Moje Kresy – Michał Korzewa

0
1.jpg
Reklama
Materiał wyborczy KOMITET WYBORCZY WYBORCÓW PRZYJAZNA GMINA DAMIAN MACHETA
Materiał wyborczy KOMITET WYBORCZY WYBORCÓW PRZYJAZNA GMINA DAMIAN MACHETA
Materiał wyborczy KOMITET WYBORCZY WYBORCÓW PRZYJAZNA GMINA DAMIAN MACHETA
Materiał wyborczy KOMITET WYBORCZY WYBORCÓW PRZYJAZNA GMINA DAMIAN MACHETA

„Dotknijmy dłonią piersi człowieka, a wyczujemy pod palcami pulsowanie serca. Sięgnijmy do Tarnopola, a dotkniemy serca Polski, bijącego z niezmierną żywością od 16 wieku, serca zawsze wrażliwego, nieraz zalewającego się żywą gorącą krwią, nieraz zamierającego na chwilę w omdleniu, ale z tem większą siłą budującego się do nowego życia” – pisał w swej publikacji „Województwo tarnopolskie i jego zabytki” Ludwik Wawryszyn.

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej
Materiał wyborczy KOMITET WYBORCZY WYBORCÓW PRZYJAZNA GMINA DAMIAN MACHETA

Tarnopol miasto położone w malowniczej okolicy od dawna zyskało miano stolicy Podola. Leżało na ważnym szlaku komunikacyjnym i handlowym, ze wschodu na zachód, z Niemiec i Austrii do Rosji. Z drugiej jednak strony, to dobre położenie sprzyjało różnym celom inwazyjnym. W swojej historii doznał rozlicznych klęsk – jak pisał prof. Stanisław S. Nicieja – Płonął, mordowano jego mieszkańców, wysadzano w powietrze jego budowle, kościoły, zmieniali się okupanci, a tarnopolanie na wskroś wszystkiemu, żyć tam chcieli i żyli razem z Żydami i Ukraińcami. Żyli w nie najgorszej sąsiedzkiej zażyłości. W przedwojennym Tarnopolu mieszkało 37 tys. ludzi. Tuż u bram Tarnopola, w południowej jego części, po drugiej stronie Seretu, przy niewielkim oddaleniu od stawu, od strony Lwowa biegła droga. Po jej prawej stronie ciągnął się długi szereg domów. To Zagrobela .Kiedyś była tu usytuowana drewniana forteca, która przez stulecia broniła ziemie płd. – wsch. Rzeczypospolitej przed napadami Tatarów. Fortecę na Zagrobeli w późniejszych czasach przebudowano na zamek. W XIX w. dziedzicem Zagrobeli był M. W. Krosnowski, który ową rodową wiejską siedzibę przekształcił na klasycystyczny pałac okolony parkiem. Późniejszymi właścicielami zostali Tadeusz i Wiktor Czarkowscy. Po I wojnie światowej rodzina ta oddała cześć gruntów oraz pałac na szkołę rolniczą, tworząc fundację rodzinną. Majątek sprzedano gminie miejskiej, od której przejął go rząd i przeznaczył na koszary wojskowe. Położona na niewielkim wzgórzu Zagrobla w 1926r.została przyłączona do gminy miejskiej Tarnopola. Najpierw traktowana jako przedmieście, położona wzdłuż trasy wylotowej do Lwowa, w miarę wzrostu zaludnienia, otrzymała charakter i nazwę dzielnicy. Tak powstały: Parkowa (Zbaraska),Zarudzie, Mikuliniecka, Podole, Zagrobela i Gaje. 13 lutego 1933r.w Zagrobeli urodził się Michał Korzewa, syn Mikołaja i Julii zd. Tysowska. Rodzice