Na zachód

0
Reklama

Wśród masakrowanych przez banderowców wiosek Wołynia i Podola, znalazła się Berezowica Mała, położona 20 km na północny wschód od Zbaraża. Duża wieś zamieszkała niemal wyłącznie przez polskie rodziny, odznaczała się wyjątkowymi przejawami patriotyzmu. W okresie międzywojennym wzniesiono, tu sumptem wiejskiej społeczności, pomnik naczelnika Tadeusza Kościuszki. Wioska była  m.in. z tego powodu, turystycznym obiektem. Atak morderczy przepuścili bandyci spod znaku tryzuba w nocy z 23 na 24 lutego 1944 roku. Pogrom polskiej ludności dokonany został w tej wsi w sposób szczególnie bestialski i podstępny. Liczne, dobrze uzbrojone, banderowskie bojówki przybyły od strony granicy wołyńskiej. Najpierw zaatakowały one polskie zagrody na przysiółku położonym ok. 1 km od wsi. Tu, by nie spłoszyć śpiącej ludności, mordercy posługiwali się wyłącznie siekierami, nożami i bagnetami. I tak Piotra Szewczuka porąbano na trzy części, Katarzynę Tomkow, wdowę wraz z siedmiorgiem dzieci, zakłuto bagnetami. Janowi Nowakowskiemu odrąbano część głowy, a żonę zakłuto bagnetem. W ten sposób mordowano także, podpalając zabudowania, w centrum wioski. Zaraz też dokonywano rabunku. Na wozy i sanie ładowano wszystko, nawet namoczoną do prania bieliznę, zabijano świnie i drób. Bandyci odjechali na Wołyń pozostawiając 138 trupów i zgliszcza spalonych zagród polskich.
Funkcjonowanie w takich warunkach ciągłego zagrożenia utraty życia, zdrowia, resztek dobytku, stało się nie do zniesienia. Nacjonaliści ukraińscy, wycinając w pień Polaków, także przecież żyjących od pokoleń na tej ziemi, nawoływali: „Za San Lasze, bo tu nasze!”. Setki tysięcy Polaków podejmowało decyzje o wyjeździe na zachód, do Polski.
My też – wspomina pani Helena Czoppa – w obawie o życie, postanowiłyśmy wyjechać.  Mama, babcia, brat, mała siostra i ja. Nie było łatwo, bo brakowało wagonów. Oczekiwałyśmy na transport, koczując na stacji w Zbarażu przez cały lipiec 1945 roku. Krok po kroku zbliżała się nasza kolejka. Trudno było, ponieważ babcia uparła się, żeby wziąć ze sobą rodzinną pamiątkę – mebel pod nazwą bambetel – rodzaj skrzyni na pościel i odzież.  Zdesperowani ludzie dawali łapówki w postaci spirytusu lub bimbru, żeby szybciej dostać się do wagonu i uciekać z życiem. Wreszcie ruszyliśmy załadowani w odkrytym wagonie bydlęcym. Podróż trwała chyba z pięć tygodni. To osobny temat do opowieści. Dotarliśmy aż pod zachodnią granicę. Trafiliśmy do Trzcińca. Tu odnalazł nas ojciec urzędujący już w Brzegu. Po wielu perypetiach, cała rodzina osiadła w starym piastowskim grodzie. Zaczęłam uczęszczać do szkoły podstawowej, a następnie zdałam maturę. Potem była medycyna, a w 1956 roku wyjście za mąż za lekarza.
W brzeskiej służbie zdrowia przepracowałam ponad 45 lat. Byłam kilka razy w rodzinnym Zbarażu, gdzie znam każdy kamień, każdy zakątek. Odwiedzam stare miejsca, świątynie, zabytki. Wracają wspomnienia z dzieciństwa. Serce boli, jak się widzi te ruiny, zaniedbania, zacierania śladów polskiej przeszłości…
Tadeusz Bednarczuk
 

Reklama