Nigdy nie należałem do zwolenników teorii spiskowych. Z zasady też ufam ludziom, przynajmniej większości, nawet jeżeli czasem się zdarza trafić na oszusta zakładam, że to tylko czarna owca, wyjątek potwierdzający regułę, że ludzie na ogół są uczciwi.
Wyjątkiem jest grupa zawodowo parająca się polityką, czyli polująca na władzę i urzędy. Zwłaszcza ta jej część, która wywodzi się z „antykomunistycznej opozycji” i mimo upływu czasu od 1989’ nadal komunę zwalcza. Poza wszelką konkurencją są osobnicy walczący z komuną dziś, chociaż kiedyś sami w czerwonych krawatach paradowali i kariery w PRL robili – np. prof. Balcerowicz, żeby znanych nazwisk z brzeskiego podwórka nie przywoływać.
Nie bawią mnie intrygi zawarte w fabułach powieści sensacyjnych. Czytanie kryminałów i innych takich zawsze uważałem za stratę czasu. Okazuje się jednak, że niektóre z nich czytać warto. Pasjonatów tego gatunku, którzy na bieżąco są z najnowszymi wydawnictwami tego typu w ogóle nie zdziwiła największa afera korupcyjna w historii III RP „odkryta” ostatnio przez CBA. Wszystko wcześniej z drobnymi detalami opisał dziennikarz śledczy Mariusz Zielke w swojej powieści „Formacja trójkąta”. Pracujący niegdyś w „Pulsie Biznesu” dziennikarz przez kilkanaście lat zajmował się tropieniem nie tylko absurdów, ale także poważnych przekrętów w kręgach finansowych oraz opisywał powiązania tych kręgów z polityką i mediami. Już w 2008’ upublicznił swoje podejrzenia dotyczące afery informatycznej, ale wówczas nic z tego nie wynikło. Służby nie były nią zainteresowane, prokuratura też. W 2009r. odszedł z redakcji PB i zajął się redagowaniem Niezależnej Gazety Internetowej i pisaniem powieści. Zadebiutował „Wyrokiem”, który wydać musiał własnym sumptem, bo kolejne wydawnictwa po konsultacjach ze swoimi prawnikami odmawiały. Bały się procesów. Pierwsza powieść Zielke zdobyła uznanie czytelników, którzy czekali już na kolejną. Kiedy ukazała się „Formacja trójkąta” zareagowali nie tylko krytycy i czytelnicy, ale także odpowiednie służby. Trudno powiedzieć, czy z własnej inicjatywy, czy może na zlecenie przełożonych. W rzeczywistą niezależność organów ścigania nikt już chyba nie wierzy.
Uznany i nagradzany dziennikarz musiał zająć się pisaniem powieści opisujących fikcyjne osoby, ale ujawniające rzeczywiste przestępstwa i opisujące tych przestępstw mechanizmy. Dziennikarz zbyt łatwo w naszym kraju może stać się ofiarą nie tylko przestępców, ale również wymiaru sprawiedliwości. Zielke tak to tłumaczył w wywiadzie udzielonym portalowi wnas.pl ponad rok temu:
Pisanie tekstów dziennikarskich, pisanie prawdy nie ma u nas sensu, to nic nie daje, a tylko powoduje kłopoty prawne dla dziennikarzy. Nawet jeżeli napisaliśmy prawdę, przestępcy wytaczają nam procesy i żądają odszkodowań za naruszenie dóbr osobistych, a dodatkowo mogą nas jeszcze oskarżyć z paragrafu 212 Kodeksu karnego i za to co piszemy możemy iść do więzienia. Stwierdziłem, że tak dalej nie może być i napisałem książkę fikcyjną, ale odpowiadającą o prawdziwych mechanizmach przestępstw. Liczyłem, że „Wyrok” zyska w Polsce czytelników ciekawych tego świata, oczekiwałem, że spowoduje debatę czy książka opisuje prawdziwe mechanizmy, a jeśli tak to czy nie żyjemy w republice bananowej.
