Będzie już można spać w domu

0
Reklama

We wtorek na wodowskazie w Brzegu poziom Odry wskazywał o godzinie 11.00 – 640 centymetrów. O sytuacji w mieście po powodzi rozmawiamy z burmistrzem Wojciechem Huczyńskim.

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej

 

Rafał Ochociński: – Woda w Odrze opadła prawie o metr. Czy można już powiedzieć, że Brzeg się obronił?

Wojciech Huczyński: – De facto Brzeg się nie obronił, bo zalało nas w tej części, w której zawsze zalewało. Natomiast spada napięcie, ale jeszcze nie został odwołany stan alarmowy i nie tylko ten formalny. Wszyscy jeszcze jesteśmy w gotowości. Nasza gotowość do szybkiego reagowania znika dopiero przy 5,60 metra, czyli jeszcze mamy 80 centymetrów, zanim kamień z serca spadnie i będziemy się zbliżali do tego poziomu, gdzie należy czuwać, i nie będziemy musieli być w pełni gotowi. Kamień z serca nam spadnie dopiero, kiedy wszyscy lokatorzy, wszyscy mieszkańcy będą mogli dotrzeć do swoich mieszkań i kiedy energia elektryczna dotrze do tych mieszkań. Kiedy to będzie, na razie trudno powiedzieć. Zobaczymy, jak szybko woda będzie opadała. W Odrze woda może opaść szybciej niż w tych zalewiskach, które się wytworzyły. Przy stanie 6,15 – 6,20 będą już mogły wejść służby, żeby pomierzyć instalacje elektryczne, sprawdzić ich jakość i powoli wracać do normalnego życia. Większość mieszkańców miasta żyje normalnie, ale ci, którzy zostali podlani, lub mieszkają w budynkach zalanych, mają utrudnione życie, ze względu chociażby na brak prądu i dojścia suchą nogą do domu.

Rafał Ochociński: – Kiedy woda zejdzie, trzeba będzie oszacować straty. Jak to będzie przebiegało?

Wojciech Huczyński: – My na pewno będziemy szacowali straty w obiektach mieszkalnych, tych, które należą do nas, lub tych, w których są nasze mieszkania. Oczywiście, z tego, co wiemy, rząd deklaruje pieniądze pomocowe dla tych mieszkańców, którzy byli zalani, czyli ucierpieli nie tylko w taki sposób, że mieszkają na drugim piętrze, mają sucho, ale przez parę dni nie mieli prądu, a wokół woda i tylko gumowce, albo wodery potrzebne są do wyjścia. Tu chodzi raczej o tych, którzy faktycznie doznali krzywdy w postaci zniszczenia majątku, mienia, zalania mieszkań i rzeczy osobistych. Nie tylko piwnic. W tej chwili będziemy identyfikowali tych ludzi i jakie jest ich mienie prywatne. Tu musimy mieć pełną listę i pewność, że faktycznie te mieszkania zostały zalane. Musimy mieć pewność, że w tych mieszkaniach woda powodziowa dokonała zniszczeń i innych zniszczeń nie ma. Wówczas, jeśli otrzymamy te pieniądze, o których się mówi, bo na razie ich nie mamy i nie mamy oficjalnej decyzji o tym, że taki pieniądz jest, najprawdopodobniej będziemy pośrednikiem w ich wypłacaniu.

Rafał Ochociński: – Czy już wiadomo, ile jest takich osób, ile jest takich rodzin poszkodowanych?

Wojciech Huczyński: – Myślę, że w tych zalanych budynkach poszkodowanych rodzin jest kilkaset, bo poszkodowany jest także ten, któremu zalało piwnicę, czy ten, który musiał opuścić swój dom i mieszkać w naszym schronisku przygotowanym na szybko, czy też u rodzin czy znajomych. Natomiast dotkniętych w pełni zniszczeniami, według naszej oceny jest około pięćdziesięciu, sześćdziesięciu rodzin. Nie mówię tutaj o przedsiębiorcach, którzy utracili również swoje mienie, ale tutaj nie znam skali strat.