Michała – ojciec Mikołaj (rocznik 1910) i mama-Julia (rocznik 1911), związek małżeński zawarli w Tarnopolu w 1932r. w kościele parafialnym pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy. – Mieszkaliśmy u pana Mączki (Czecha ożenionego z Polką, właściciela dóbr ziemskich), razem z dziadkiem Michałem i babcią Michaliną zd. Ostrowska. Dziadek kiedyś pracował jako rogatkowy i pobierał opłaty za wjazd do miasta od strony Mikuliniec. Tato w 1937r.podjął pracę w nowej cukrowni „Podole” S.A. w Berezowicy Wielkiej. Mama zajmowała się domem. Pola nie posiadaliśmy, jedynie kawałek ogrodu przy budowanym przez rodziców domu. Siała na nim groch, cebulę i marchew, więc warzyw na własne potrzeby zawsze wystarczało. Zamieszkaliśmy w budowanym domu w 1937r., jeszcze przed rozpoczęciem wojny. Dzieciństwo miałem krótkie, ale każdą wolną chwilę, wykorzystywałem na zabawę z rówieśnikami na zagrobelskich łąkach i nie tylko. Mieliśmy doskonały kontakt z dziećmi mieszkającymi na „czworakach” w majątku. Latem bawiliśmy się kółkiem i kawałkiem drutu, tocząc koło po łąkach i drogach. Tuż za Seretem, od strony Zagrobeli, na błoniach, organizowano różne imprezy sportowe. Jedną z ich były wyścigi konne na tym terenie, który później przeznaczono na hipodrom. Organizowano też turnieje sprawnościowe na wzór dawnych walk rycerskich, połączonych ze strącaniem z konia przy pomocy lancy. Organizatorem tych festynów była jednostka wojskowa stacjonująca w pałacu i przyległych koszarach. O ile pamiętam, stacjonowali w niej saperzy i ułani tarnopolscy. Niejednokrotnie ma błoniach zatrzymywały się tabory cygańskie, których najwięcej można było spotkać w letniej porze. Podglądałem ich zwyczaje z daleka, bo starsi zawsze nas straszyli, że zostaniemy przez nich porwani. Pierwotnie Seret miał inne koryto. Płynął wzdłuż drogi w kierunku Tarnopola, dopiero potem na wysokości cerkwi Św. Krzyża (nad stawem) skręcał w prawo i płynął w kierunku Petrykowa. Obecnie rzeka od grobli przez błonia płynie prosto na Petryków. Staw tarnopolski był wiele mniejszy od obecnego, ciągnął się po prawej stronie drogi biegnącej do Lwowa. Stawek zarastał trzciną, która w okresie zimowym była wycinana, a potem wykorzystywana w budownictwie jako doskonały podkład do tynkowania sufitów. W tamtym czasie, obok stawu w kierunku Tarnopola, po lewej stronie Seretu, rosła jeszcze łączka, na której lądowały nawet dwupłatowce. Obecnie staw to duży zbiornik wodny, zrobiony za czasów radzieckich i wykorzystywany do celów rekreacyjnych przez obecnych mieszkańców Tarnopola. Zimą natomiast zjeżdżaliśmy z tzw. górki Mączki na skleconych sankach, nierzadko i na łyżwach. Wiosną nie mogliśmy doczekać się letniej pogody, bo po przylocie gromady bocianów, liczyliśmy na to, że niebawem będziemy mieli największą frajdę – chodzenie boso.

