Ale se w tej Polsce powybierali,

0
Reklama

Czyli o lekcji odpowiedzialności politycznej w wydaniu chicagowskiej Polonii słów kilka

Za wojnę są odpowiedzialni nie tylko ci, którzy ją bezpośrednio wywołują, ale również ci, którzy nie czynią wszystkiego, co leży w ich mocy, aby jej przeszkodzić.

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej
Karol Wojtyła

Gościłam ostatnio przez kilka dni w wietrznym Chicago, gdzie, jak mogą sobie Państwo wyobrazić, mój rozpieszczony kalifornijskim słońcem tyłek przemarzł okrutnie. W sumie to sama sobie na owe odmrożenia zasłużyłam, bo jak głupia napakowałam do walizki letnich fatałaszków, nie przygotowując się najzupełniej na meteorologiczny szok, jakiego doznałam po wyjściu z lotniska. Efektem powyższego do tej pory brzmię jak Himilsbach i to w dodatku po paru głębszych. Okazuje się jednak, że zimowy wariant pogodowy nie był jedynym szokiem, jaki dane mi było przeżyć w stolicy amerykańskiej Polonii, lecz właśnie spotkanie z tą ostatnią. Dodam, że wizyta moja przypadła na pierwszą niedzielę powyborczą, więc emocje elektorów pachniały jeszcze świeżością niczym  pieczywo z polskiej piekarni na Jackowie.
Tu i ówdzie usłyszeć można było dyskusje podekscytowanych, nadmiernie gestykujących rodaków na temat chamstwa politycznego i bagna moralnego, jakie teraz zapanują w kraju nad Wisłą, gdzie wybory wygrali złodzieje, cudzołożnicy, Żydzi i ogólnie pojęci szarlatani, o liberałach nie wspomniawszy. Retoryka wyszukana, choć skądinąd znajoma. Nic to jednak, bo jakby nie patrzeć, owe popisy sztuki oratorskiej padały na amerykański grunt, czyli kolebkę wolności słowa (tej z prawdziwego zdarzenia, nie a la Polonaise), która nie jedno już widziała i słyszała. Nie dziwiły mnie one również choćby z tego względu, że wiem, iż Polonia chicagowska słynie ze skrajnych poglądów. O przyczynach tego zjawiska rozpisywać się nie będę, bo żaden tam ze mnie socjolog, choć na chłopski rozum rzecz ujmując, dopatrywać ich można by się głównie w biedocie, z jakiej owa Polonia pochodzi, a co się z tym wiąże, brakiem edukacji i elastyczności oraz wszechobecnym wśród Polonusów przekonaniu, że czas nad Wisłą zatrzymał się w momencie, kiedy wyjeżdzali z kraju, czyli mniej więcej wtedy, gdy Wałęsa skakał przez płot. Dodać do tego należy hermetyczność, wynikającą z braku znajomości języka angielskiego (czasami nawet po dwudziestu latach pobytu), a tym samym odwieczne skazanie na media polonijne, które, umówmy się, do najwyższej półki nie należą (no…może z wyjątkiem radia 10.30, stacji nad wyraz profesjonalnej).

Do wszystkiego tego przywykłam, nie dziwi mnie już zupełnie, a przyznam, że nawet interesuje. Gdzie indziej jak w Chicago usłyszeć bowiem można „nie rzucim ziemi, skąd nasz ród”, gromko wydobywające się z ust Johna Kowalsky’ego, który ojczyznę opuścił mając lat sześć i nie do końca kuma, że czasownik „rzucić”w tym kontekście znaczy tyle, co właśnie „opuścić”, więc po jaką cholerę śpiewa, że nie rzuci, skoro już rzucił?
I Kowalsky’ego zniosę. Niech mu tam będzie, że tęskni za krajem przodków itede.
Nie przeżyję jednak ekspedientki z polskiego sklepu, która, wydzierając się w niebogłosy do każdego klienta o słowiańskich rysach twarzy, czyli jakichś dziewięćdziesięciu dziewięciu procent robiących tam zakupy, ogłasza, że niby jak to tak? Że co se myślą te młode, co to po Irlandiach i Angliach się bujają? To ona wyjechała z kraju za chlebem, tyle lat temu, by w krwawicy i pocie czoła harować na lepszy byt, żeby jej teraz jakaś gównażeria premiera wybierała? Jej premiera? A co oni niby mogą wiedzieć o życiu i emigracji? Ona wie, bo przeca trzydzieści lat w Ameryce siedzi, na Jackowie sklepik ma i wie, co to niesprawiedliwość. Obywatelstwo amerykańskie też ma, ale na wybory w Stanach nie chodzi, bo po co? Co ją „oni” obchodzą? Od czasu do czasu ponarzeka przy tym na lokalne władze, bo źle rządzą, choć nie wie, jak nazywa się burmistrz Illinois. W ojczyźnie ostatni raz była dwanaście lat temu, u rodziny pod Białymstokiem. Jedzenia nawiozła, bo w Polsce bieda.
A teraz, to już w ogóle nie wie, co się stanie z „jej”krajem, jak te Antychrysty władzę przejmą…

Tak sobie myślę, że Polonia w ogóle nie powinna mieć głosu w wyborach. A po jaką cholerę i jakim prawem, ktoś, kto mieszka na stałe zagranicą (podkreślam: „na stałe”) ma decydować o losach kraju, który świadomie opuścił? Nikomu chyba nie potrzeba grona Edków z Mrożkowskiego „Tanga”, powtarzających: „Ja jestem swój chłop. I pożartować mogę, i zabawić się lubię. Tylko posłuch musi być”. A ekspedientkę pomnóżcie sobie Państwo razy jakiechś sto tysięcy, by otrzymać obraz tak zwanej Polonii w Chicago (i nie tylko).

Pozdrawiam ze
słonecznej Kalifornii,
Patrycja Hawrylciów

Reklama