Jest taka, bardzo wymowna, scena w powieści Stanisława Dygata Jezioro Bodeńskie, w której główny bohater – więzień obozu – wygłasza prelekcję dotyczącą Polski.
Przywołuję tą scenę, bowiem spoglądając co roku na kolejny miniony rok nie mogę oprzeć się wrażeniu, że naród nasz należy bez wątpienia do najdziwniejszych z dziwnych. O owej niezwykłości decyduje zaś gen polaczkostwa, w skład którego wchodzą pamięć porażek połączona z naturalnym, bezgranicznym pesymizmem. Te właśnie dwa elementy, wpisane głęboko w nasze jestestwo, wychodzą na jaw – jeśli dokładniej się spojrzy – niemal na każdym kroku. Weźmy na przykład polskiego kibica. Przed meczem mówi „i tak przegramy” i jeśli faktycznie jego zespół przegra dodaje „wiedziałem, że przegramy – jesteśmy beznadziejni!” Jeśli jednak po fenomenalnym, pełnym emocji meczu zespół wygra, skwituje to: „mieliśmy farta i przeciwnik grał słabo – dalej i tak nie zajdziemy”. Po co więc ogląda ten mecz? Ano po to by pomarudzić, aby zobaczyć i przekonać się, że zawsze wszystko w plecy. A historia… między trzynastym a piętnastym sierpnia 1920 roku uratowaliśmy Europę przed bolszewikami. Ktoś obchodził rocznicę Cudu nad Wisłą… cisza. A z innej beczki, ktoś zna przebieg bitwy pod Węgierską Górką, ktoś słyszał o Kircholmie, o Kiesi, o Beresteczku… cisza. A dlaczego? Bośmy wygrali te bitwy – a to się kłóci z genem polaczkostwa.
Ktoś pamięta o kapitanie Tadeuszu Semiku? Pułkowniku Macieju Dembińskim? Nie! Dlaczego? Bo to bohaterowie, a nasi narodowi bohaterowie powinni być męczennikami, byśmy mieli nad czym zapłakać. Taki to dziwny ten nasz naród. Ale nie daj boże jakiś zagraniczny przybysz poruszy nieopatrznie temat historii – wtedy w mig odzywa się w nas duch patriotyczny, że Polska jak Chrystus, że 123 lata pod niewolą, że później pod komunizmem, że Niemcy i Ruscy… I wtedy machamy szabelką, współcześni Sarmaci. Jednak równie ciekawa jak historia jest aktualna ocena Państwa, które w opiniach jego mieszkańców gorsze jest aniżeli najciemniejsze dziury Syberii i najgorętsze zakątki Afryki zsumowane i wzięte do kwadratu. No chyba nigdzie na świecie nie jest już tak jak w Polsce – mówi paniusia wielce poruszona faktem, że pomyliła okienka i nie zdołała w tym nieprawidłowym niczego załatwić.
Proszę mnie źle nie zrozumieć. To nie tak, że nie widzę problemów – wręcz przeciwnie. Śmieszy mnie tylko szukanie dziur w całości, problemów, gdy ich nie ma, i wstydu, który nosimy w sobie choć wstydzić się nie ma czego – no chyba oprócz tego, że się wstydzimy.
Dla mnie to właśnie jest polaczkostwo. I patrząc na te wszystkie zasępione twarze, na nienawistne spojrzenia, na wieczną zgryzotę, na przekleństwo za każdy oddech i po tysiąckroć za wszystko widzę przed oczyma bohatera Jeziora Bodeńskiego, który zaopatrzony w tomiszcza trzech wieszczy, próbuje nieudolnie wyjaśnić współwięźniom, co ta za dziwna kraina ta Polska i co to za dziwny twór ten Polak.
Tak na koniec, aby nie było, że sam za świętego się uznaję dodam, że kiepskie to wszystko i całe szczęście, że skończył się ten fatalny rok, chociaż strach trochę bo nowy pewnie będzie jeszcze straszniejszy.
W artykule wykorzystano fragment, powstałej w 1943 roku, powieści Stanisława Dygata Jezioro Bodeńskie