Druga strona medalu (2)

0
pomnik.jpg
Reklama

 

Od kilku ostatnich lat nasila się na Śląsku propagandowe, relatywistyczne rozumienie i prezentowanie historii, zarówno dawniejszej, ale i współczesnej. 

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej

 

Od kilku ostatnich lat nasila się na Śląsku propagandowe, relatywistyczne rozumienie i prezentowanie historii, zarówno dawniejszej, ale i współczesnej. (część 2)
W Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego najpewniej pracuje do dziś p.wiceminister Kowalski, organizujący przed kilkunastu laty Centrum Dziedzictwa Kulturowego Górnego Śląska z inicjatywy ówczesnego Wojewody Śląskiego Wojciecha Czecha. Pracowałem tam dojeżdżając Opola. Zbieraliśmy m.in. materiały dot. zniszczeń wojennych. Cóż, Niemcy upominają się i/„Berlinkę" zdeponowaną w Bibliotece Jagiellońskiej. O zabranych i nie zwróconych do dziś tysiącach zabytkowych przedmiotów z terenów Polski nie chcą słyszeć. A są one w Lubece, Berlinie. Monachium, często oficjalnie w tamtejszych muzeach, żeby tylko wymienić pojedyncze przykłady, które sam zobaczyłem. Inne nie są nawet ujawnione.
Do dzisiejszego dnia Niemcy jakoś nie zwrócili spalonego zabytkowego, drewnianego kościółka p.w. Św. Jadwigi Śląskiej w Pszczynie. Spalono go celowo, by upokorzyć Pszczyniaków 5 września 1939 roku, Gdy chowano kilku niemieckich żołnierzy padłych w walce o Pszczynę w na cmentarzu p.w. Wszystkich Świętych oddalonym o około pół kilometra. Kościółek wspomniany otoczono wojskiem, podwieziono słomę, siano, oblano benzyną i podpalono. Do dziś Pszczyniacy pamiętają tę zbrodnię przeciw Kościołowi i kulturze narodowej. Śp p Kochanowski poprzez polską Prokuraturę starał się o zwrot z Ludwigsburga ważnych dla nas polskich archiwaliów – najpierw sprawę szybko umorzono, obecnie p. Lipowicz z urzędu jakoś nie podejmuje sprawy – w czyim interesie ???
W latach ostatnich skradziono z Lewina Brzeskiego średniowieczną księgę miejską -wywiózł ją niemiecki aptekarz. Próby jej odzyskania – zaniechano !
W Bystrzy Kłodzkiej „znalazła się" podobna księga nagle na niemieckiej aukcji, wywieziona przed kilku laty potajemnie z Polski. Jakoś nie zwrócili tych obiektów „sprawiedliwi i rzetelni Niemcy" Polakom, mimo licznych polskich urzędowych interwencji. A co było z pojawiającymi się listami i korespondencją z czasów Powstania Warszawskiego. Pojawiły się na niemieckiej aukcji, a my zamiast przez prokuratorów to sprawdzić …. odkupiliśmy te cenne pamiątki za niemałe pieniądze. Podobnie było z wyrobami srebrnym i złotymi, które pojawiwszy się na niemieckich aukcjach zakupiono za polskie pieniądze dla Muzeum Narodowego we Wrocławiu, przedwojennego Schlesisches Museum. Znów bez rewizji prawowitego właściciela, płacąc żywą gotówką spore sumy. Tacy jesteśmy wspaniałomyślni w naszej polityce zagranicznej, gdyż to nie tylko resorty kultury, czy nauki tym się zajmują i zajmowały.
Po 1945 roku część ludności niemieckiej wysiedlono. Było to faktycznie kolejny dramat. Była to jednak konsekwencja układów w Jałcie i Poczdamie o czym się zupełnie zapomina i nie mówi młodzieży zwłaszcza niemieckiej na lekcjach historii, a zaś w publikacjach tenże fakcik skrzętnie się pomija. Kto zatem był „odpowiedzialny" ? Oczywiście, Polacy! Pomijam już, iż była to komunistyczna Polska. Rosjanie przez kilka kolejnych lat po 1945 roku rządzili Polską dosłownie. Formalnie była 'władza polska’, ale w poszczególnych miastach, okręgach nie tylko wojskowych sprawami politycznymi, gospodarczymi etc. zarządzali Rosjanie. Sporo maszyn, urządzeń przemysłowych, nadto dzieł sztuki nie wyszabrowały i nie wywiozły hieny różnego rodzaju, ale Rosjanie – na wschód i „słuch o tym zaginał". W dodatku gdy dziś w Niemczech często podaje się wysuwa się prywatne i półoficjalne i oficjalne / szczególnie Steinbach i jej poplecznicy wspierani przez A. Merkel, katolicką CDU /jakoś te same kręgi słowa nie pisną, iż część obiektów przemysłowych, dzieła sztuki i kultury „znalazły" się na terenie byłego związku sowieckiego, m.in. w Królewcu, ale tu już ostrze poszukiwań i żądań nie sięga -jakby można było ruszyć „groźnego niedźwiedzia", lepiej z nim budować Nord Stream i inne 'wspaniałe" projekty. To wszystko prawda, ale jest