 

1.jpg

1935 r. – Kosciół parafialny w Tarnopolu

1.jpg

Michał z siostrą Zofią i mamą Julią Tarnopol – 1940 r.

1.jpg

Pierwsza Komunia Św. – Tarnopol 1943 r. – z kuzynkami

1.jpg

Zagrobela 1937 r. –  Michał z rodzicami.

1.jpg

Zagrobela, czerwiec 1942 r. – Szkoła Podstawowa z polskim językiem nauczania

W 1939r.rodzina nasza powiększyła się, urodziła się moja siostra Zofia Korzewa. Pod koniec sierpnia tego roku tato otrzymał powołanie do wojska, do 56 Pułku Piechoty w Tarnopolu. 2.września 1939r. wyjechał na front. Walczył z hitlerowskim najeźdźcą i krótko po tym, w rejonie Złoczowa, dostaje się do niemieckiej niewoli. Od tej pory słuch po nim zaginął. Poprzez Czerwony Krzyż odnalazłem go w 1956r.w pobliżu Braunschweigu, 50 km za NRD-owską granicą, ciężko pracował u bauera. Do rodzinnych stron, do ukochanej Polski nie zdążył już wrócić. Zmarł na atak serca w 1961roku. 13 września 1939 r. niemieckie samoloty zrzuciły pierwsze bomby na Tarnopol, 15 września zbombardowany został pociąg z uciekinierami, 17 września o godz.15 wojska sowieckie wkroczyły do miasta. Jak pisał tarnopolanin, Tadeusz Bednarczuk – pierwsze czołgi wjechały na ulicę Tarnowskiego i Ruską, za nimi ukazały się potężne działa, a dalej piechota na samochodach i traktorach. Rozrzucono ulotki wzywające polskich żołnierzy do poddania się, do nieposłuszeństwa polskim oficerom. Okupacja miasta rozpoczęła się od ulicznych strzelanin i zabójstw, ostrzelania z armatek fasady i wież kościoła Dominikanów, a przybyłą straż pożarną ostrzelano. Klasztor ograbiono, zakonników wywieziono wraz z kilkuset wcześniej aresztowanymi osobami. Przy użyciu czołgu zniszczono pomnik Józefa Piłsudskiego. Sklepy tarnopolskie, w większości żydowskie, szybko zostały ogołocone ze wszystkiego. NKWD przystąpił do rewizji i aresztowań, rozpoczynając od polskich oficerów, policjantów i urzędników miejskiego magistratu. Pałac w Zagrobeli i koszary zajęło wojsko sowieckie. Kierując się zwykłą dziecięcą ciekawością, przez dziurę w płocie wchodziliśmy na teren ruskich koszar, podpatrując żołnierzy. Niekiedy pozwalano nam oglądać filmy puszczane w wojskowym kinie. Kiedyś wróciłem zbyt późno do domu, rodzice martwili się o mnie, więc trochę mi się oberwało, wiadomo jak. W 1940r.zacząłem w Zagrobeli uczęszczać do szkoły, która znajdowała się na ul. Lwowskiej. Kierownikiem szkoły był pan Zazula. Uczył mnie m. in. pan Włodzimierz Popławski, religii natomiast ks. Adolf Iwanciów. Nadszedł rok 1941.W pierwszych dniach okupacji niemieckiej w mieście zawisły sino-żółte flagi ukraińskie, niebawem jednak Niemcy nakazali je usunąć. W dużej części ulicy Ruskiej powstało żydowskie getto. Nie wolno było się do niego zbliżać, ulice wkoło były pozamykane, by dojść do miasta trzeba było getto omijać szerokim łukiem. Wobec nasilającej się akcji wywózek na roboty przymusowe do III Rzeszy, coraz trudniej było utrzymać na miejscu starszą