http://wnas.pl/artykuly/350-za-kulisami-mediow-i-biznesu-iii-rp-wyrok-powiesc-mariusza-zielke-wywiad
Po „Wyroku” debaty nie było, ale teraz z pewnością będzie. Ekipa, która doszła do władzy głosząc hasła nowego otwarcia, przejrzystości, transparentności i uczciwości, o „przyjaznym państwie” nie wspominając, chciała wykorzystać aferę informatyczną do własnych wewnętrznych rozgrywek – wycięcie Schetyny, który był w tamtych czasach szefem MSWiA, za ujawnienie przez jego ludzi taśm ujawniających nepotyzm i kolesiostwo w PO. Po licznych aferach zamiecionych wcześniej pod dywan w czystość intencji i chęć oczyszczenia swojego środowiska raczej trudno uwierzyć. Zielona Wyspa jest republiką bananową. Autor sobie zdaje z tego sprawę. Na Facebooku napisał: Afery w Polsce nie przestają mnie zadziwiać. Tak na wszelki wypadek powiem, że nie zamierzam popełnić samobójstwa. Ale gdyby ktoś za mnie zmienił zdanie, nie zapomnijcie o moich książkach 🙂
Marcin Barcicki
Druga rzecz: pewne dobra wówczas zaliczane do kategorii luksusowych i trudnych do zdobycia, dziś faktycznie przeszły do kategorii dóbr tanich i powszechnie dostępnych (samochody, sprzęt elektroniczny, komputery itp). Ale fakt ten świadczy tylko o relatywnym spadku cen, a nie o wzroście zamożności. Ale z kolei pewne dobra wówczas dostępne każdemu (i przez to niezbyt cenione) dziś urosły do rangi dóbr luksusowych, kosztownych i dla mało kogo dostępnych bez znaczącego uszczerbku uczynionego innym potrzebom życiowym.Tu zaliczyć można koszty bieżącego utrzymania, zdobycia mieszkania, wypoczynku, wykształcenia, rozrywki, dostępu do kultury, ochrony zdrowia i być może jeszcze parę. To też mało kto rozumie. Dzieciarni trudno pojąć nawet to, iż jeszcze 15 lat temu za byle jaki używany samochód trzeba było zapłacić ok. trzydziestu ówczesnych średnich pensji, a 20 lat temu telefon komórkowy kosztował 70 mln zł przy średniej pensji ok. 4,5 mln. Podobnie jak i to, że wtedy cała średnio zarabiająca rodzina mogła sobie pozwolić na to, by pójść raz w tygodniu albo i częściej do kina i nie trzeba by było na to wydawać całych poborów.
Dlatego też ktoś, kto żył w tamtych czasach „jak wszyscy”, a dziś doświadcza współczesnych problemów bytowych, ze swoich ówczesnych kłopotów się śmieje. Bo ówczesne problemy, które niósł niedostatek towarów, niewątpliwie były denerwujące, ale NIE PODCINAŁY PODSTAW BYTU materialnego osób i rodzin. Wówczas przeciętny Jan Kowalski pracujący na średnio opłacanej posadce w kolejkowej rzeczywistości martwił się TYLKO o to, że w takich warunkach niczego się nie dorobi. Dziś martwi się o to, by W OGÓLE PRZEŻYĆ, by nie zrujnowała rodziny nagła utrata nędznie płatnej pracy, by nie przytrafiła się ciężka choroba, by po latach ciężkiej, nieprzerwanej pracy nie wysiadła na amen zakupiona jeszcze w PRL-u lodówka… Dla kogoś zaś, kto wówczas żył „jak wszyscy” a dziś żyje dostatnio, tamte czasy rzeczywiście mogą jawić się koszmarem, ale za pozwoleniem, jest to równie miarodajna opinia, jak zdanie o atrakcjach Paryża z punktu widzenia kloszarda spod mostu Pont-Neuf.
I tak na marginesie: od jakiegoś czasu pojawia się w sieci nowa prawicowa formułka propagandowa. Jest to pozorne powoływanie się na pamięć tamtych czasów, a potem wciskanie propagandowego kitu ugniecionego wedle recepty, o jakiej pisałem w pierwszych zdaniach mojej wypowiedzi. Widać używane dawniej nagminnie „…powszechnie wiadomo, że…” już się przejadło i ośmieszyło.
Przykładem jest właśnie wypowiedx pewnej pani w tivi „praktycznej pani”. Z jej czy też jego słów wynika , iż kompletnie nie pojmuje ona tamtych czasów i wyobraża je sobie właśnie na zasadzie, „było jak dziś, tylko gorzej”. A także próbuje wcisnąć pogląd, że nawet gdy wtedy było pozornie lepiej niż dziś, faktycznie było gorzej. Większość wyowiadanych przez nią bzdur pozwoliłem je sobie podsumować. Są to bzdury, ale trzeba pamiętać, iż nie są one przeznaczone dla tych, którzy pamiętają, tylko dla tych, którzy nie wiedzą i chcą się dowiedzieć. I to jest właśnie groźne..
Dzieciarnia ze strzępów informacji o PRL-u, przefiltrowanych przez media i prawicową propagandę, a dodatkowo jeszcze postrzeganych przez pryzmat współczesnych stosunków społeczno-polityczno-gospodarczych, tworzy sobie własną wizję tamtych czasów, takiego „patchworka” albo raczej „Frankensteina”. A ta ich tak przeraża, że bohatersko walczą z własnymi urojeniami mniemając, iż kontynuują to, co PRL-owska opozycja zaczęła i nie skończyła.
