Bóg istnieje i kocha Polaków. Po mojej przygodzie z Aerofłotem – niesławnej (ponoć) pamięci rosyjskim przewoźnikiem podniebnym, taka konstatacja jest jak najbardziej na miejscu. Moi czytelnicy wiedzą, że przemierzyłem Rosję wzdłuż – tam i z powrotem – i co? Żyję.
Bóg istnieje i kocha Polaków. Po mojej przygodzie z Aerofłotem – niesławnej (ponoć) pamięci rosyjskim przewoźnikiem podniebnym, taka konstatacja jest jak najbardziej na miejscu. Moi czytelnicy wiedzą, że przemierzyłem Rosję wzdłuż – tam i z powrotem – i co? Żyję.
Dwadzieścia godzin lotu IŁ-em (jeśli życie ci niemiłe lataj ruskim IŁ-em – ostrzegali życzliwi) – to jest jakieś doświadczenie. I co zapamiętałem? Opiekę, sympatię i cierpliwość oraz to, że stewardessy są przez pasażerów szanowane. Nie zapomnę drogi powrotnej z Kamczatki, kiedy w trakcie międzykontynentalnego rejsu czyjaś dłoń poprawiła poduszkę pod moją obolałą głową. Wyrwany z drzemki zorientowałem się, że była to ruska stewardessa, ta sama, która za jakiś czas budziła pasażerów przed spodziewanymi turbulencjami. A działała w sposób bezwzględny, egzekwowała zapięcie pasów i zabezpieczenie wszystkiego, co mogłoby po kabinie fruwać. Na pokładzie nie było nikogo z miasta Lajkonika i może dlatego nikt nie protestował, ale opłaciło się – turbulencje okazały się łagodne a lądowanie wyjątkowo miękkie.
Wracając do dowodu na istnienie Boga, nie mam wątpliwości, że jest, bo niby kto ochronił Polaków przed „premierem z Krakowa” – awanturnikiem, który w trosce o kaszmirowe palto orientalnej żony, gardłował na całą Europę: ratunku, biją mnie Niemcy! Czyli coś w stylu: Nie będzie Niemiec pluł nam w płaszcz…
Nie eksploatowałbym zgranego newsa, gdyby nie solidaryzm z Rokitą demonstrowany w telewizorach od lewa do prawa, od Olejniczaka po Kaczyńskiego. Cała klasa polityczna jest zgodna: Janowi Marii stała się krzywda. To solidarność świętych krów, na które wszyscy płacimy podatki. A krowy, jak to krowy, pewnie jeszcze nie wiedzą, że w radiowej Trójce rośnie popularność kpiarskiego songu Piotra Bukartyka o krnąbrnym Jasiu, który nie poddał się niemieckiemu ordnungowi. Tego samego, który zajmując w rządzie Hanny Suchockiej ważny stołek wsławił się, jako arogancki bufon.
Prasa niemiecka skomentowała incydent monachijski z nutą ironii i przeszła do porządku dziennego. Całe szczęście, że poza śmiesznym pieniaczem robiącym karierę dziennikarską u niemieckiego (sic!) wydawcy, mamy naprawdę wartościowych rodaków, choćby Andrzeja Wajdę (też krakus), który na 59. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie – Berlinale wystawił nowe dzieło „Tatarak”, już nagrodzone i okrzyczane za Odrą, jako „diament w popiele tegorocznego konkursu” i „samobójczo odważny film”.
Nadmieniłem o klasie próżniaczej świetnie żyjącej z pobieranych od nas haraczy – to politycy, którzy nie chcą zgodzić się z pomysłem PO, by na czas kryzysu wstrzymać finansowanie partii z budżetu państwa. Pada argument, że trafią do nich brudne pieniądze od ciemnych sponsorów. Najgłośniej protestuje oczywiście PiS – formacja odwołująca się do wartości fundamentalnych, a więc do bólu transparentna, z rewelacyjnymi pomysłami na gospodarkę, pragnąca uregulować życie i pożycie narodu. Taka partia, jako ta najuczciwsza z uczciwych, nie weźmie przecież podejrzanego grosza. Po co zatem wyciąga łapska po moje drobniaki, skoro jej nie popieram i serdecznie nie cierpię? Hm… Nie jestem przypadkiem okradany?
