Brzeżanin w Japonii (cz.7) Młodzieżową ścieżką przez Tokio

0
Reklama
Materiał wyborczy KWW ŁĄCZY NAS BRZEG - GRZEGORZ CHRZANOWSKI
Materiał wyborczy KWW Krzysztofa Grabowieckiego

Kolejną wyprawę przez Tokio postanowiłem poprowadzić szlakiem zdecydowanie bardziej młodzieżowych miejsc. Pierwszym, najważniejszym punktem na mapie była zatem dzielnica Harajuku, mieszcząca się pomiędzy Shinjuku i Shibuya.


Harajuku to centrum młodzieżowej mody, począwszy od tej z górnych półek, a kończąc na tanich, ale modnych sklepikach. Pierwszym co rzuca się w oczy po wyjściu z dworca, jest dość wąska, koszmarnie zatłoczona uliczka pełna młodych ludzi. To Tekeshita-dori – ulica będąca sercem Harajuku.

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej
Materiał wyborczy KWW Krzysztofa Grabowieckiego
Materiał wyborczy KOALICYJNY KOMITET WYBORCZY KOALICJA OBYWATELSKA
Materiał wyborczy KWW Krzysztofa Grabowieckiego

Tekeshita-dori w dzielnicy Harajuku – mekka tokijskiej młodzieży

 

Znajdujące się po obu stronach niewielkie sklepiki toną od różu i innych rażących kolorów. Ubrania, kosmetyki, biżuteria – te produkty dominują, ale na Takeshita-dori można też kupić zwierzątko domowe, albo skoczyć na masaż lub zabiegi pielęgnacyjne. Wszystko dostosowane jest do potrzeb raczej młodego odbiorcy, co nierzadko łączy się z tym, że jest przesłodzone do kwadratu.

Kolorowe butiki i sklep zoologiczny na Tekeshita-dori

Co ciekawe, nazwy Harajuku używa się nie tylko do określania dzielnicy, ale też kobiet, które się na niej spotykają. „Harajuku Girls” mają specyficzny styl ubierania się wzorowany na subkulturze punkowej, gothic rock, a także inspirowany różnymi postaciami z mangi. Mówią wprost, jest to iście kosmiczna kombinacja, która swoimi korzeniami sięga lat 70. To właśnie wtedy okolicę upodobali sobie artyści, a ich wyobraźnia wykreowała bardzo wyrazisty styl Harajuku.

Cały ten nieco przekombinowany klimat da się jednak dość łatwo wytłumaczyć i zrozumieć. Japońska młodzież od poniedziałku do piątku całymi dniami ubrana jest w mundurki szkolne – chłopięce w stylu wojskowym, a dziewczęce w marynarskim. Otaczająca ich rzeczywistość jest dość mocno skodyfikowana. Wielu młodych ludzi pragnie więc w wolnym czasie wyłamać się z wszechobecnego schematu, ubrać się w kosmicznie wyglądające ciuchy i poszaleć. Stąd właśnie w weekend takie tłumy na Harajuku. Stąd grupy nastolatków, którzy zmęczeni szkolną codziennością bawią się w projektantów mody. Stąd również cała masa zespołów muzycznych występujących na ulicach tej dzielnicy. Prawie każdy młody Japończyk marzy przecież o tym, by zostać gwiazdą jpopu.

Harajuku to miejsce, w którym pierwsze kroki stawiają młodzi projektanci i muzycy

 

Przechadzam się po Tekeshita-dori, chociaż słowo „przechadzam” jest raczej nie na miejscu. „Przeciskam się przez tłum” lepiej oddaje rzeczywistość. Kieruję się w stronę mostu Jingu Bashi, na którym co niedzielę spotykają się Harajuku Girls i cosplayerzy (osoby przebierające się i wcielające w postaci z mangi, anime, gier komputerowych i filmów). Po drodze mijam jeszcze stojące przy bardzo ruchliwym skrzyżowaniu stoisko reklamujące kosmetyki dla mężczyzn. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że stoisko składa się z kilku foteli, na których można usiąść i ogolić sobie nogi, ręce i może lepiej nie pytać co jeszcze. Z tego co widziałem, cieszyło się dużą popularnością wśród młodych panów. Wniosek jest taki, że jeśli chcesz być modny na Harajuku, to musisz podążać za trendami i zawsze odpowiednio się prezentować.