Rafał Ochociński: – No właśnie, te pieniądze, które zadeklarował wojewoda, czyli do 6 tysięcy złotych dla poszkodowanej rodziny, są dla osób prywatnych. A co maja zrobić przedsiębiorcy, którym zalało zakłady, maszyny, wszystkie urządzenia służące im na co dzień do pracy?

Wojciech Huczyński: – Mnie, jako burmistrzowi miasta, w świetle prawa nie wolno świadczyć usług na rzecz osób prowadzących działalność gospodarczą, czy też spółek prawa handlowego. Ja mam dbać przede wszystkim o ludność cywilną i ich majątek. Wiem, że to się przekłada w jakiś sposób na prywatny majątek, ale formalnie taki majątek jest własnością spółki, przedsiębiorstwa, a nie majątkiem prywatnym. Nie słyszałem o żadnych rządowych decyzjach, bo tam są ewentualne pieniądze, a nie u mnie. Mógłbym taką pomoc świadczyć, gdybym takie pieniądze otrzymał, ale oprócz tego muszę mieć odpowiednią furtkę prawną. A tę furtkę prawną znowu tworzą „warszawiacy”, czyli parlament i rząd.

Rafał Ochociński: – Na terenach zalanych zaczęło się sprzątanie. Jak to wygląda i na czym polega?

Wojciech Huczyński: – W niedzielę podjęliśmy decyzję o tym, że można dawać sygnał mieszkańcom o tym, że mogą zaczynać sprzątanie i przygotowaliśmy się z tym logistycznie. Ustaliliśmy punkty, gdzie będzie wydawana chloramina. Nie dajemy samych substancji chemicznych, dlatego by ludzie nie popełnili błędów przy ich rozcieńczaniu. Dajemy preparat rozcieńczony, który nie powinien szkodzić mieszkańcom używającym go. Są trzy punkty. Jeden na placu Drzewnym przy sklepie i tam jest też kontener na śmieci, do którego należy wyrzucać zniszczone rzeczy, drugi taki punkt usytuowany jest na ulicy Oławskiej od strony szkoły i będzie on przesuwany w miarę, jak woda będzie ustępować. Trzeci jest przy wale śluzowym, tam, gdzie można dojechać.
Przypominam, to nie jest woda do picia, to nie jest do celów spożywczych, to jest roztwór do mycia brudów, do mycia ścian, podłóg, klatek schodowych, a nie do mycia sztućców, czy talerzy.

Rafał Ochociński: – Woda coraz bardziej opada. Czy dalej wszystkie służby są postawione w gotowości?

Wojciech Huczyński: – Tak. Wszystkie służby wciąż są w gotowości, aczkolwiek nie zobaczycie państwo już ich w tak dużej liczbie na lokalnych punktach dowodzenia. Następuje tak zwane zmęczenie materiału. Ci ludzie przez cały tydzień, jeśli spali, to najczęściej w samochodach, jeśli się myli, to raz dziennie wyjeżdżając do domu wziąć prysznic i musieli być gotowi w każdej chwili, bo woda przez cały czas rosła i musieliśmy być przygotowani nawet do nocnych ewakuacji. Najczęściej tak było, że ktoś, kto wcześniej był twardzielem, w nocy nie wytrzymywał napięcia psychicznego. Kiedy woda jeszcze rosła, a w nocy nie widziało się tego i nie przeżyło się nocy w zalanym budynku, to wielu mówiło „a co mi tam”, fiesta prawie jak na Mazurach. Natomiast czasem ten szum fali w nocy, ciemność, cisza dookoła i komunikaty mówiące o tym, że woda wzrośnie, prowadziły do tego, że nawet w godzinach późno-wieczornych padała decyzja „my się boimy, proszę nas zabrać”. W związku z tym nasze służby były wprost przy wodzie i natychmiast podejmowały akcję pomocową.

