Brzeżanin w Japonii (cz.1) – Na samym styku bardzo innych kultur

1
Reklama
Materiał wyborczy KWW Krzysztofa Grabowieckiego
Materiał wyborczy KOALICYJNY KOMITET WYBORCZY KOALICJA OBYWATELSKA
Materiał wyborczy KWW Krzysztofa Grabowieckiego

Była połowa lat dziewięćdziesiątych, a ja miałem kilkanaście lat. Chodziłem jeszcze do szkoły podstawowej i dopiero zdążyłem się przestawić na nowe złotówki, poprzez „zasłanianie kciukiem zer czterech”.


Tamtego dnia pierwszy raz nie poszedłem do szkoły. Wszystko przez japońską „bajkę”. „Bajkę”, bo kto wtedy znał w Polsce słowo anime? Nikt. Prawdę powiedziawszy, cholera wie skąd się w domu wzięła ta kaseta VHS. W każdym razie gardziel magnetowidu połknęła ją, a po kilku trzaskach i piskach na ekranie wyświetlił się duży, czerwony napis „Akira”.

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej
Materiał wyborczy KWW ŁĄCZY NAS BRZEG - GRZEGORZ CHRZANOWSKI
Materiał wyborczy KWW Krzysztofa Grabowieckiego
Materiał wyborczy KWW ŁĄCZY NAS BRZEG - GRZEGORZ CHRZANOWSKI

foto 0

Czołówka anime „Akira”.

Co tu dużo mówić, dla mojego pokolenia pierwsze kontakty z anime były objawieniem. Nikt wtedy nie wiedział, że tak można. Że można sprzedawać poważne tematy zamknięte w animacjach. Nikt nie rozumiał, że gdzieś jest taki świat, w którym to wszystko jest na porządku dziennym. Nikt nie wierzył, że 1995 roku ktoś zrobił anime o sztucznej inteligencji, która zaczyna uważać się za istotę rozumną i myślącą, a tak dzieje się w kultowym „Ghost in the Shell”. Umówmy się, nikt z nas nie do końca rozumiał, że istnieje taki kraj jak Japonia i chyba wtedy jeszcze, w tamtych czasach, uważaliśmy, że to jakiś szalony spisek kartografów.

Od anime się właśnie to wszystko zaczęło, a później już poleciało z górki. Dziesiątki przeczytanych książek o Kraju Kwitnącej Wiśni. Gry wideo pochodzące z tej magicznej krainy. Wizyty w muzeach, bo akurat była jakaś czasowa ekspozycja poświęcona Japonii. Wreszcie blogi, vlogi i cała reszta internetowego kotła pełnego wiedzy bardziej lub mniej użytecznej. No i koszmarna irytacja tym, że ciągle się gada o chęci zobaczenia ukochanego kraju i świadomość tego, że z samego gadania wiele nie będzie…

dav

W Dreamlinerze do Tokio w nocy nikt nie śpi

…koła samolotu Lini Lotniczych LOT dotykają wreszcie pasa Portu Lotniczego Tokio Narita. Jestem ledwo żywy, bo cała podróż trwała wieki – najpierw pociągiem do Warszawy, następnie, po ciągnącej się w nieskończoność odprawie, już samolotem, przez jedenaście godzin. Wytaczam się właściwie z Boeinga 787 i ruszam za tłumem. Wszystkie formalności są załatwiane nadzwyczaj szybko. Odciski palców, zdjęcia, odbiór bagażu – po chwili jestem już wolny i mam przy sobie cały mój ekwipunek.

Najważniejsze rzeczy, po kolei – powtarzam sobie w głowie – najważniejsze rzeczy. Pierwsza sprawa, kieszonkowy router, który zamówiłem jeszcze przed wylotem. Jeśli jest gdzieś na świecie miejsce, w którym powinienem być zawsze i wszędzie online, to właśnie w nim jestem. Na szczęście udaje się to załatwić sprawnie w odpowiednim punkcie na lotnisku. Idzie dobrze – myślę sobie – ruszając kupić bilet na pociąg, bo chcę jak najszybciej odnaleźć mieszkanie, które będzie w najbliższych dniach stanowiło moją bazę wypadową.

Młoda kobieta w „okienku” mówi bardzo kiepsko po angielsku. Już niedługo boleśnie przekonam się o tym, że to nie był kiepski angielski, że to był absolutnie perfekcyjny angielski – o tym jednak później. Póki co dziewczyna wydaje mi resztę. Jest przy tym najuprzejmiejszą osobą, jaką w życiu spotkałem. Pieniędzy nie daje się raczej z ręki do ręki. Jest specjalna kasetka, na którą kładzie się je i odbiera się resztę. Dokonujemy zatem transakcji – ja kładę pieniądze, jak leci, ona wydaje resztę, rozkładając ją z pietyzmem. Banknot obok banknotu, ale tak, żebym każdy widział. Obok monety, w równej linii, zdaje się, że od największej do najmniejszej. Pierwszy raz czuję się tym okropnym barbarzyńcą, którego barbarzyńskość widoczna jest właśnie w najdrobniejszych elementach. Jestem gaijinem – cudzoziemcem, obcokrajowcem, nie-Japończykiem, OBCYM.

