Właściciel studzienki pilnie poszukiwany!

0
Reklama
Od jakiegoś czasu do krajobrazu brzeskich ulic dodany został znak ostrzegający przed dziurawa studzienką znajdującą się na ulicy Chocimskiej, tuż za linią wiaduktu. Dzień po ukazaniu się artykułu wskaźnik został usunięty, a studzienka zalana , teraz wypada czekać na właściciela

Od jakiegoś czasu do krajobrazu brzeskich ulic dodany został znak ostrzegający przed dziurawa studzienką znajdującą się na ulicy Chocimskiej, tuż za linią wiaduktu.

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej

I chociaż znak niepozorny sprawia kierowcom dużo problemów, bo miejsce, w którym stoi należy do jednych z bardziej newralgicznych w Brzegu. Po pierwsze, parę metrów dalej znajduje się dosyć niebezpieczny zakręt, po drugie samochody trafiają na wskaźnik w momencie, kiedy wyjeżdżają spod wiaduktu. Już kilkakrotnie zdarzały się tam niebezpieczne sytuacje, szczególnie kiedy pod wiadukt wjeżdżały duże ciężarówki. Można oczywiście powiedzieć, że to wina kierowców, bo powinni jechać wolniej i bardziej uważnie, wówczas zauważą nieszczęsny wskaźnik i go ominą. Tylko czy o to chodzi? Czy nie lepiej byłoby po prostu naprawić klapę studzienki? Okazuje się jednak, że to wcale nie taka łatwa sprawa…bo nikt się do niej nie chce przyznać. Ulica Chocimska znajduje się pod zarządem Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. Jak informuje Lech Dziechciński, kierownik Rejonu GDDiA, od długiego czasu czynione są wysiłki, aby znaleźć właściciela dziurawej studzienki. Niestety, do tego żeby coś z nią zrobić musi być pisemna „podkładka”, że wyczerpano wszystkie możliwości ustalenia właściciela. Pisma poszły więc do TPSA, Netii, Policji, Wojska … i nic… nikt się nie przyznaje. Przez jakiś czas TPSA poczuwała się do tego i 5 razy wymieniła ciągle pękającą pokrywę studzienki. W końcu jednak i oni również przysłali pismo, że nie są właścicielami studzienki (!). Dlaczego zatem wcześniej wymieniali pokrywy? Tego nie wie nikt. A TPSA do firm altruistycznych raczej nie należy. Nasze nieco dziecinne pytanie dlaczego nikt nie ściągnął fachowców inżynierów , którzy na miejscu oceniliby jakie ewentualnie kable znajdują się w studzience, w tym momencie było chyba nie na miejscu.
– Trzeba by przeciąć kable – wyjaśnia Lech Dziechciński, a to jak dodaje mógłby być kłopot gdyby znalazł się właściciel. Bez jego zgody nie można bowiem nic w studzience robić.
I tak toczy się polska kwadratura koła. Bo czy nie tańsze byłoby znalezienie właściciela studzienki nawet kosztem przecięcia kabli (a wówczas prawdopodobnie znalazłby się bardzo szybko, albo byłaby wiedza do kogo może ona należeć) niż pisanie tony pism, pilnowanie i naprawianie wskaźnika, wymienianie pokrywy studzienek, o ewentualnych kosztach odszkodowania w razie jakiegoś wypadku nie wspominając?
Jak zapewniono nas, sytuacja ma na dniach zostać rozwiązana, bo administrator drogi czeka jedynie na oficjalną odpowiedź policji w sprawie własności, a potem studzienka zostanie po prostu zalana betonem. Przestanie tym samym stwarzać zagrożenie.
Może wówczas ujawni się właściciel.? Ot mała sprawa a ile może być z nią problemów.

Lidia Jaguszewska

Reklama