Ku mojemu rozczarowaniu na moście Jingu Bashi nie zastałem nikogo z wyjątkiem kilku turystów. Jest godzina 13 i robi się potwornie gorąco. Postanawiam schronić się przed słońcem w jednej z pobliskich restauracji i zaplanować kolejny cel podróży.

Jedząc przepyszną dorię (rodzaj japońskiej zapiekanki z ryżem) decyduję się kontynuować wątek młodzieżowy i odwiedzić stadion Tokyo Dome, a konkretnie otaczający go park rozrywki.

Doria – zapiekanka z ryżem, pod którą cały czas podtrzymywany jest ogień

 

W głównym budynku kompleksu rozgrywane są mecze baseballu, organizowane są koncerty i przeróżne imprezy masowe. Cała reszta poświęcona jest szeroko pojętej zabawie. Są tu salony gier pełne fikuśnych automatów, karuzele dla najmłodszych, gabinety strachu, wodne zjeżdżalnie, trampoliny, strzelnice, a także robiący spore wrażenie rollercoaster, który mknie nawet po dachu pobliskiej galerii handlowej.

Kompleks Tokyo Dome – stadion i park rozrywki

 

Podczas wizyty w Tokyo Dome natychmiast zauważam, że to właśnie tutaj przenieśli się z Jingu Bashi cosplayerzy. Jest ich naprawdę dużo. Każdej grupce towarzyszy fotograf. Przebrane osoby chętnie pozują, wykonując gesty charakterystyczne dla naśladowanej postaci. Po raz pierwszy od przyjazdu do Japonii pozwalam sobie na zaczepienie obcych ludzi na ulicy, bo nie wybaczyłbym sobie, gdybym nie miał chociaż kilku fotek japońskich cosplayerów. Normalnie bym się na to nie zdobył, bo wiem, że w Kraju Kwitnącej Wiśni bardzo kiepsko się patrzy na takie zachowanie. Tu jednak, w radosnym Tokyo Dome, jest jakoś luźniej i można sobie pozwolić na złamanie zasad dobrego wychowania.

Cosplayerzy w Tokyo Dome

 

I gdy już myślę, że oto znalazłem miejsce, w którym da się z Japończykami wejść w jakąś interakcję, przysiąść się, pogadać – czyli zrobić wszystko to, czego praktycznie nie da się zrobić nigdzie indziej – dostrzegam kartkę. Kartka wisi na drzwiach do hali, w której odbywają się główne pokazy cosplayerów. Jest napisana po angielsku i głosi „Mówisz po japońsku? Tak – zapraszamy do udziału w imprezie. Nie – zapraszamy do udziału w imprezie, zakaz robienia zdjęć”.

Takie jest właśnie życie gaijina w Tokio. Wszędzie jest miło, przyjemnie i cudownie, ale zawsze ma się świadomość, że istnieje coś za tą główną sceną i tylko wtajemniczeni mają tam dostęp.

Siadam sobie na jednej z ławeczek, jakich pełno w Tokyo Dome. W pobliżu plastikowe słoneczniki psikają na przechodniów zimnym sprejem. Tuż obok przysiadł się gość, który przyszedł z kaczką na smyczy oraz kobieta z psem – ów pies nie szwenda się jednak wokół, tylko siedzi w swoim wypasionym wózku dla psa, a swój psi łeb ozdobiony kolorową kokardą przechyla raz w jedną, raz w drugą stronę. Rozsiadam się na ławeczce, rozglądam się wokół i myślę sobie zupełnie szczerze – fajna jesteś Japonio, cholernie fajna.

Japonia potrafi być dziwna i w swym dziwactwie urocza

 

Powoli robi się ciemno, a ja wcale nie mam ochoty wracać do domu. W Tokyo Dome przypadkiem znajduję restaurację specjalizującą się w ramenie, a że ramen to moja wielka miłość, decyduję się do niej wpaść. Tam też postanawiam dorzucić do dzisiejszego planu podróży jeszcze jeden punkt…

Ramen – będę za nim bardzo tęsknił w Polsce

 

Kilka minut po godzinie 22 dojeżdżam na dworzec Shibuya, przechodzę przez najbardziej ruchliwe skrzyżowanie na świecie i ruszam w nocne Tokio. Shibuya to dzielnica będąca połączeniem Japonii, Europy i Stanów Zjednoczonych. Można tu zjeść spaghetti bolognese, USA Triple Cheese Burger, sushi i co tam sobie jeszcze zażyczycie. O każdej porze dnia i nocy jest tu trylion ludzi. Wszędzie jest kolorowo od gigantycznych ekranów i głośno od wszędobylskiej muzyki.

