GOROLSKI ŚWIĘTO W JABŁONKOWIE

0
Reklama

Felieton Ryszarda Wojnowicza

GOROLSKI ŚWIĘTO W JABŁONKOWIE

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej

… a było to 1 sierpnia 2021roku. Kiedy pędząca gdzieś hen!, w przestworzach  ziemia podrzuciła nam świtanie, pierwszy złożyłem wizytę na balkonie, by powitać poranek i upewnić się jaki stan pogody nam przynosi, wszak czekała nas około dwustu kilometrowa podróż i atrakcje u naszych przyjaciół w Republice Czeskiej. Optymizmem mnie nie poraził, choć południowo-wschodnia część nieba zdradzała nieśmiałą, słonkową jasność. Pozostała jeszcze nadzieja: telewizor i prognoza pogody. A ta jednak nie rozpieszczała! „Niech żywi nie tracą nadziei” – pomyślałem sobie -i za mruknąwszy pod nosem małe, niezbyt cenzuralne „co nieco”, ruszyłem sposobić się do podróży.

Jednego byłem pewien, że tam na miejscu, pośród wspaniałych znajomych, żadna pogoda nie jest straszną, a serdeczność gospodarzy jest tak wielka, że stanowi murowane panaceum na wszelki losowe niedogody. W tym względzie mamy wieloletnie doświadczenie. Grodków, od prawie pięćdziesięciu lat, współpracuje z Miejscowym Kołem Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego w Skrzeczoniu. Moja życzeniowa supozycja i tym razem była zasadną. Jednak gościnna ziemia skrzeczońska tym razem powitała nas niemiłym „kapuśniaczkiem”, ale jak zwykle serdeczne powitanie naszej skromnej, trzyosobowej delegacji, /w zgodzie z propozycją gospodarzy/, doskonale przysłoniło ten mokry wybryk natury, który na ten czas przerodził się w solidną ulewę! Nagroda czekała nas po wejściu po schodach, do domu. W otwartych na oścież drzwiach powiało boskim aromatem świeżo parzonej kawy. I już za chwilę mieliśmy okazję przekonać się, iż aromat, to ledwie małe preludium do tego, co odczuwały nasze kubki smakowe, już przy pierwszym łyku. Boski nektar prawdziwy! Poczułem się jak na Olimpie, tym bardziej że gospodarze zadbali i o to, by w przerwie festiwalowych koncertów, w roli ambrozji wystąpiło pyszne jadło z miejscowej kuchni! Pełnia szczęścia dla ducha i dla ciała.

W folgujących z lekka strugach deszczu dotarliśmy do Jabłonkowa, do Lasku Miejskiego, który już tradycyjnie jest areną popisów wspaniałych artystów ludowych. Będąc już na miejscu, okazało się, że witająca nas na Czeskiej Ziemi aura, najwyraźniej się zasromała tą nieudaną „witacką”, bo po niedługiej chwili kiwnęła chmurskom się rozstąpić, deszczowi przytkała pryskająca gębę, słoneczku wyjść zza chmur rozkazała i razem z nami świętować przykazała. A było co słuchać i oglądać. Choć dopadł nas czas niechcianej cowidowej pandemii, siłą rzeczy to wspaniałe, tradycyjne Święto, obchodzone od 1948 roku, uszczuplone nieco ilością gości festiwalowych,  ilością występujących artystów, mnogością reprezentowanych form repertuarowych, a

także mniejszą ilością tradycyjnych kramów, prezentujących ludowe rzemiosło i sztukę kulinarną tego rejonu, należy zaliczyć do bardzo udanych. Mimo to zaprezentowano bogate spektrum specyficznego, beskidzkiego, zaolziańskiego folkloru. Ogromnym aplauzem cieszyły się występy dzieci i młodzieży ze szkół polskojęzycznych, pracujących na Zaolziu, choćby wymienić „Pastyrecki”, zespoły taneczne „Błędowice” czy „Suszanie /za niedługo będziemy ich gościć w Grodkowie/ i chóralne jak „Melodia” i cieszący się siedemdziesięcioletnim stażem „Gorol”. Wszystkie formy aktywności artystycznej, uprawiane przez tych młodych Rodaków łączy jedno: umiłowanie Ojczyzny Ojców, kultywowanie polskiej tradycji i polskich zwyczajów, pielęgnowanie języka swych Dziadków, ale nade wszystko świetna zabawa. Ilekroć uczestniczę w imprezach folklorystycznych u naszych Przyjaciół zza południowej granicy, zawsze mój podziw sięga zenitu. A to za sprawą doboru repertuaru, staranności wykonania i czystości intonacyjnej w śpiewie. Tańce zaś budzą podziw różnorodnością i bogactwem strojów, kulturą wykonawczą, zaangażowaniem i nadzwyczajną muzykalnością. Wielu z tych młodych uczestników zespołów uczy się lub pracuje, a mimo to znajdują czas, by w pełni zapału uczestniczyć w zajęciach. A co najistotniejsze: wszyscy doskonale operują mową Ojców.

