Czas na zmiany…

0
Reklama

…czyli o Janku, Jarku, wyborach i lekturach tendencyjnych słów kilka

Cóż tam gosposiu, na roli?
Czyście sobie już posiali?

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej

S. Wyspiański,”Wesele”

Dławiona nostalgią niczym ością po świeżo zjedzonym pstrągu, obejrzałam sobie ostatnio mój ulubiony łzawiec polski, czyli film „Nad Niemnem”. Przyznam się szczerze, że przez książkę nigdy nie przebrnęłam, bo w tamtych czasach trudno było o Red Bulla, a bez napojów energetyzujących przez tego usypiacza raczej się przebrnąć nie da. Film natomiast jest w sam raz. Ani za długi, ani za krótki, do tego nasączony patosem niczym dobre tiramisu alkoholem, czyli, jednym słowem, wyśmienita babska rozrywka. Nie ma to bowiem, co mam nadzieję przyzna każda normalna baba, jak napatrzeć się na przystojnego niego i nią, zakochujących się w sobie od pierwszego wejrzenia, zbyt jednak uroczo nieśmiałych, by dać sobie o tym jawnie do zrozumienia, a do tego pochodzących z dwóch różnych warstw społecznych i od lat skłóconych rodów. Ileż to przeszkód muszą pokonać, ileż ataków „globusa” ze strony ciotki Emilii i fanaberii „morfinisty” Pana Różyca. Ach, jakaż frajda dla rozsentymentalizowanego niewieściego serca, szczególnie w okresie napięcia przedmiesiączkowego. Do tego sylwetki głównych bohaterów, proste niczym słowa piosenki „Comment ca va” zespołu „The Shorts” (jak ktoś nie pamięta, polecam prześledzić wyszukiwarkę), a jakże sympatyczne. No i sami aktorzy, ten tego ten, jakby to powiedział Benedykt Korczyński, niczego sobie…Szczerze mówiąc, chętnie rozmówiłabym się tete a tete z Jankiem Bohatyrowiczem, czyli szalenie przystojnym Adamem Marjańskim, który zniknął bóg wie gdzie z polskiej sceny filmowej, choć ponoć zaszczyca swoją elektryzującą osobą deski teatru łódzkiego. Nic to jednak, bo nie o Janku ma tu być mowa, choć też na J.

Otóż, oglądając wyżej wspomniany owoc polskiej kinematografii, doszłam do wniosku, że Pan Premier też musi lubić „Nad Niemnem”, a może i nawet zdarza mu się go oglądać w towarzystwie brata. Znany jest bowiem ze skrajnego interpretowania historii i niebywałego zamiłowania do podziałów typu „dobrzy my” contra „?li oni”, a dzieło Orzeszkowej od takich aż się roi. Cóż, Orzeszkową jako taką należy chyba zostawić w spokoju. Niech jej ziemia lekką będzie, bo przecież kobiecina żyła w porąbanych czasach (a przynajmniej bardziej porąbanych niż obecne), więc nie dziwne, że spod pióra wyszedł jej taki, a nie inny moloch, powieścią tendencyjną nazywany. Dziwi natomiast, że pewne przekonania, które ówcześnie, a dodam, że ‘ówcześnie’ w tym przypadku to jakieś półtora stulecia, uchodziły za normę, w Polsce nadal są za takową przyjmowane, a wszelkie od niej odchylenia interpretowane jako: w najlepszym przypadku – dziwactwo, w najgorszym – obraza majestatu, uczuć religijnych, brak patriotyzmu itede itepe. Czy nie jest bowiem tak, że ciągle ktoś nas uczy, jedynie słusznych i wzorcowych postaw społecznych, za przykład stawiając bohaterów narodowych, którzy, doznając ciosu za ciosem, podczas gdy okupant pędził przez kraj, dzielnie stawiali mu czoła (zazwyczaj kosą, lancą lub koktailem Mołotowa)? Nieważne, że wszyscy oni już dawno odpoczywają na łonie Abrahama, ważne, że jest sobie kim gębę wytrzeć i czym wypełnić mało już w tym momencie oryginalną kampanię wyborczą. Kampanię, która niczym pozytywistyczne „Nad Niemnem”skrajnie negatywnie przedstawia po jednej stronie tych dobrych i  szlachetnych, po drugiej obiboki i darmozjady, nie wspominając już o „szatanach”, „agentach”, „kapusiach”, „euroentuzjastach” i innym prymitywnym elemencie.

Tak sobie myślę, że robię się powoli tym wszystkim zmęczona i w ogóle nie chce mi się już na ten temat gadać. Państwu zapewne też nie. I aż chce się rzec: „ciszej nad tą trumną”, co robię w nadziei, że w październiku społeczeństwo polskie udowodni, że w rozwoju emocjonalnym posunęło się nieco wyżej od ameby.

Janka Bohatyrowicza pozdrawiam z Kalifornii,
Patrycja Hawrylciów

Reklama