młodzież, inaczej było z nami –z dziećmi. Częściowym ratunkiem dla starszej młodzieży mogłoby być uczęszczanie do jakiejś szkoły średniej. Niestety, nie było takiej w Tarnopolu, tym bardziej w Zagrobeli. Wobec likwidacji szkolnictwa polskiego (Niemcy pozostawili tylko jedną szkołę z nauką do 14 roku życia),do której uczęszczałem. Książek nie było, uczyliśmy się o zwierzętach i o wszystkim, tylko nie o tym, co trzeba. Celem szkoły, w przekonaniu Niemców, było przygotowanie nas, dzieci, nieco lepiej, do późniejszej kwalifikowanej siły roboczej. Tym razem w pałacu rozpanoszyli się gestapowcy, a koszary zajmował Wermacht. Nie było już dziury w płocie i wchodzenia na teren koszar. Przed Sowietami nie było takiego strachu, co przed Niemcami, zwłaszcza po moim przykrym incydencie z gestapowcem. Razem z kolegą Mieciem Krauze, a było to jesienią, w naszym ogrodzie piekliśmy kartofle na ognisku. Była podobno wyznaczona jakaś granica, strefa wokół siedziby gestapo, której nie wolno było przekraczać, robić czegoś niezgodnego z hitlerowskim nakazem. Wiem, że teren był silnie strzeżony, a wokoło ogrodzenie. Skąd miały o tym wiedzieć 9 letnie dzieci? Ognisko zauważył wracający z miasta gestapowiec, zaczął nam wygrażać. Szczęście, że nie strzelał. Mietek dobrze zrobił, bo uciekł w zarośla. Mnie siła przyzwyczajenia skierowała do domu. Niemiec wpadł za mną. Mama i babcia stanęły w mojej obronie tłumacząc, że przecież to dziecko! Niemiec zaczął mnie okładać pięściami, krzyczał i bił. Nie zapomnę tego do końca życia. Uraz pozostał. Odtąd bałem się gestapowców, bałem się chodzić do szkoły, bo musiałem przechodzić koło siedziby gestapo. Odtąd z ulicy Ceglanej do szkoły chodziłem naokoło, obok cmentarza ulicą Św. Antoniego i dopiero tam wchodziłem na ulicę Rolniczą. Rodzice radzili sobie jak mogli, ciężko było wyżyć podczas trudnych lat okupacji. Mama robiła wypieki i sprzedawała to na jarmarku w Tarnopolu. Byłem najszczęśliwszym z dzieci, bo zjadałem wszystkie odkrojone bądź przypalone kawałki placka. W zamian za to, pomagałem mamie w zaopatrzeniu w produkty potrzebne do pieczenia. Miałem uszyty długi płaszcz, a pod nim w dwóch przewieszonych przez szyję woreczkach, znosiłem do domu mąkę. Kupowałem to wszystko u pana Piwowara. Skąd miał tę mąkę, do dzisiaj nie wiem, najważniejsze, że nas zaopatrywał. W noszenie mąki bawiłem się dlatego, że gdyby ktoś z dorosłych został przez Niemców schwytany na przemycie, zapłaciłby za to życiem. Cześć produktów żywnościowych była reglamentowana poprzez kartki. Na kartki była potrzebna też nam marmolada, robiona prawdopodobnie w części z wysłodków buraków cukrowych, ale to przecież czasy wojenne. Nieraz mama wychodziła na drogę i oczekiwała na wiejskie kobiety udające się z kobiałkami na tarnopolski jarmark. Kupowała od nich mleko, jajka i twaróg. Nie ukrywam, niejednokrotnie przyniosła do domu wiejską śmietanę pół na pół zmieszaną z …mąką.

