Stal Brzeg przegrała z drużyną Łukasza Piszczka. Kibice przyszli zobaczyć znanego piłkarza [GALERIA]

0
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Pierwsze strzały w światło bramki padły dopiero w ostatnim kwadransie meczu, ale kibice nie przyszli na mecz Stal Brzeg – LKS Goczałkowice-Zdrój dla wrażeń estetycznych. Przede wszystkim chcieli zobaczyć w akcji Łukasza Piszczka – wieloletniego reprezentanta Polski i byłego piłkarza Borussii Dortmund.

Na trybunach brzeskiego stadionu zasiedli kibice Stali Brzeg, LKS-u Goczałkowice-Zdrój i Borussii Dortmund. Zawodnicy rywalizowali więc przy nieco bardziej wypełnionej widowni niż podczas innych domowych meczów żółto-niebieskich.

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej
Reklama
Reklama

– Jeśli kibice chcą przychodzić oglądać drużynę z Goczałkowic, a przy okazji mnie, to bardzo się cieszę i zapraszam na nasze mecze. Mówiono mi, że będę grać na kartofliskach, a jest zupełnie inaczej, bo w 3. lidze są fajne boiska. Widać, że gminy i kluby starają się o nie zadbać – ocenił Łukasz Piszczek. – Zespoły też mają swoje plany i są dobrze przygotowane do rywalizacji. Ja natomiast do każdego rywala przygotowuję się na sto procent i nie interesuje mnie, czy to jest Stal Brzeg, klub w Lidze Mistrzów czy zespół w finale Pucharu Niemiec. Muszę wykonać na boisku swoje zadania i na tym się skupiam.

Wysoka frekwencja nie wpłynęła na tempo meczu, a kibice przez większość czasu oglądali usypiający pojedynek. Nie było to na pewno spotkanie dla miłośników licznych okazji strzeleckich i intensywnego zdobywania goli. Był to raczej mecz dla koneserów zachwycających się przemyślaną grą niwelującą niepotrzebne błędy.

Efektem tego, że do przerwy żadna z ekip się nie wychyliła, był bezbramkowy remis i brak co najmniej jednego strzału w światło bramki w pierwszej połowie. Obraz meczu nie zmienił się również po zamianie stron. LKS Goczałkowice-Zdrój wciąż dłużej posiadał piłkę, a Stal skutecznie się broniła. Wciąż nie było celnych strzałów.

W 49. minucie mogło się jednak wydawać, że nadszedł przełom. Dominik Zięba z Goczałkowic powalił bowiem Pavlo Kovala ze Stali, za co zobaczył drugą żółtą kartkę. Od tamtej pory Stal grała w przewadze, ale efekt był znikomy. To liderzy ze śląska prowadzili grę, ale na gola trzeba było jeszcze poczekać.

Pierwszy groźny strzał kibice zobaczyli dopiero w 69. minucie meczu, ale wtedy bramkarza Stali uratowało spojenie. Natomiast na pierwsze uderzenie w światło bramki trzeba było czekać do 74. minuty. Łukasz Hanzel z Goczałkowic nie sprawił jednak problemów Aminowi Stitou, który sprawnie zatrzymał, a następnie nakrył piłkę.

W 86. minucie bramkarz Stali nie miał już najmniejszych szans. Maciej Kazimierowicz dograł wtedy do Wojciecha Dragona, a ten mocnym strzałem z bliska umieścił piłkę w siatce. Było 0-1, ale minutę później w imieniu żółto-niebieskich odpowiedział Karol Danielik. Trafił jednak w bramkarza. Okazję do wywalczenia remisu w doliczonym czasie gry zmarnował też Marcin Wdowik, który strzelił głową i obił poprzeczkę.

Stal Brzeg – LKS Goczałkowice-Zdrój 0-1 (0-0)

Bramka: 86. Wojciech Dragon (0-1).

Stal: Stitou – Wdowiak, Maj, Lechowicz, Ograbek, Podgórski, Niemczyk (83. Rogala), Czajkowski, Danielik, Koval (67. Dychus), Sypek. Trener: Arkadiusz Bator.

Żółte kartki: Maj – 2 Zięba.

Czerwona kartka: 49. Zięba (dwie żółte).

Sędziował: Kacper Kendzia (Leszno).

Reklama
Reklama
Reklama