Ja bym tu szybko porządek zaprowadził…

0
Reklama

…czyli  filozofie wytrzepane z rękawa Polaka na emigracji

"Nie dopracujemy się nigdy ani urody, ani cnoty polskiej,
póki nie ośmielimy się oduczyć polskich grzechów."

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej

Witold Gombrowicz

 

"Nie dopracujemy się nigdy ani urody, ani cnoty polskiej,
póki nie ośmielimy się oduczyć polskich grzechów."

Witold Gombrowicz

Ach ten Gombrowicz wspaniały! Już nie raz na nim psy wieszali, pluli i stawiali w kącie, już niejeden Roman łamał sobie na nim zęby, a ten nadal, uparcie, śmieje się wszystkim twarz. I dobrze, bo dopóki aktualne jest to, co mówi, to śmiać się powinien. Jakaż to satysfakcja dla artysty taki śmiech zza grobu! I wie pan co, panie Romanie? „Trans-Atlantyk” nie jest antypolski, a jedynie antygłupi. Gombrowicz bronił w nim, jak sam pisał, „Polaków przed Polską”. Tym razem i ja więc pozwolam sobie nieco na obronę Polski (i siebie) przed Polakami, a szczególnie przed tymi Polakami, którym się wydaje, że są najfajniejsi, bo tak. I to nich właśnie słów parę…

Tak się składa, że jakiś czas temu dostąpiłam wątpliwego zaszczytu uczestniczenia w spotkaniu grupy świeżo upieczonych emigrantów znad Wisły. Tym, którzy nie zdają sobie sprawy z powagi takowego, mogę jedynie powiedzieć, że jest ono chyba równie niebezpieczne jak jazda po pijaku.

W obu przypadkach można się nieźle poobijać, wyrządzić sporo krzywdy innym, a przy okazji nabawić się długotrwałej traumy. Wiadomo bowiem, że tam, gdzie więcej niż jeden Polak, tam pojawia się problem. A jeśli Polak ten dysponuje na dodatek mentalnością chłopa pańszczyźnianiego, to i problem ów urasta do granic zależności feudalnych, czyli do sporych. Polak takowy na przykład z góry wie, że tu, gdzie przyjechał, obcować będzie w większości przypadków z bandą lokalnych dziwolągów, o których zazwyczaj wypowiada się z niebywałym szacunkiem „oni”, ewentualnie „oni tutaj”,  w związku z czym nie marnuje czasu na zagłębianie się w „ich” kulturę czy historię, bo po co.

Poza tym, i tak wiadomo, że historia Polski jest znacznie ciekawsza, bardziej okrutna, czyli tym samym godna większej uwagi, ociekająca większą ilością krwi (ciągle na nas ktoś przecież napadał, cholera)… no i w ogóle jakaś taka bardziej „serio”, nawet jeśli w głowie naszego bohatera ogranicza się ona jedynie do poczetu złożonego z Mieszka, Jagiełły, Wałęsy i Wojtyły.

Prócz fenomenalnej wiedzy historycznej rodak nasz dysponuje również zazwyczaj nieopisaną wręcz znajomością politologii, socjologii, antropologii i innych takich tam, co pozwala mu na szybkie wychodzenie z błyskotliwymi rozwiązaniami rozmaitych problemów społecznych, typu:” Ja bym tam tych wszystkich Meksyków (nie „Meksykanów” bynajmniej) deportował” lub na zadawanie pytań z góry sugerujących, że ich przedmiot zasługuje na pogardę i politowanie, jak na przykład: „Po co oni tu tylu tych skośnookich nawpuszczali?”.

Krajanowi owemu ani nie chwilę nie przyjdzie do głowy, że mówienie innym, jak mają żyć i rządzić się we własnym domu należy raczej do nietaktu, tuż obok wygłaszania niewybrednych komentarzy na temat innych niż swoja własna nacji, kultur czy religii. Prócz wyżej wspomnianych „Meksyków”, którym to epitetem określa każdego hiszpańskojęzycznego przybysza z Ameryki Południowej, Polak lubi sobie również pogadać na temat „Żydków”, „Murzynków” (w zależności od humoru nazywanych również „czarnuchami”), „Chinoli” (do tej kategorii, podobnie jak w przypadku „Meksyków”, zaliczają się generalnie wszyscy Azjaci) itede, itepe. W ogóle dyskusja z nim należy raczej do straty czasu, bo tak się składa, że trudno jest dyskutować z kimś, kto wcina się co drugie słowo i jest w dodatku nadmiernie emocjonalny.

I aż się chce mu zacytować mistrza Witolda: „Ach płyncież wy, Rodacy do Narodu swego!” Bo, skoro tutaj wszystko jest do d…y, ludzie głupi, zwyczaje idiotyczne, ich historia byle jaka, to co go tu jeszcze trzyma?

Pozdrawiam ze słonecznej Kalifornii,
Patrycja Hawrylciów

 

Reklama