Jeśli ktoś jest naprawdę doskonały (a jak bardzo jest – wiem z płatnych reklam) to utrzyma się z dobrowolnych danin ludzi, którzy z radością wesprą swoich zbawców. W spotach reklamowych prym wiedzie wiceprezeska PiS-u, wrocławianka, Aleksandra Natalli-Świat. Ta gwiazda medialna życiowo jest bardzo doświadczona. Teraz zaprezentuję nudną wyliczankę (źródło: Polityka 7/2692) i proszę nie ziewać: działaczka NZS, pracownica Zakładu Badań Statystyczno-Ekonomicznych GUS, członkini niewypału politycznego – Centrum Demokratycznego, potem Porozumienia Centrum, inspektorka wojewódzka w wydziale polityki regionalnej, wiceszefowa Międzywojewódzkiego Ośrodka Doskonalenia Kadr Administracji Państwowej, specjalistka przy zarządzie Regionu NSZZ Solidarność Dolny Śląsk w Biurze Badania Poziomu Życia, sekretarz prezydenta Wrocławia śledząca bieg projektów i koordynująca sprawy, którymi zajmowało się równocześnie wiele wydziałów, konsultantka w Biurze Koordynacji Projektu Banku Światowego we Wrocławiu, wiceprezeska Dolnośląskiej Fundacji Gospodarczej Centrum, organizatorka Dolnośląskiej Szkoły Młodych Polityków, członkini rady nadzorczej i wiceprezeska SKOK Dolny Śląsk, wiceprezeska gminnej spółki – wrocławskiego MPK, parlamentarzystka PiS, szefowa sejmowej komisji finansów. A przy tym wszystkim, mniemam, matka i małżonka. Ufff… Obecnie druga po Bogu w swojej partii. Warto zauważyć, że Aleksandra Natalli-Świat – gospodarcza opoka prezesa Kaczyńskiego – nie miała żadnych doświadczeń w prywatnym biznesie, poza epizodem w SKOK Dolny Śląsk, który zakończył się kompletną klapą.
Pani Aleksandra jawi się niczym Kobieta Orkiestra, omnibus, wszystko umiejący kombajn skryty w estetycznym ciele. A ja, jak ten durny, przez całe życie trzymam się jednego fachu w naiwnym przekonaniu, że dobrym stolarzem, jest się wtedy, kiedy przerobi się cały las, a doskonałym dentystą kiedy bezustannie zagląda się w cudze zęby i nic ponadto. Przykład wiceprezeski stanowi zaprzeczenie życiowych karier stolarza, dentysty i mojej. Teraz już wiem dlaczego Janusz Palikot z Lublina jest nieakceptowany przez część polityków. ów filozof-milioner robi za wyrzut sumienia polskiej klasy próżniaczej, bo ten człowiek za posłowanie nie bierze kasy!
Dlaczego – pytam – w rozmodlonym kraju partie z góry zakładają, że będą korumpowane? Dlaczego muszę płacić na Brudzińskiego, Gowina, Putrę, Szczypińską, Piterę, Szczygłę, Wassermanna, Macierewicza i na partyjny puchar przechodni – Rycha Czarneckiego? Dlaczego honoru marszałka dostąpił robotnik Fabryki Przyrządów i Uchwytów w Białymstoku Krzysztof Putra? Do licha – to mają być autorytety?
Kończąc, zastanawiam się, gdzie podziewa się młoda teatrolożka z Warszawy p. Lena Dąbkowska-Cichocka, która z pisowskiego klucza została posłanką Ziemi Opolskiej. Ta paniusia pojawia się na Opolszczyźnie, owszem, ale wyłącznie przy okazji peregrynacji braci, lądujących na naszej ziemi w poszukiwaniu poparcia dla swojej utopii. Ale, ale – coś znalazłem: wzbogacił się repertuar Teatru im. Jana Kochanowskiego. „Aktorzy prowincjonalni” w reżyserii Agnieszki Holland to doskonały spektakl, ale jakaż w tym zasługa „opolskiej” posłanki, oczywiście żadna. Ona na tutejszej prowincji nie odgrywa żadnej roli, jest dobrze opłacaną statystką okazjonalną. To halabardniczka asystująca małym aktorom.