Fakt, że górale to wielce muzykalni ludkowie, których połączyły góry, hale, doliny, smreki i wiatr grający na trąbitach wśród skał. Po obu stronach Olzy te kopiaste Beskidy szeroko rozsiadły się jako poważne gaździny w żywotkach, kabotkach i sukniach z galonkami i po całej okolicy rozsiewają nuty, nie omijając żadnej chałupy. Toteż Góral rodzi się ze skrzypcami w rączętach, a Góralki z pieśnią na ustach. A co najważniejsze: „Gdzie słyszysz, tam wchodź, tam dobre serca mają. Ludzie źli, wierzaj mi, nigdy nie śpiewają” – głosi porzekadło! Gdy do tego dodać, wyniesione z domów umiłowanie Polskości, poszanowanie tradycji i zamiłowanie do muzykowania, mamy do czynienia z patriotyzmem w najszlachetniejszym wydaniu.

 Dziś jednak nie to zaprząta mi myśli i ciągle w duszy mi gra. Finis coronat opus. Tak! Właśnie tak! W serce, me hen na jego dno, w najczulsze czeluści mego pamiętania, zapadła cudowna koda wieńcząca Góralskie świętowanie. Na scenę wkraczają wszystkie kapele i zespoły. Na widowni zapanowała cisza…. I w takiej to atmosferze, nagle, muzykanci zaburzyli w basy, zapłakały skrzypki, za piskały klarnety, a po nich cała scena huknęła ze smętna:

„Szumi jawor, szumi, i szumi osika,

nigdy nie zaginie, goralsko muzyka,

goralsko muzyka i goralski grani,

nigdy nie zaginie w Beskidach śpiewani”

Nie trzeba było długo czekać. Nutę podchwyciła w mig cała góralska brać i zebrani goście, którym sercu bliska jest góralska muzyka. Co to był za chór! Już  pierwsze słowa Góralskiego Hymnu i niewymownie tęskna muzyka, targnęły

czułymi strunami mojej ceperskiej duszy. Z jakim rozrzewnieniem i całymi sobą, Ci góralscy artyści, czynili wyznanie credo swych gorących serc, rozmiłowanych w pustych kwartach i kwintach, rozkochanych w tych cudownie „kanciastych” brzmieniach.

 „Jak zaszumią smreki na wysokiej skale,

to zaraz tańcują Beskidzcy górale,

Jak zaszumią jedle na wysokiej hali

to jakby śpiewani Beskidzkich górali”

– i toczyła się ta fala niebiańskiej muzyki po okolicy. To leciała wysoko po wzgórkach, to pełzła niziuśko po wilgotnych paryjach, a echo, tęskną czkawką, rozniosło po całym parku. I przy akompaniamencie gęsiej skórki tłukła mi się po głowie myśl: „Mój Ty Boże, w jakiej symbiozie te góralskie dusze, rozpalone umiłowaniem sztuki, żyją z szacunkiem i atencją do własnej Ziemi. Do gór. Do dolin. Jakie to piękne, a jakie coraz rzadsze!?… To jest Patriotyzm. To są wzory dla następnych pokoleń!

 ” Mało nom, mało nom do szczęścia potrzeba,

byle była praca, i nie brakło chleba,

byle nasze góry i nasze doliny,

pełne były śpiewu i śwarnej dziewczyny”

Zasłuchany w te muzyczne wyznania, usiłujący nakręcić, choć krótki film, rozwarłem ramiona mej duszy. Musiałem wypuścić, jak gołębie z klatki, nagromadzone emocje. Stopiłem się dokumentnie z całą bracią Beskidzkich Górali. I nie przeszkadzało mi, nie było balastem moje ceperskie „ja”. Byłem jednym z nich. Z każdą nutą wzbierały emocje. A oni, jęcząc na skrzypeczkach, bucząc na basach i zmysłowo operując dynamiką śpiewu coraz bardziej i bardziej bezlitośnie poczynały targać uczuciami mojej duszy.

Wzruszenie sięgnęło zenitu!

I przyszła ulga… Kiedy „spoconymi oczyma” rozejrzałem się wokół /wszak mężczyźni nie płaczą/ – zmieszanie minęło. Ujrzałem bowiem, że nie mnie jednego dopadła nostalgia, i nie mnie jednego ten Góralski Hymn zmusił do uronienia łzy szczęścia.

Muzyka i śpiewanie ucichło. Rozległy się niemilknące oklaski. Mogłem już przejrzeć śmiało na oczy. I to jest piękno !!! I to co mi Oni dali, stało się moją własnością na zawsze! Dziękuję Wam!

PS ….a jakby kto z P.T. Czytelników pragnął poznać i posłuchać, co tak owładnęło i „potargało” moją duszę, polecam link na YouTube „Szumi jawor” – Tydzień Kultury Beskidzkiej. Wersja ta jest najbliższa, wykonanej na Gorolskim Święcie w Jabłonkowie.

                                                                  Tekst: Ryszard Wojnowicz.

                                                                        Zdjęcia: Ryszard Wojnowicz.

Reklama