. Trochę za krótko, cały czas w biegu. Być może, jeszcze niektórzy tutaj powrócą, może z innymi, może w mniejszym gronie. Czas płynie, ludzie odchodzą, coraz mniej ich wśród nas. Znowu pożegnanie, wspólne śpiewy w języku polskim i ukraińskim. Tak jak to dawniej bywało, pomiędzy tymi społecznościami, kiedy razem żyli obok siebie.

Pobyt w Słobódce Dżuryńskiej , a raczej krótki do niej po 66 latach powrót dobiegł końca.

Na marginesie mojej relacji, dodam, że w ramach tej pielgrzymki, przejechaliśmy wiele kilometrów po drogach, a raczej bezdrożach, Podola i Wołynia. Odwiedziliśmy wiele wsi i miasteczek: Tarnopol, Buczacz, Trembowla, Jazłowiec. Odwiedziliśmy stare polskie zamki i twierdze: Zbaraż, Jazłowiec, Buczacz, czy posiadłość po Wiśniowieckich w ich rodowym gnieździe – Wiszniowcach.  Nie ominęliśmy naszego Lwowa z jego katedrą, operą, rynkiem i kościołami. Poza programem udało nam się odwiedzić prawosławną ,,Częstochowę” – Ławrę Poczajowską.

To tyle w telegraficznym skrócie z tej sentymentalnej pielgrzymki, a wszystko to dzięki uporowi organizatora i pomysłodawcy, Michałowi Florkowi z Michałowic.  

Dziękujemy za wszystko, panie Michale!

Pilotem naszej grupy był pan Gienek Szewczuk z Brzegu.

 

Antoni Bucki

1_Oczekiwanie_mieszkancow_Slobodki_na_przyjazd_pielgrzymki_z_Polski.jpg

Oczekiwanie mieszkańców Słobódki na porzyjazd pielgrzymki z Polski

2_Pielgrzymke_witano_chlebem_i_sola.jpg

Pielgrzymkę witano chlebem i solą

3_Dzwonnica_kosciola_w_Slobodce_Dzurynskiej.jpg

 

Dzwonnica kościoła w Słobódce Dżuryńskiej

 

 

Reklama
Materiał wyborczy KWW Krzysztofa Grabowieckiego
Materiał wyborczy KOALICYJNY KOMITET WYBORCZY KOALICJA OBYWATELSKA