Leszek Tomczuk
brzeg.com.pl
Dwadzieścia godzin lotu IŁ-em (jeśli życie ci niemiłe lataj ruskim IŁ-em – ostrzegali życzliwi) – to jest jakieś doświadczenie. I co zapamiętałem? Opiekę, sympatię i cierpliwość oraz to, że stewardessy są przez pasażerów szanowane. Nie zapomnę drogi powrotnej z Kamczatki, kiedy w trakcie międzykontynentalnego rejsu czyjaś dłoń poprawiła poduszkę pod moją obolałą głową. Wyrwany z drzemki zorientowałem się, że była to ruska stewardessa, ta sama, która za jakiś czas budziła pasażerów przed spodziewanymi turbulencjami. A działała w sposób bezwzględny, egzekwowała zapięcie pasów i zabezpieczenie wszystkiego, co mogłoby po kabinie fruwać. Na pokładzie nie było nikogo z miasta Lajkonika i może dlatego nikt nie protestował, ale opłaciło się – turbulencje okazały się łagodne a lądowanie wyjątkowo miękkie.
Wracając do dowodu na istnienie Boga, nie mam wątpliwości, że jest, bo niby kto ochronił Polaków przed „premierem z Krakowa” – awanturnikiem, który w trosce o kaszmirowe palto orientalnej żony, gardłował na całą Europę: ratunku, biją mnie Niemcy! Czyli coś w stylu: Nie będzie Niemiec pluł nam w płaszcz…
Nie eksploatowałbym zgranego newsa, gdyby nie solidaryzm z Rokitą demonstrowany w telewizorach od lewa do prawa, od Olejniczaka po Kaczyńskiego. Cała klasa polityczna jest zgodna: Janowi Marii stała się krzywda. To solidarność świętych krów, na które wszyscy płacimy podatki. A krowy, jak to krowy, pewnie jeszcze nie wiedzą, że w radiowej Trójce rośnie popularność kpiarskiego songu Piotra Bukartyka o krnąbrnym Jasiu, który nie poddał się niemieckiemu ordnungowi. Tego samego, który zajmując w rządzie Hanny Suchockiej ważny stołek wsławił się, jako arogancki bufon.
Prasa niemiecka skomentowała incydent monachijski z nutą ironii i przeszła do porządku dziennego. Całe szczęście, że poza śmiesznym pieniaczem robiącym karierę dziennikarską u niemieckiego (sic!) wydawcy, mamy naprawdę wartościowych rodaków, choćby Andrzeja Wajdę (też krakus), który na 59. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie – Berlinale wystawił nowe dzieło „Tatarak”, już nagrodzone i okrzyczane za Odrą, jako „diament w popiele tegorocznego konkursu” i „samobójczo odważny film”.
Nadmieniłem o klasie próżniaczej świetnie żyjącej z pobieranych od nas haraczy – to politycy, którzy nie chcą zgodzić się z pomysłem PO, by na czas kryzysu wstrzymać finansowanie partii z budżetu państwa. Pada argument, że trafią do nich brudne pieniądze od ciemnych sponsorów. Najgłośniej protestuje oczywiście PiS – formacja odwołująca się do wartości fundamentalnych, a więc do bólu transparentna, z rewelacyjnymi pomysłami na gospodarkę, pragnąca uregulować życie i pożycie narodu. Taka partia, jako ta najuczciwsza z uczciwych, nie weźmie przecież podejrzanego grosza. Po co zatem wyciąga łapska po moje drobniaki, skoro jej nie popieram i serdecznie nie cierpię? Hm… Nie jestem przypadkiem okradany?