Nie rozumieją biedacy, iż różnica między tamtymi i współczesnymi czasami zachodzi co do istoty, a nie, jak im się wydaje, co do szczegółów.
Trafnie spuentował tę różnicę scenarzysta „Kiepskich”, wkładając w usta Arnolda Boczka te słowa: „Za komuny niby nic nie było, a wszystko było; a dziś niby wszystko jest, a nic nie ma”.
Jak to rozumieć? Istotą ówczesnych problemów bytowych był deficyt towarów przy obecności pieniędzy, a nie, jak dziś, deficyt pieniędzy przy obfitości towarów. Nabycie dóbr wówczas deficytowych było obarczone pewnym, czasem nawet znacznym stopniem trudności. Nie było wszakże niemożliwe i ówczesne braki w zaopatrzeniu w niczym nie zmieniają faktu, iż rzeczywiście wszyscy wszystko mieli, bo jak ktoś czegoś szukał, w końcu to zdobył. A jak zamierzał nabyć coś nader kosztownego, bez większego trudu mógł odłożyć pieniądze, w ostateczności kupić na raty. Ponadto wówczas zdobycie poszukiwanej rzeczy likwidowało problem spowodowany jej brakiem i dawało niczym niezmącone zadowolenie z jej posiadania. Nie tak jak dziś, gdy niby wszystkiego pełno, ale dla milionów ludzi dobra te są „poza zasięgiem”. I mogą oni sobie dziś zwiedzać „Tesco”,”Kauflanda” „Lerua Merle” jak wtedy zwiedzali Peweksy (w których, bądźmy ściśli, kupowało się niemal wyłącznie wódkę).
Z kolei dziś zdobycie potrzebnych (zwłaszcza na coś) pieniędzy jest niewyobrażalnie trudniejsze, wymagające znacznie więcej wyrzeczeń, generujące znacznie większe obciążenie psychiczne niż wówczas zdobycie poszukiwanego towaru. I co więcej, zdobycie pieniędzy i zakupienie za nie potrzebnych dóbr nie likwiduje problemu, a nawet go wzmaga. Bo jak się pieniądze zdobędzie i wyda, to się znów ich nie ma. Problem pozostaje, a nawet narasta…
Wielce Szanowny Panie Marcinie!
Jak na człowieka światłego w bardzo prymitywny sposób nakreślił pan linie podziału, tymczasem sama grupa uważająca, że nad lotniskiem Siewiernyj doszło do zbrodni jest również podzielona na tych którzy winą za tragedię obciążają Pana premieraTuska i tych którzy uważają, że swoje palce maczał w tym wszystkim prezes PiS-u i niczym Kain odstrzelił własnego brata w imię interesu partii.
Podejrzewam, że to sympatie polityczne nie pozwalają dostrzec Panu tego podziału, ale niezauważanie go nie spowoduje tego iż ten podział nie będzie miał miejsca.
Coraz nachalniejsza propaganda mająca na celu obciążenie za katastrofę wrogów politycznych Pana Prezesa Psisu musi przynieść żniwo w postaci osób zastanawiających się, czemu ma to służyć? Czemu profesorowie posuwają się do kłamstw (blefów) by przeforsować wersję zamachu?
Moim osobistym zdaniem, wytłumaczenie tego może być tylko jedno, trzeba w maksymalny sposób wykorzystać katastrofę do osiągnięcia politycznych celów co staje się tak widoczne iż nasuwa się kolejny wniosek – ta katastrofa faktycznie nie była przypadkiem.
Czemu część społeczeństwa Polskiego uważa, że Pan Jarosław prezes Psisu Kaczyński nie może być odpowiedzialny za śmierć brata a Pan Premier Rządu III RP Donald Tusk musi?
Czy ktoś potrafi wytłumaczyć mi to w jakiś logiczny sposób?
Błagam i proszę i za wytłumaczenie z góry dziękuję!
Dziękuję za uwagę i miłego wieczoru życzę.
Panie Marcinie!
Winien pan wiedzieć , że polska prawica .pl od UD poprzez PiS aż do PEŁO po 1989 roku nie wychowała takich inzynierów jak Niemcy, kosmonautów jak Rosjanie, kompozytorów i spiewaków jak Włosi oraz projektantów mody jak Francuzi, piłkarzy jak Anglicy i Szkoci, ale w MARTYROLOGII i męczństwie zwłaszcza smolenskim to nikt na tym łez padole nam nie podskoczy.
I właśnie w to należy inwestować-choćby dla własnego samopoczucia, że jest jednak sport, w którym nie ma na nas bata!