 

Pewnego dnia do pieczenia potrzebne było mleko, więc mama wysłała mnie do mleczarni, znajdującej się w okolicach cerkwi Św. Krzyża. Musiałem obejść getto i kiedy wchodziłem po schodach w ulicę, na której była mleczarnia, drogę zastąpił mi ukraiński policjant. – Kуди ти йдеш – gdzie ty idziesz? утік з гетто – uciekłeś z getta? – Nie, idę do mleczarni po mleko – odparłem. Obawiając się, czy przypadkiem nie jestem Żydem, zostałem przez policjanta przepytany z pacierza. W okolicy kościoła o.o. Dominikanów, tak bestialsko potraktowanego przez wojsko sowieckie, działała niemiecka organizacja paramilitarna, której nazwy dokładnie nie pamiętam. Wiem, że mówiono na nich: „baudist”. Odznaczali się tym, że na ubraniach, niekiedy cywilnych, dokładnie na ramionach mieli naszyte żółte patki. Może to była jakaś organizacja ukraińska… jako dziecka nie byłem jeszcze w to wtajemniczony. Z opowiadań wiedziałem, że kopali dla Niemców rowy na błoniach ciągnących się w kierunku Petrykowa. Któregoś dnia, w 1943r., w kierunku pałacu zajmowanego przez gestapo, padły prowokacyjne strzały. Odwet Niemców był natychmiastowy. Niekończący się sznur Żydów z getta był pędzony w kierunku koszar ulicą Rolniczą. Potem z koszar koło pałacu w stronę Petrykowa poprzez folwark, pędzili w kierunku wykopanych wcześniej dołów. Świadków tych wydarzeń było niewielu. Niemcy rozstrzeliwali Żydów pod osłoną nocy, gdyż za folwarkiem był otwarty teren (łany) i w dzień był aż nadto widoczny. W innym momencie osobiście byłem świadkiem, jak gestapowcy strzelali do Żydów, jak do kaczek. Na błoniach był niewielki stawek i mostek zrobiony jeszcze przez naszych saperów. I w tym miejscu gestapowiec wypuszczał żydowskiego młodzieńca. Ten ratując życie, robił skręt w prawo, lewo, padał strzał i tak kolejno do następnego. Wyglądało na to, że gestapowcy robili to jakby dla relaksu. Postrzelone zwłoki leżały w tym miejscu jeszcze przez kilka dni, potem je ktoś uprzątnął. To było przerażające, tragiczne i ohydne zarazem. Od czasu do czasu, z innymi dziećmi, chodziłem do Tarnopola do kina. Nazywało się „Bałtyk”. W mieście było jeszcze lepsze i nowocześniejsze kino „Palace”, ale było zbyt daleko od domu. Wielkimi krokami zbliżał się front. Z nadejściem 1944r. Niemcy przygotowywali się do obrony miasta, wydany został nakaz natychmiastowego opuszczenia miasta przez mieszkańców. Uciekając przed linią frontu, wyjechaliśmy do oddalonej o 7 km Dołżanki. Zabierając najpotrzebniejsze rzeczy, szybko opuściliśmy rodzinną Zagrobelę. Po otoczeniu miasta pierścieniem oblężenia, Rosjanie wezwali Niemców do kapitulacji. Ci jednak tak łatwo poddać się nie chcieli. Niemcy ogłosili Tarnopol twierdzą (Festung). Hitler wiązał z obroną miasta wielkie nadzieje-pisał prof. St. S. Nicieja. „Przez parę tygodni niemieckie formacje broniły się zaciekle. Nastąpiły niezwykle ciężkie walki (24.III-15.IV.),a w ich wyniku miasto zostało zniszczone w 80-90%.Rosjanie szturmowali i nieustannie bombardowali miasto, co doprowadziło do prawie całkowitej zagłady jego starówki i zabytkowych budowli. Znów objawiło się nad Tarnopolem jakieś okrutne fatum, bo pobliski Lwów miał szczęście i hitlerowcy nie ogłosili go festungiem. Pięknej starówki lwowskiej wojna nie tknęła, a w Tarnopolu ją unicestwiła. Świadek tych wydarzeń, kolega gimnazjalny Stanisława Sobotkiewicza Tadeusz Brylak napisał: „Nie było jednego domu ani ściany, tylko gruzy. W parku, przy Szkole Rolniczej na Zagrobeli, nie było nawet pni. Miasto przechodziło sześć razy z rąk do rąk. Był to wynik zażartej walki pomiędzy Hitlerem a Stalinem. Niemcy bronili się w Tarnopolu desperacko”. W sobotę 15 kwietnia 1944r. Tarnopol został wyzwolony przez czerwonoarmistów marszałka Żukowa. Wtorek 18 kwietnia 1944r., pozostanie najtragiczniejszym dniem mojego życia. Trzy dni po zakończeniu działań wojennych, pomimo, że Zagrobela była jeszcze wielokrotnie ostrzeliwana i bombardowana, tragicznie ginie moja ukochana mama-Julia. Zostaje nad Seretem zastrzelona, prawdopodobnie od zbłąkanej kuli karabinowej lub, jak twierdzili świadkowie zdarzenia, strzał padł od grupy żołnierzy sowieckich siedzących opodal nad Seretem. Po wyzwoleniu uczęszczałem jeszcze do 4 klasy szkoły powszechnej, tym razem już w Tarnopolu. Szkoła mieściła się na przeciw dworca kolejowego, a szło się do niej od strony