Czy pamięta ks. kardynał swoją pierwszą wizytę w obozie dla internowanych?
– To było w Kamiennej Górze, gdzie był obóz dla internowanych oraz więzienie dla osób odsiadujących długoterminowe wyroki. Odprawiłem osobno msze dla więźniów i internowanych. We mszy dla więźniów uczestniczyło ok. 70 osób. Po błogosławieństwie podchodziłem osobno do każdego więźnia, podawałem rękę, składałem życzenia paschalne. Zauważyłem wtedy, że więźniowie zaczęli pociągać nosami. Oczy zachodziły im łzami. Czemu zmiękliście? Zapytałem. Odpowiedział mi 50 letni więzień. Ja tu siedzę 18 lat, zostały mi dwa lata, a przez ten czas nikt z wolnego świata nie podał mi ręki. Ksiądz jest pierwszy powiedział. Gest ludzkiej życzliwości i uszanowania zawsze chwyta za serca. Po 20 latach pamiętam te słowa jako pouczenie, że najprawdziwsze chrześcijaństwo to szacunek dla ludzkiej osobowości.
Jak reagowali internowani?
Dziesięć dni przed ogłoszeniem stanu wojennego Józef Pinior i Stanisław Huskowski przywieźli do kurii 80 mln zł pobranych ze związkowego konta w banku. Obaj zgodnie potwierdzają, że pieniądze odebrał od nich ks. kardynał.
– Pieniądze były elegancko poukładane w porządnej walizce, która nie była zbyt ciężka, a wiec łatwa do przenoszenia. Kiedy Pinior i Huskowski przyjechali, sejfy kurii były pozamykane. Trzeba więc było zaufać Panu Bogu, że tej nocy nie zdarzy się nic złego. Postanowiłem więc owe miliony po prostu za kotarą na korytarzu. Siostry zakonne nie wiedziały co to za walizka. Tak duża suma nie mogła zostać przyjęta bez pisemnego potwierdzenia. Za zgodą przedstawicieli „Solidarności” napisałem krótką notatkę na małej kartce, potwierdzającą, że przyjąłem w depozycie 80 mln zł, własność dolnośląskiej „Solidarności”. Podpisali ci, którzy je przekazali, i ja. Amen
Co było dalej z pieniędzmi?
Czy SB pytała ks. kardynała o te pieniądze?
– Tylko raz wezwano mnie na przesłuchanie w tej sprawie. Rozmowa była krótka, ale bardzo rzeczowa. Zapytali mnie, czy mam te pieniądze. Zaprzeczyłem. Poprosili, żebym sobie dobrze przypomniał. Powiedziałem, że dobrze pamiętam, nie mam tych pieniędzy. Wówczas przesłuchujący mnie szef SB pokazał fotokopię pokwitowania z moim podpisem. Wyjaśniłem, że to nie jest argument, bo to nie jest oryginał dokumentu. Zwróciłem uwagę, że w pokwitowaniu jest mowa o przyjęciu w depozyt. A przecież w depozyt przyjmuje się sumy lub rzeczy na krótki czas. Przyznałem, że pieniądze zostały do mnie przyniesione, jest data, wszystko się zgadza, ale ta suma od dawna nie jest u mnie przechowywana. Wyjaśniłem, że pokwitowanie to sprawa uczciwości i roztropności, bo w każdej chwili mogę umrzeć, a właściciele nie powinni ponieść szkody. Tak się skończyło przesłuchanie. Ja zaś nabrałem zaufania do ludzi, którzy złożyli depozyt, bo oddali pokwitowanie do kasy „Solidarności”. Ktoś jednak ujawnił SB ten kwit. Z tego wniosek, że w „Solidarności” byli ludzie pracujący na dwie strony. To zdrajcy.
Byli oficerowie SB, którzy na początku lat 90 odpowiadali przed sądem za podpalenie samochodu ks. kardynała podczas wizyty w Złotoryi w 1984 r., zeznali, że był planowany zamach, który miał zakończyć się śmiertelnym wypadkiem ks. kardynała. Czy wiedział ks. kardynał, że takie przestępcze działania były planowane?
– Słyszałem o tym. Był funkcjonariusz SB, który różnymi kanałami, najczęściej post fatum, przekazywał mi takie informacje. Zamach miał być upozorowanym „wypadkiem samochodowym”. Mówiąc najkrócej ciężarowy samochód miał zderzyć się z moim autem. Podobno kierowca ciężarówki nie wykonał rozkazu. Ile w tym prawdy, a ile legendy, wie tylko Bóg. Mam dość rozwinięte umiejętności telepatyczne, a nie miałem stałej, uciążliwej świadomości, że moje życie jest zagrożone.