Rok nad Odrą i Wisłą

0
Reklama

Jest taka, bardzo wymowna, scena w powieści Stanisława Dygata Jezioro Bodeńskie, w której główny bohater – więzień obozu – wygłasza prelekcję dotyczącą Polski.

Jest taka, bardzo wymowna, scena w powieści Stanisława Dygata Jezioro Bodeńskie, w której główny bohater – więzień obozu – wygłasza prelekcję dotyczącą Polski. Przemowa ta ma na celu przybliżenie międzynarodowej grupie współwięźniów tego, co najbardziej typowe dla kraju nad Wisłą i jego mieszkańców. Trema oraz pełna kompleksów natura bohatera sprawiają, że jego wykład przeradza się w iście groteskowy pokaz. Prezentując Polskę opisuje ją w następujących słowach: „A domy niewykończone, bo majster się upił, a architekt uciekł z żoną przedsiębiorcy. A bank zamknięty, bo coś tam nakradli, a na poczcie okienko zamknięte, bo urzędnik je śniadanie. A kolej nie dojechała, bo palacz obraził się na maszynistę, wysiadł i poszedł w pole. (…) A miał się odbyć międzynarodowy mecz futbolowy z odegraniem hymnów, ale hymnu gości nie można było odegrać, bo orkiestra strażacka gdzieś zgubiła nuty, a potem mecz się nie mógł zacząć, bo ktoś ukradł piłkę (…) a potem mecz się nie mógł skończyć, bo było za ciemno. (…) A policjant błaga przy narożnikach: <<Nie na ukos przechodzić, państwo moi mili>> a wszyscy na ukos przechodzą. I policjant krzyczy: <<Nie na ukos, do cholery jasnej. Co to? Jak z bydłem trzeba?>> A wszyscy na ukos. Więc policjant każe złotówki płacić. A wszyscy na ukos. Nie przez złość, tylko przyzwyczaili się i jakoś zapominają”.

Przywołuję tą scenę, bowiem spoglądając co roku na kolejny miniony rok nie mogę oprzeć się wrażeniu, że naród nasz należy bez wątpienia do najdziwniejszych z dziwnych. O owej niezwykłości decyduje zaś gen polaczkostwa, w skład którego wchodzą pamięć porażek połączona z naturalnym, bezgranicznym pesymizmem. Te właśnie dwa elementy, wpisane głęboko w nasze jestestwo, wychodzą na jaw – jeśli dokładniej się spojrzy – niemal na każdym kroku. Weźmy na przykład polskiego kibica. Przed meczem mówi „i tak przegramy” i jeśli faktycznie jego zespół przegra dodaje „wiedziałem, że przegramy – jesteśmy beznadziejni!” Jeśli jednak po fenomenalnym, pełnym emocji meczu zespół wygra, skwituje to: „mieliśmy farta i przeciwnik grał słabo – dalej i tak nie zajdziemy”. Po co więc ogląda ten mecz? Ano po to by pomarudzić, aby zobaczyć i przekonać się, że zawsze wszystko w plecy. A historia… między trzynastym a piętnastym sierpnia 1920 roku uratowaliśmy Europę przed bolszewikami. Ktoś obchodził rocznicę Cudu nad Wisłą… cisza. A z innej beczki, ktoś zna przebieg bitwy pod Węgierską Górką, ktoś słyszał o Kircholmie, o Kiesi, o Beresteczku… cisza. A dlaczego? Bośmy wygrali te bitwy – a to się kłóci z genem polaczkostwa.
Ktoś pamięta o kapitanie Tadeuszu Semiku? Pułkowniku Macieju Dembińskim? Nie! Dlaczego? Bo to bohaterowie, a nasi narodowi bohaterowie powinni być męczennikami, byśmy mieli nad czym zapłakać. Taki to dziwny ten nasz naród. Ale nie daj boże jakiś zagraniczny przybysz poruszy nieopatrznie temat historii – wtedy w mig odzywa się w nas duch patriotyczny, że Polska jak Chrystus, że 123 lata pod niewolą, że później pod komunizmem, że Niemcy i Ruscy… I wtedy machamy szabelką, współcześni Sarmaci. Jednak równie ciekawa jak historia jest aktualna ocena Państwa, które w opiniach jego mieszkańców gorsze jest aniżeli najciemniejsze dziury Syberii i najgorętsze zakątki Afryki zsumowane i wzięte do kwadratu. No chyba nigdzie na świecie nie jest już tak jak w Polsce – mówi paniusia wielce poruszona faktem, że pomyliła okienka i nie zdołała w tym nieprawidłowym niczego załatwić.
Proszę mnie źle nie zrozumieć. To nie tak, że nie widzę problemów – wręcz przeciwnie. Śmieszy mnie tylko szukanie dziur w całości, problemów, gdy ich nie ma, i wstydu, który nosimy w sobie choć wstydzić się nie ma czego – no chyba oprócz tego, że się wstydzimy.
Dla mnie to właśnie jest polaczkostwo. I patrząc na te wszystkie zasępione twarze, na nienawistne spojrzenia, na wieczną zgryzotę, na przekleństwo za każdy oddech i po tysiąckroć za wszystko widzę przed oczyma bohatera Jeziora Bodeńskiego, który zaopatrzony w tomiszcza trzech wieszczy, próbuje nieudolnie wyjaśnić współwięźniom, co ta za dziwna kraina ta Polska i co to za dziwny twór ten Polak.
Tak na koniec, aby nie było, że sam za świętego się uznaję dodam, że kiepskie to wszystko i całe szczęście, że skończył się ten fatalny rok, chociaż strach trochę bo nowy pewnie będzie jeszcze straszniejszy.  

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej
Krystian Ławreniuk
W artykule wykorzystano fragment, powstałej w 1943 roku, powieści Stanisława Dygata Jezioro Bodeńskie 

Reklama