Muszę jednak przyznać, że jest coś fajnego w tym, gdy się samemu idzie nocą przez dzielnicę Shibuya, z tym całym tłumem. Nawet gdy się nie za bardzo wie, po co i gdzie się idzie. W jakiś przedziwny sposób człowiek rozpływa się w tym wszystkim i czuje się zupełnie wolny.

Shibuya nocą

 

Nocna Shibuya znana jest m.in. z Love Hoteli. To kolejna ciekawostka, pokazująca jak inni są od nas Japończycy i jak inna jest ich rzeczywistość. Hotele miłości to przybytki udostępniające pokoje (często bogato wyposażone i stylizowane na różne obszary tematyczne) dla par chcących spędzić czas w miejscu gwarantującym im prywatność i intymność. Myli się jednak ten, kto połączy Love Hotele z prostytucją. Z ich usług korzystają głównie pary nieposiadające innego miejsca, w którym mogłyby się spotkać. Tokio jest przecież przeludnione, a powierzchnie mieszkaniowe są bardzo małe. Młodzi ludzie często do 30 roku życia dzielą mieszkanie ze swoimi rodzicami. Nie mają zatem miejsc nadających się do intymnych spotkań. Dodajmy jeszcze do tego wszystkiego japońską mentalność – fakt, że bardzo negatywnie postrzegane jest np. całowanie się na ulicy czy siadanie sobie na kolanach w metrze lub parkowej ławce.

Mawiają, że potrzeba jest matką wynalazku. Stąd właśnie Love Hotele i stąd ich duży sukces.

Kolejny dzień jestem zmuszony spędzić dość spokojnie. To ostatnia doba mojego pobytu w Nakano. Do południa zajmuję się sprzątaniem mieszkania, praniem i innymi, bardzo prozaicznymi sprawami. Wieczorem muszę już ze wszystkimi moimi gratami zameldować się w hotelu w Tachikawie, miejscowości stanowiącej przedmieście Tokio i znajdującej się znacznie bliżej mojego kolejnego punktu podróży – góry Fudżi.

Przed wyprawą na wulkan, będący jednym z symboli Japonii, decyduję się jeszcze odwiedzić absolutnie kultowe miejsce – wieżę telewizyjno-radiową z punktem obserwacyjnym – Tokyo Tower. Przez wiele lat był to najbardziej popularny i atrakcyjny punkt widokowy stolicy. Po powstaniu Tokyo Skytree przestał nieco imponować swoją wysokością, wciąż jednak pozostał popularną atrakcją wśród turystów i nie tylko. Powstały w 1958 roku Tokyo Tower, znany w Japonii jako Tōkyō-tō, mierzy 333 metry i wzorowany jest na Wieży Eiffla. Mam niestety dużego pecha, bo najwyższy taras widokowy jest w remoncie. Pozostaje mi wjechanie na 150 metr i podziwianie architektury Tokio z tego poziomu.

Tokyo Tower i krajobraz z tarasu widokowego

 

Tuż obok wieży znajduje się Park Shiba, a w nim świątynia Zōjō-ji związana z buddyzmem japońskim. Przechodzę obok niej, a moją uwagę zwracają malutkie posągi ubrane w kolorowe stroje. Po chwili dopiero przypominam sobie, co oznaczają. Kobiety, które poroniły, albo których dzieci urodziły się martwe, zakładają tym posągom czerwone czapeczki i szaliki oraz wkładają w ręce wiatraki, modląc się w ten sposób do bóstwa opiekującego się dziećmi.

Świątynia Zōjō-ji i znajdujące się tuż obok posągi

 

Swoją podróż kończę na nowoczesnej dzielnicy Shiodome pełnej drapaczy chmur. Nie myślę jednak o ich wysokości. W głowie mam już tylko niknący w chmurach szczyt Fudżi – 3776 metrów nad poziomem morza.

Drapacze chmur w dzielnicy Shiodome

Autorem cyklu jest Krystian Ławreniuk – brzeżanin, autor zbioru opowiadań „Ziemia Wróżek’ oraz tomu poetyckiego „Arkansas”, który sam się określa mianem „bardzo początkującego podróżnika”.

Reklama
Materiał wyborczy KWW ŁĄCZY NAS BRZEG - GRZEGORZ CHRZANOWSKI
WordPress › Błąd