jeszcze kilka innych spraw niezałatwionych, lub spychanych pod przysłowiowy dywan. Dziś każdy może kolejnego dnia uznać się za Chińczyka, Szweda, Polaka Niemca, Ślązaka, opierając się często na wyimaginowanych, czy fantazyjnych dowodach. W całej jednak dyskusji nie mówi się o wyśmiewaniu, a właściwie negowaniu polskiej gwary śląskiejz całą jej wspaniałą różnorodnością, również regionalną, iż jest nieodrodną częścią staropolskiego języka. Jeszcze często posługuje się prusko – militarystyczno – hakaty styczną propagandą argumentując, iż gwara śląska jest to dziwnie pomieszany język hotentocki, czy „Wasserpolnisch". Zapomina się, iż to Niemcy w całej dobrej wierze w XIX wieku mówili o przybywających z drewnem, czy innymi towarami i materiałami choćby do Berlina wodą mówili, iż ci ludzie mówią dla nich niezrozumiałym językiem, a zatem ten „język flisaków", czy jak kto chce regionalnie mataczkorzy był polskim językiem,ale specyficznym językiem wodniaków, określanym przez nich polskim – wasserpolnisch. I wtedy nie było to nic obraźliwego, dopiero wątek ten wykorzystała bismarkowska propaganda i tak lansowała jako język gorszy, choć często mówili nim „swoi ziomkowie" – pruscy poddani – Untertanen jak mówiono – ze Śląska, który tak skrzętnie dla Rzeszy pracowali, a właściwie,jak z nich wyciskano soki. To Niemcy tworzyli tu gorszą ekonomicznie i kulturalnie krainę i pozostawili słabszą, w porównaniu z jakimkolwiek „landem" rdzennie niemieckim – trzeba tylko chcieć dokładnie przeanalizować dane statystyczne, ekonomiczne i polityczne. Znany też jest wzajemny wpływ różnych języków na siebie, szczególnie na obszarach pogranicznych. Proces ten trwa stale i do dziś, na całym świecie. Nie jest to żadne odkrycie, jest to też pewien praktyczny standard, gdyż język jest tworem żywym. Starsi Niemcy z ubolewaniem, który podzielam, nadto często z oburzeniem mówią o swoich, szczególnie nastolatkach, iż nie posługują się małoliterackim, czy poprawnym chociażby, albo i wysublimowanym językiem rodzimym, używając licznych wtrętów obcych, nawet wulgarnych. Szczególnie denerwują ich szczególnie wpływy języka angielskiego. Utworzył się specyficzny, jak to mówią „denglisch1. Nikt jednak z Anglików, czy samych Niemców nie nazwie tego „języka"’- Wasserenglisch, czy Wasserdeutsch – byłoby to co najmniej dziwne. Dla gwary śląskiej takie obraźliwe określenia są do dziś na porządku dziennym i to również w wydaniu wielu studentów i absolwentów germanistyki polskich uniwersytetów, choć do tego oficjalnie się nie przyznają, czy wręcz wypierają. Znam jednak dość licznetakie przykłady, niestety ! Dla nich właśnie gwarowy język śląski to niepolski, tylko jakiś „pomieszany – hotentocki – wasserpolnisch".
Istnieje ciągłe wypieranie polskich określeń gwarowych i wmawianie tendencyjne o rodowodzie niemieckim. Swego czasu opolski dziennikarz Zygmunt Nowak w rozmowie z Janem Królem – alias Johannem Krollem zapytany w czasie pobytu u niego w domu: jak właściwie mówiliście na swoją "babkę" ? Stary Król zmieszał się i jakby sobie nie mógł przypomnieć. Towarzysząca w tej rozmowie pani Król, przygotowująca śląski kafej odpaliła: Jak to nie pamientosz – zawsze my godali do niej „starka", a na dziadka „starzik". Co potem Jan Król potwierdził. Jednak od kilka lat na siłę lansuje się na Śląsku Opolskim określenia „oma i opa", choć nie jest to „niemiecki z najwyższej półki’, byleby tylko uniknąć nawet przygodnego wtrętu „starka". Przykładów takich można przytoczyć sporo. Już nie chę nawet przypominać jak to Jan i Heniu Król mawiali, że „Polska im nic nie dała". Coż to, mają taką krótką pamięć?/ Jan był jedynym partyjniakiem w Gogolinie, fetowany przez Gomułkę, Gierka. Był żelaznym szefem spółdzielni produkcyjnej, która 'zajechał", przedtem splajtował na swoim gospodarstwie. Otrzymywał najwyższe odznaczenia państwowe wtedy – m.in. Budowniczych Polski Ludowej. Heniuś dostał się na studia weterynarii. Oczywiście, kiedy skończył posłować „jako bezrobotny" -jak pisała Nowa Trybuna Opolska, skarżąc się „z czego będzie żył" – na otarcie łez otrzymał stanowisko szefa KRUS-u woj. opolskiego To tylko taka mała wdzięczność dla dawnego posła.

cdn.
Korneliusz Paweł Pszczyński
fot: www.odleglosci.pl

 

Reklama