Rafał Ochociński: – Podobno przez te wszystkie dni spał pan w urzędzie.

Wojciech Huczyński: – Tak. Dzisiejsza noc była moją pierwszą nocą, którą przespałem w domu. Zmęczenie było duże, bo jak położyłem się o godzinie 16.00, to wstałem o 6.00 rano.
Rafał Ochociński: – Czyli już można trochę odpocząć.

Wojciech Huczyński: – Tak. Już służbom mówię, że będzie można spać w domu. Likwidujemy posterunki urzędowe, w których można było natychmiast reagować, gdzie można było natychmiast wyskoczyć i za pięć minut być na każdym punkcie. Natomiast utrzymujemy gotowość. Telefony mają być włączone non stop, aczkolwiek można się już położyć przy żonie, w piżamie, w swoim łóżku, co jest dużo lepsze, niż w warunkach polowych gdzieś na stole, gdzieś na podłodze, albo na karimacie.

Rafał Ochociński: – Czy służby uczestniczące w tej akcji się sprawdziły, czy koordynacja między nimi była prawidłowa?

Wojciech Huczyński: – Czas ocen dopiero nastąpi. Jeszcze nie zakończyliśmy akcji. Natomiast w tej chwili wydaje mi się, że pierwszy raz od 1997 roku startowaliśmy w takim składzie, przy takiej dużej liczbie osób i przy takiej fali. W 2006 roku była podobna akcja, ale wówczas mogliśmy spać w domach. Wówczas obroniliśmy się przy 6,30. Teraz byłem bardziej przerażony, bo jak zapowiadały pierwsze komunikaty, maksymalna fala miała być 6,40 – 6,50. Bałem się, że się nie obronimy. Nie dlatego, że miasto jest nieprzygotowane, że ma za mało worków i tak dalej, ale dlatego, że tu już z każdej strony nam woda dobija. Jak nie z Odry, to z drugiej strony, od naszych potoków. Jak nie ze strony potoków, to na Oławskiej wybija woda kanalizacją, bo tam różnica poziomów powoduje to, że woda wypływa. Teraz dodatkowo jeszcze deszcz z góry, czyli ze wszystkich stron woda waliła. Tu już konieczna była ewakuacja i zabezpieczenie potrzeb socjalno-bytowych ludziom, którzy nie mogli się dostać do swoich domów i którzy muszą te domy opuścić. Czy służby się sprawdziły? Plan, który został stworzony, i ludzie, którzy zostali do tego dobrani, podołali temu stresowi. Oczywiście nigdy nie ma sytuacji idealnych i były podniesione głosy, były emocje, czasem niewybredne słowa i były opóźnienia czasem w jakichś sytuacjach. Natomiast myślę, że wszystko grało i powodzianie nie powinni mieć zbyt wielu uwag, bo na ich potrzeby staraliśmy się szybko reagować. Miejmy świadomość tego, że to była sytuacja prawie, że wojenna, oczywiście w cudzysłowiu, gdzie los decydował o tym, co mamy robić. Muszę powiedzieć, że zabezpieczaliśmy wszystko z pewnym wyprzedzeniem, bo i komunikaty o ewakuacji poszły wcześniej na tyle, że można było wyprowadzić się prawie suchą nogą. To wszystko nam się udawało. Później mieliśmy trochę kłopotów z mieszkańcami, którzy na początku grali bohaterów, a później wymiękli i trzeba ich było wyprowadzać pontonami, łódkami i w każdy inny dziwny sposób, narażając zdrowie i życie tych ludzi, którzy tę ewakuację przeprowadzali. Dla niektórych może to brzmieć śmiesznie, ale staraliśmy się myśleć o wszystkich potrzebach i nawet w lokalnych punktach dowodzenia stanęły toi-toje. To nie był kaprys. Jeśli się stoi w woderach, czy w kombinezonach piankowych przez dwanaście godzin, gdzie wokół jest woda, trzeba mieć też gdzie załatwiać swoje potrzeby. I to było dla tych ludzi, którzy obsługiwali, a często na punkcie było po 20 osób.