Jeśli ktoś jest naprawdę doskonały (a jak bardzo jest – wiem z płatnych reklam) to utrzyma się z dobrowolnych danin ludzi, którzy z radością wesprą swoich zbawców. W spotach reklamowych prym wiedzie wiceprezeska PiS-u, wrocławianka, Aleksandra Natalli-Świat. Ta gwiazda medialna życiowo jest bardzo doświadczona. Teraz zaprezentuję nudną wyliczankę (źródło: Polityka 7/2692) i proszę nie ziewać: działaczka NZS, pracownica Zakładu Badań Statystyczno-Ekonomicznych GUS, członkini niewypału politycznego – Centrum Demokratycznego, potem Porozumienia Centrum, inspektorka wojewódzka w wydziale polityki regionalnej, wiceszefowa Międzywojewódzkiego Ośrodka Doskonalenia Kadr Administracji Państwowej, specjalistka przy zarządzie Regionu NSZZ Solidarność Dolny Śląsk w Biurze Badania Poziomu Życia, sekretarz prezydenta Wrocławia śledząca bieg projektów i koordynująca sprawy, którymi zajmowało się równocześnie wiele wydziałów, konsultantka w Biurze Koordynacji Projektu Banku Światowego we Wrocławiu, wiceprezeska Dolnośląskiej Fundacji Gospodarczej Centrum, organizatorka Dolnośląskiej Szkoły Młodych Polityków, członkini rady nadzorczej i wiceprezeska SKOK Dolny Śląsk, wiceprezeska gminnej spółki – wrocławskiego MPK, parlamentarzystka PiS, szefowa sejmowej komisji finansów. A przy tym wszystkim, mniemam, matka i małżonka. Ufff… Obecnie druga po Bogu w swojej partii. Warto zauważyć, że Aleksandra Natalli-Świat – gospodarcza opoka prezesa Kaczyńskiego – nie miała żadnych doświadczeń w prywatnym biznesie, poza epizodem w SKOK Dolny Śląsk, który zakończył się kompletną klapą.
Pani Aleksandra jawi się niczym Kobieta Orkiestra, omnibus, wszystko umiejący kombajn skryty w estetycznym ciele. A ja, jak ten durny, przez całe życie trzymam się jednego fachu w naiwnym przekonaniu, że dobrym stolarzem, jest się wtedy, kiedy przerobi się cały las, a doskonałym dentystą kiedy bezustannie zagląda się w cudze zęby i nic ponadto. Przykład wiceprezeski stanowi zaprzeczenie życiowych karier stolarza, dentysty i mojej. Teraz już wiem dlaczego Janusz Palikot z Lublina jest nieakceptowany przez część polityków. ów filozof-milioner robi za wyrzut sumienia polskiej klasy próżniaczej, bo ten człowiek za posłowanie nie bierze kasy!
Dlaczego – pytam – w rozmodlonym kraju partie z góry zakładają, że będą korumpowane? Dlaczego muszę płacić na Brudzińskiego, Gowina, Putrę, Szczypińską, Piterę, Szczygłę, Wassermanna, Macierewicza i na partyjny puchar przechodni – Rycha Czarneckiego? Dlaczego honoru marszałka dostąpił robotnik Fabryki Przyrządów i Uchwytów w Białymstoku Krzysztof Putra? Do licha – to mają być autorytety?
Kończąc, zastanawiam się, gdzie podziewa się młoda teatrolożka z Warszawy p. Lena Dąbkowska-Cichocka, która z pisowskiego klucza została posłanką Ziemi Opolskiej. Ta paniusia pojawia się na Opolszczyźnie, owszem, ale wyłącznie przy okazji peregrynacji braci, lądujących na naszej ziemi w poszukiwaniu poparcia dla swojej utopii. Ale, ale – coś znalazłem: wzbogacił się repertuar Teatru im. Jana Kochanowskiego. „Aktorzy prowincjonalni” w reżyserii Agnieszki Holland to doskonały spektakl, ale jakaż w tym zasługa „opolskiej” posłanki, oczywiście żadna. Ona na tutejszej prowincji nie odgrywa żadnej roli, jest dobrze opłacaną statystką okazjonalną. To halabardniczka asystująca małym aktorom.
Leszek Tomczuk
brzeg.com.pl