Nie podglądać!

0
barcickim.jpg
Reklama

Nikt nie lubi pracować, gdy ktoś patrzy na ręce i wytyka błędy. Dotyczy to również władzy każdego szczebla, bo ona nie lubi się tłumaczyć z popełnionych głupstw, a każdy kolejny szef rządu lub gminy czy innego powiatu jest zawsze mądrzejszy od poprzednika. Głupszego jeszcze się nam nie zdarzyło wybrać. Obecny premier jest nie tylko najmądrzejszy, ale też najbardziej zapobiegliwy. Wykombinował sobie ostatnio, że zabroni wścibskim i złośliwym krytykom dostępu do informacji. Za dobrą monetę będzie trzeba brać wszystko, co powie i zrobi.
       Jedną z głównych przyczyn wprowadzenia zmian do ustawy o dostępie do informacji publicznej było zamieszanie wokół „reformy” OFE. Zmniejszenie składki odprowadzanej przez wszystkich pracujących do prywatnych funduszy emerytalnych miało zapobiec utracie płynności finansowej ZUS i ograniczyć zadłużenie. Generalnie był to krok w dobrą stronę, ale tłumaczenia autorów „reformy” były nieco pokrętne, a zapewnienia premiera o tym, że przyszli emeryci na całej operacji nie tylko nie stracą, ale nawet zyskają z czystym sumieniem można nazwać kłamstwem. Prezydent, który podpisał stosowną ustawę zasłaniał się pozytywnymi opiniami ekspertów. Nikomu nie było dane poznać ani tych opinii, ani nawet nazwisk tajemniczych  ekspertów. Prezydenccy urzędnicy pozostali głusi na prośby nawet, gdy fundacja Balcerowicza złożyła sądowy pozew  przeciwko prezydentowi. Gdyby takie ekspertyzy w ogóle istniały, to pewnie kancelaria prezydencka by je udostępniła gawiedzi dla świętego spokoju. Najprawdopodobniej nikt nigdy ich dla Bronisława Komorowskiego nie napisał, a wymyślone zostały tylko po to, by nadać jakiś głębszy sens  decyzji o okradaniu przyszłych emerytów. Po przegłosowaniu w piątek przez posłów PO i PSL poprawki senackiej do rządowego projektu zmiany wyżej wspomnianej ustawy, która  mówi wprost, że „nie udostępnia się opinii i analiz przygotowanych na zlecenie władzy wszelkich szczebli, a także podmiotów wykonujących zadania publiczne” nikomu z niczego nasi sfrustrowani ciężką pracą dla naszego dobra rządzący nie będą się musieli tłumaczyć. Bo i niby po co? Władza opiera się na zaufaniu, a obywatele muszą uznać zasadę, że władza zawsze wie lepiej.
       To, ze władza nie lubi być podglądana nie znaczy jeszcze, że sama podglądać nie chce. Polska wiedzie prym w Unii Europejskiej pod względem inwigilacji społeczeństwa przez policję, prokuraturę, sądy, ABW i inne sympatyczne służby.  Operatorzy telefonii komórkowej udostępniają billingi, dane abonentów, dane o przemieszczaniu się właścicieli telefonów i inne interesujące dla władzy informacje różnym służbom zajmującym się podglądaniem i podsłuchiwaniem  znacznie częściej niż w innych krajach. Według wyliczeń wścibskich pismaków z GW średnio 1 mln 60 tys. razy rocznie jakieś informacje na nasz temat operatorzy służbom przekazują. Daje to 27,5 „sprawdzeń” na każdy tysiąc dorosłych Polaków. Drugie pod względem ciekawości władze Czech podobny wskaźnik mają ponad dwukrotnie niższy – 10 „sprawdzeń” na tą samą liczbę dorosłych Czechów. Dla naszego rządu jesteśmy więc znacznie mniej godni zaufania niż Czesi i inni Europejczycy dla swoich rządów. Pojęcia nie ma, czym sobie na to zasłużyliśmy.
Premier Tusk wielokrotnie zabiegał o to, by traktować go jak „swojego chłopa”. Czy prowadzony przez jego służby „zamordyzm” jest elementem ocieplania wizerunku? Czy wyborcy mają prawo ufać zabiegającej o ich względy władzy podczas, gdy ona nie ufa społeczeństwu? Czy warto było chować babci dowód, by skończyć z IV RP, kiedy kolejna władza traktuje obywateli z taką samą podejrzliwością? Takie pytania warto byłoby zadać premierowi, gdyby jego autobus, którym zamierza objechać Polskę w trzy tygodnie jakimś cudem zabłądził w okolice Brzegu.  Poruszając się obiecanymi przed poprzednimi wyborami autostradami i drogami ekspresowymi szef rządu nie powinien mieć problemu z dotarciem do każdego polskiego powiatu. Szerokiej drogi!            

Marcin Barcicki
 

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej
Reklama