Jestem na to oczywiście przygotowany – oglądałem, czytałem, szukałem – wiem sporo o Japonii. Ale to zwyczajnie trzeba przeżyć. Nie da się tego inaczej zrozumieć. Gaijinem jest się zawsze i zawsze się czuje swoją gaijinowatość. Możesz tu spędzić pół życia – będziesz gaijinem. Oczywiście nikt nie będzie dla Ciebie niemiły, nikt Ci nie zwróci uwagi, choćbyś walił gafę za gafą. Będziesz jednak wiedział, sam i to doskonale, że kompletnie nie potrafisz się poruszać w tym świecie.

Dojeżdżam pociągiem do miasta – z lotniska w Naricie to spory kawałek drogi. Dwie rzeczy nieprzerwanie powodują, że czuje się koszmarnie. Pierwszą z nich jest „jet lag” – siedem godzin różnicy w czasie sprawia, że nie bardzo wiem, co się wokół mnie dzieje. Drugą coś, co będzie w Japonii moją najbliższą i najgorszą przyjaciółką – wilgotność powietrza, będąca dla mieszkańca Polski jakaś kompletną abstrakcją.

foto 2

Plan metra – prosty, przejrzysty, czytelny. Trudno w to uwierzyć patrząc na zdjęcie, ale tak rzeczywiście jest.

Zatrzymuję się na Shinjuku, najbardziej ruchliwym dworcu świata i załatwiam w maszynie drugą najważniejszą rzecz, którą trzeba ogranąć w Tokio zaraz po przyjeździe – kartę Suica. Dzięki niej nie martwię się o żadne bilety (na niemal wszystko, czym się jeździ po stolicy), odbijam się na wejściu, odbijam na wyjściu, kasa schodzi z doładowania. Ułatwienie przez duże „U”.

dav
Karta Suica i przenośny router – ważniejsze niż powietrze.

Chwilę później jestem już w Nakano. Ze stacji ruszam według wytycznych, które dostałem w formie graficznej od człowieka, od którego wynajmuję mieszkanie, załatwione wcześniej przez internet. Wszystko idzie bez problemu. Ze skrzynki pocztowej wyciągam klucze i oddycham wreszcie z ulgą, że jestem tam, gdzie miałem dotrzeć. Wewnątrz czeka na mnie kilkustronicowa instrukcja – jak segregować śmieci, jak obsłużyć podstawowy sprzęt kuchenny i klimatyzację, co jest w pobliżu. Koniec. Padam z nóg i jedynie marzenie o prysznicu sprawia, że w ogóle jestem jeszcze w stanie się ruszać.

Po kąpieli i rozpakowaniu, w magiczny sposób, odzyskuję siły i postanawiam ruszyć na rekonesans po najbliższym sąsiedztwie. Tu właśnie okazuje się, że z tym językiem angielskim u Japończyków jest trochę inaczej niż myślałem. Niby słyszałem, że różnie z tym bywa, żebym się nie nastawiał. Zrozumiałem, ale nagle jest wokół niesamowita ilość ludzi, cała masa różnych sklepików, w których można coś dobrego przekąsić, coś kupić, a nikt nie mówi po angielsku. Nikt nie mówi w języku Szekspira i trudno się właściwie dziwić. Na cholerę im angielski? Na cholerę w knajpce łyżka i widelec? Jesteś w Japonii, przyleciałeś do nas, witaj.

foto 4

Deptak w Nakano.

Wystarczą dwa miejsca, żebym się oduczył tej durnej maniery, że się po angielsku na całym świecie dogadam. Mówię zwykłe „excuse me”, a w odpowiedzi widzę bardzo grzeczny uśmiech połączony z wszystko mówiącą informacją, którą mogę wyczytać z twarzy – tym językiem nic nie załatwimy.

Z tego co słyszałem przed wyjazdem, lepiej jest w dzielnicach, w których żyje więcej gaijinów. Cóż, to się jeszcze okaże. W Nakano o angielskim mogę zapomnieć. Uczę się więc improwizacji, kupując sobie jedzenie na zasadzie – ciekawe co to. Trafiam na coś, co mogę nazwać pączkami z wołowiną w sosie curry oraz na szaszłyka, a właściwie kawałki kaczki na patyku – tak mi się przynajmniej wydaje. W pozostałe artykuły, jak na przykład woda, zaopatruję się w maszynach, które stoją co kilkadziesiąt metrów i obsługuje się je, jak wszystko w Tokio, w sposób absolutnie banalny.

dav

Na wystawach często można zobaczyć plastikowe wersje tego, co zjeść można w danej knajpce.

Godziny przeznaczone na wyspanie się są katastrofalne. Jak zasnąć, gdy się jest jeszcze siedem godzin wcześniej, bo się człowiek nie miał kiedy przestawić. Poza tym ta koszmarna wilgotność i noc, która jest jakoś dziwnie jasna. Nie śpię prawie wcale. Rano, po krótkiej drzemce, zwlekam się z łóżka. Za oknem pada. Na szczęście mam w domu parasol – najbardziej typowy, jaki można sobie w Japonii wyobrazić, przezroczysty. Z okna widzę dziesiątki ludzi, którzy właśnie z takim parasolem podążają w stronę pobliskiego dworca.

Dzień dobry Tokio. Nie ma czasu na wymówki. Trzeba ruszać.

foto 6

Pochmurne Tokio. Czas rozpocząć zwiedzanie.

 

Reklama
Materiał wyborczy KWW Krzysztofa Grabowieckiego
Materiał wyborczy KWW ŁĄCZY NAS BRZEG - GRZEGORZ CHRZANOWSKI
Materiał wyborczy KWW Krzysztofa Grabowieckiego
Materiał wyborczy KWW Krzysztofa Grabowieckiego