Rafał Ochociński: – Jak na polecenia służb reagowali mieszkańcy. Czy współpraca przebiegała prawidłowo?

Wojciech Huczyński: – Tu było bardzo różnie. Bardzo wielkie podziękowania należą się tym, którzy chcieli współpracować. Od pierwszego dnia, od kiedy te lokalne punkty dowodzenia zaczęły działać, zgłaszali się mieszkańcy, którzy chcieli pomóc. Grzegorz Nyczaj, który wywodzi się z ulicy Oławskiej, od razu wśród swoich dawnych kolegów zorganizował grupę pomocową, która pomagała tworzyć zapory, aby ludzie nie wjeżdżali samochodami. Widzowie, bo tych było dużo, którzy chcieli pod sam jęzor wody podjechać, aby porobić sobie zdjęcia. To utrudniało nam pracę i dojazd naszych samochodów ewakuujących ludność. Tu wielkie podziękowania i wielkie ukłony. Dzisiaj tylko bardzo ogólne, natomiast prosiłem dowódców, by spisywali nazwiska i adresy tych osób, bo później będę chciał im podziękować w sposób szczególny. Tak samo na Wyspie, gdzie dowodzili odcinkiem Jurek Mela i Antek Adamczyk, ludzie sami zgłaszali się z ciężarówkami, z podnośnikami, z terenówkami z wyższym podwoziem, które mogły jeździć po tej fali. Siedzieli z nami całą noc, a jeśli zalali instalację elektryczną i wysiadały im światła, natychmiast jechali do siebie, próbowali naprawiać. Jak naprawili, natychmiast się pojawiali. Robili to nie tylko poświęcając własny czas, ale i sprzęt, bo niszczyły się ich prywatne samochody, własne pieniądze, bo jeździli za własne paliwo i nie pytali, gdzie refundować panie burmistrzu. Nie było żadnych pretensji, nie narzekali na to, że musieli spać w samochodach, i nie mówili, że jest twardo, albo że nie mają ciepłej wody do mycia. To ludzie nie tylko z tych terenów zalanych, ale i z tych, do których woda nie doszła, którzy mogli myśleć tylko o sobie i wieczory spędzać przy grilu. Serdeczne ukłony i serdeczne podziękowania. Ale były też i inne osoby, całe szczęście w mniejszości, ale te rzeczy się zapamiętało. Scenki jak z komediodramatów i można by pisać gotowe scenariusze. Ktoś z zalanej ulicy Oławskiej dzwoni do centrum kryzysowego domagając się woderów, bo są potrzebne, by pani wyprowadziła psa, który musi się wysikać. Ja rozumiem potrzebę wyprowadzenia psa, ale myśmy zapewnili nieodpłatne miejsca dla zwierząt domowych w naszym przytulisku, w którym zostały stworzone tak zwane miejsca hotelowe. I na tych parę dni można było swojego psa oddać. Były sytuacje z żądaniem ewakuacji, a kiedy ponton podpływał, ktoś wystawiał kota i żądał, by mu kota odsikać na zielonej trawce. Mieliśmy też fałszywe zgłoszenia o chęci ewakuacji i kiedy ponton podpływał okazywało się, że w mieszkaniu nie ma nikogo. Po prostu ktoś robił sobie z nas jaja, a to nie była zabawa. To są wiry, to są nurty bardzo silne i jak taki ponton porwie nurt, to hulaj dusza, chyba że zatrzyma się na jakichś krzakach. Jeśli nie, to możemy mieć bezpłatny przelot do Szczecina. W dniu, w którym przechodziła fala kulminacyjna, ktoś nas powiadomił, że na ulicy Oławskiej dwójka dzieci pływała na pontonie i nie wróciła do domu. Postawiliśmy w gotowość wszystkie służby. Ciemno, nurt i nieznane rozlewiska. Potężne ryzyko. Całe szczęście, że w pierwszej kolejności poszły na wywiad służby policyjne, bo okazało się, że jedna pani drugiej pani, a ta jeszcze kolejnej, która chcąc uwiarygodnić powiedziała, że to są jej dzieci. Później się okazało, że nawet ich nie zna. Totalna plotka spowodowała wielką akcję, wielki strach i potężny stres u tych osób, które powinny wypoczywać. Ale dowiadywałem się i o takich sytuacjach, kiedy na przykład dzieci na pontoniku takim, jaki nad morzem można kupić, praktycznie prawie z ceraty, 14-latek i 10-latka, posługując się wiosłami zrobionymi z rakietek do badmiontona owiniętymi foliowymi workami pływało po podwórkach na ulicy Oławskiej. Chwila nieuwagi, nurt i pożegnanie z dziećmi. Apelowałem cały czas w mediach, ale myślę, że tu apele nie są potrzebne, tylko zdrowy rozsądek każdego rodzica. W takiej sytuacji dziecko na przysłowiową smycz, nawet takie, które ma ADHD. Szczególnie na tych terenach zalanych, albo przylegających do zalanych terenów. Z dzieciństwa pamiętam, że najlepsza zabawa była w kałużach, czy tworzących się strumyczkach po deszczu. Ale to nie są strumyczki po deszczu. Ta woda jest brudna. To jest szambo, w którym jest wszystko. Brud, który widać jak woda schodzi, jak śmierdzi. Bawiące się w tym dzieci moczą ręce, a później zabierają się za jedzenie. Nieodpowiedzialność – dzisiaj tylko takie delikatne słowa. Wczoraj były dużo gorsze.