ul. Kopernika. Uczono nas języka ukraińskiego, rosyjskiego i polskiego. Pomimo że wojna powoli się kończyła, to jednak w dalszym ciągu uczono nas, 11-letnie dzieci, jak się zachować na wypadek wojny. Na lekcjach WF były zajęcia z przysposobienia wojskowego. Każdy z nas musiał mieć wystrugany z drzewa karabin. Uczono nas musztry, zakładania masek p.gaz., walki wręcz. Z drugiej strony dla nas było to ciekawe, zwłaszcza dla chłopców. W wigilię Bożego Narodzenia 1944r.odjechał z Tarnopola do „nowej Polski” pierwszy pociąg towarowy z wysiedleńcami. Dalsze transporty ekspatriacyjne odbyły się w maju i lipcu 1945r. Nie pamiętam dokładnie, kiedy my wyjechaliśmy. Wiem tylko, że leżał już śnieg, wiec mogło to być nawet zimą 1945/46. Dużo wcześniej musieliśmy w rejonie dworca w Tarnopolu oczekiwać na podstawienie wagonów, które były reglamentowane. Cztery rodziny do jednego wagonu i jeden wagon na zwierzęta gospodarskie. Często w czasie jazdy pilnowałem krowy cioci, by „przypadkowo” ktoś jej nie wydoił. Trzeba było na postojach szukać dla niej pożywienia. Na stacji kolejowej w Samborze przeładunek do innych wagonów i dalej w nieznane dla nas tereny. Jechaliśmy i stawaliśmy. Staliśmy po dobie i dwie. Były przeważnie zajęte tory albo zabierali lokomotywę. Warunkiem dalszej bezproblemowej jazdy była ilość dostarczonego maszyniście bimbru. Po 6 tygodniach dotarliśmy wreszcie do Węglińca (k. Zgorzelca), ale wagony ze zwierzętami z niewiadomego powodu przepchano dalej do Czerwonej Wody. Razem z siostrą Zofią, dziadkiem i babcią oraz naszymi opiekunami: ciocią i wujkiem Gawor, zajęliśmy pewne gospodarstwo, ale nie było w nim pomieszczeń gospodarskich, stodoły. Wujek Michał, zdemobilizowany żołnierz, zaczął szukać czegoś lepszego. Zjawił się Punkcie Obsługi Repatriantów w Grodkowie i po 2 tygodniach wszyscy mieszkaliśmy już w Starym Grodkowie. Do nas dojechali inni krewni. Ukończyłem wieczorową szkołę podstawową we wsi, co było warunkiem przystąpienia do dalszej nauki. Zacząłem uczyć się na warsztatach szkolnych Grodkowie. Jak każdy młody człowiek, zaliczyłem epizod w SP (Służba Polsce), przez 2 miesiące budowałem tory kolejowe w Czachówku pod Warszawą. Wróciłem do Grodkowa, by w Brzegu ukończyć średnią szkołę zawodową na kierunku mechanicznym. Z kolei była rekrutacja na nauczycieli zawodu i po kursie pedagogicznym przez 2 lata pracowałem w Zakładzie Wychowawczym w Nysie. Powtórnie wróciłem do Brzegu i pracowałem w firmie „Siew”, która istniała w miejscu dzisiejszego marketu „Berlinek”. W 1954r.zawarłem związek małżeński z Czesławą Marek z Kantorowic. W 1957r.zostałem zatrudniony w Rejonie Eksploatacji Dróg Publicznych przy ul. Oławskiej w Brzegu. Po ukończeniu Technikum Mechanicznego w Brzegu, piastowałem w zakładzie różne stanowiska, od majstra do kierownika Działu Głównego Mechanika. Popołudniami prowadziłem wykłady w L.O.K. w Brzegu z zakresu budowy i eksploatacji pojazdów samochodowych oraz przepisów ruchu drogowego. W latach 60-tych byłem przez okres jednej kadencji radnym powiatowym. Pracowałem w Komisji Komunikacji przy Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Brzegu. Odznaczony zostałem Złotym i Srebrnym Krzyżem Zasługi. Na zasłużoną emeryturę przeszedłem w 1990r. W Brzegu urodziło się dwoje naszych dzieci: starszy Leszek i młodszy Adam. Doczekaliśmy się czworga wnuków. Jak w dniu dzisiejszym wygląda moja rodzinna Zagrobela, mój kochany Tarnopol? Miasto zostało w zasadzie odbudowane. Na miejscu całkowicie zniszczonej starówki powstały nowe domy. W 1952r.wysadzono w powietrze na osobisty rozkaz I Sekretarza KC KPZR N. Chruszczowa, kościół parafialny przy ul. Ruskiej. Na miejscu mojej Zagrobeli zbudowano ogromne blokowisko. Z przedwojennego miasteczka powstało duże nowoczesne miasto, liczące obecnie ćwierć miliona mieszkańców.

Eugeniusz Szewczuk

Osoby pragnące, by napisano o ich życiu na Kresach, proszone są o kontakt ze mną tel.607 565 427 lub e-mail pilotgienek@wp.pl

1.jpg

Rezerwiści JW 3197 – Brzeg 1958 r.

1.jpg

Tato Mikołaj w RFN 1956 r.

Reklama
Materiał wyborczy KOMITET WYBORCZY WYBORCÓW PRZYJAZNA GMINA DAMIAN MACHETA
Materiał wyborczy KOMITET WYBORCZY WYBORCÓW PRZYJAZNA GMINA DAMIAN MACHETA
Materiał wyborczy KOMITET WYBORCZY WYBORCÓW PRZYJAZNA GMINA DAMIAN MACHETA
Materiał wyborczy KOMITET WYBORCZY WYBORCÓW PRZYJAZNA GMINA DAMIAN MACHETA