Rafał Ochociński: – Czy w tej chwili można jakoś podsumować tę akcję?

Wojciech Huczyński: – Ja bym nie chciał podsumowywać, bo przy podsumowaniach należy podawać liczby. Tych liczb dzisiaj nie mam. Myślę, że do końca tygodnia te liczby będzie można podać. Oczywiście z dużą tolerancją, bo co do złotówki nikt tego nie oszacuje. Dzisiaj już troszeczkę jest spokojniej, wróciliśmy do normalnej pracy. Już zaczynam przerabiać normalna pocztę, już nie mam na sobie munduru obrony cywilnej i już spałem w domu. Aczkolwiek zrobiłem rano objazd tych zalanych miejsc, byłem na naradzie sztabu u starosty i nie zapomniałem o powodzi. Teraz będziemy zbierali dane i zastanawiali się, jak te skutki, które powódź spowodowała, zniwelować. I to nie tylko te bezpośrednie, jak brudna ściana, czy podłoga i jaki dać ludziom płyn, żeby to zmyć, ale takie, które będą długo schodziły – tynki w mieszkaniach, które nasiąkły wodą, podłogi, które będą do wymiany. Tak że, kiedy rozwiąże się sztab kryzysowy, będzie działał sztab pokryzysowy. To nasze normalne obowiązki, ale dużo bardziej zwielokrotnione.

– Dziękuję za rozmowę.

Wojciech Huczyński: – Pozwolę sobie jeszcze w ten sposób podziękować tym wszystkim bezimiennym dzisiaj ludziom, którzy oddali siebie i swój sprzęt do pomocy innym. Ich nazwiska mam spisane. I zapewniam, że dla nich też będą specjalne podziękowania. Ale jak wszystko wróci do normalności. W tym gronie też są kobiety. Ale wszyscy okazali się „twardzielami”. Poznałem wielu świetnych i cudownych ludzi. To też nowa jakość i umocnienie wiary w zwykłych ludzi, a nie polityków szczególnie brzeskich, z których tylko kilku zainteresowało się powodzią, a jeszcze mniej oferowało swoją pomoc. Ale „zwykli” mieszkańcy są dużo bardziej wartościowi. I dla nich oraz z nimi warto było zarwać te wszystkie noce. DZIĘKI.

Reklama