Internowane święta

0
1__1600x1200_.jpg
Reklama

W tym roku mija 30 rocznica wprowadzenia stanu wojennego. Pamięć o nim powraca każdego grudnia. W nocy z 12 na 13 grudnia 1981r. z soboty na niedzielę, na ulice polskich miast wyjechało 1600 czołgów i około 2000 transporterów opancerzonych.

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej

Tejże nocy oddziały złożone z Ludowego Wojska Polskiego, Milicji Obywatelskiej i ZOMO zaczęły blokować ruch na ulicach głównych miast Polski. Tak rozpoczęła się największa operacja milicyjno-wojskowa w powojennych dziejach naszego kraju- wprowadzenie stanu wojennego. Zaczęło się jednak znacznie wcześniej. Pierwsze jednostki ZOMO już 12 grudnia o godz. 15.00 zajęły wcześniej wyznaczone pozycje. O 22.00 zrobiło się tłoczno we wszystkich komendach wojewódzkich Milicji Obywatelskiej i Służby Bezpieczeństwa. A wszystko po to by o północy być w pełni gotowości do rozpoczęcia akcji internowania i zatrzymywania tysięcy działaczy opozycji spod znaku NSZZ „Solidarność”. Jednak w wielu wypadkach do drzwi łomotano wcześniej niż o północy. Większość z nich została wywleczona z domu na oczach przerażonych żon, płaczących dzieci, wyrwanych ze snu rodziców, zaskoczonych braci i sióstr. Bardzo szybko zaczęły zapełniać się polskie więzienia. Do zakładów karnych, aresztów śledczych i oddziałów zewnętrznych, zwanych na użytek stanu wojennego ośrodkami odosobnienia- sprawnie zwożono działaczy NSZZ „Solidarność”.
W 50 tego typu instytucjach odizolowano 10 tys. opozycjonistów. Tak kończyłsię ponad roczny okres legalnego funkcjonowania związku. Na więcej władza ludowa nie mogła pozwolić. Socjalizmu należało bronić za wszelką cenę.
Stan wojenny szczególnie wspomina pokolenie, które boleśnie przeżyło ten czas. Dla młodych to zamierzchła już historia, często niezrozumiała i pogmatwana. Starsi zadają pytanie , co dały Polsce tamte wydarzenia?, czy dorobek tamtego czasu nie poszedł na marne? Jakże inaczej patrzy się obecnie na tragizm tego okresu. W czasie gdy ideały „Solidarności” zacierają się i odchodzą w zapomnienie tracąc jak gdyby na wartości, nakazem dnia dzisiejszego jest ocalenie od niepamięci i przemilczania wydarzeń związanych ze stanem wojennym. A to dla tych, którzy byli prześladowani, represjonowani, więzieni, internowani bądź oddali życie dla naszej wolności i niepodległości. W okresie stanu wojennego w grodkowskim więzieniu przez rok funkcjonował ośrodek odosobnienia. Łącznie przebywało w nim 440 internowanych. Swoją działalność zainaugurował w dniu niezwykle szczególnym.

 

2__1600x1200_.jpg
W czwartek 24.12.1981r. w Wigilię Świąt Bożego Narodzenia, bardzo późnym popołudniem przetransportowano z Wrocławia grupę 100 działaczy głównie Dolnośląskiej „Solidarności”. Jeszcze przed południem nic nie wskazywało, że wieczorem będą już w innym więzieniu oddalonym o kilkadziesiąt kilometrów od Wrocławia. Tym bardziej, że była przecież Wigiliaa po niej najpiękniejsze ze Świąt. A na dodatek do cel internowanych przyniesiono opłatki i gałązki choiny. To uspokoiło opozycjonistów więzionychw Zakładzie Karnym we Wrocławiu przy ulicy Kleczkowskiej. Każdy jak mógł szykował się do świętowania. Wtem z więziennych głośników rozpoczęto wyczytywanie nazwisk poszczególnych internowanych. Wychodzę na święta! do domu!- to była pierwsza radosna myśl każdego wywołanego. Serce biło mocniej….Szybko pakowane rzeczy, bagaż do ręki i ostatnie spojrzenie na celę, w której nie wiadomo dlaczego się znaleźli. Bez wyroku, sądu, oskarżenia, możliwości obrony a jedynie na podstawie decyzji o internowaniu wydawanych przez komendantów wojewódzkich Milicji Obywatelskiej. Idziemy na wolność.
Koniec tego niewyobrażalnego i niespodziewanego koszmaru. Może ktoś się o nas upomniał? Może Jaruzelski zwątpił? To wszystko się kończy jak zły sen. Za chwilę będą w domu z najbliższymi. Usiądą z rodzinami przy stole nakrytym białym obrusem z  położonym pod nim siankiem. Będzie opłatek, życzenia, wigilijne potrawy, kolędy, choinka i Pasterka. Będzie jak zawsze. Niestety. Nadzieja szybko pryska, jak mydlana bańka. Na wychodzących z pawilonów na dziedzińcu wrocławskich „klęczek”, czeka dziesięć więźniarek otoczonych kordonem umundurowanych i uzbrojonych funkcjonariuszy. Kilku z nich jest z psami, dużymi wilczurami z kagańcami, które bez przerwy ujadają rwąc się w kierunku internowanych. Wszystko szybko stało się jasne. Na pewno nie wypuszczają nas do domu-przez głowy internowanych przebiegają nerwowe, przepełnione strachem myśli-ale dokąd nas zabierają?, gdzie pojedziemy tymi „więziennymi budami”?, co z nami będzie?. Obok tych na usta internowanych cisną się kolejne pytania, wątpliwości i obawy. Pozostają jednak bez odpowiedzi. Wreszcie ktoś z obstawy rzuca od niechcenia-Syberia. Więcej nie musiał mówić. To wystarczyło. Powiało grozą. Wyczytywani po dwudziestu, wsiadają do wyznaczonych więźniarek. Po chwili konwój tych złowieszczych pojazdów wyjeżdża z więzienia przy ul. Kleczkowskiej. Zaraz za bramą kolumna zostaje wzmocniona kilkunastoma milicyjnymi „gazikami”. Przejazd przez Wrocław odbywał się dość wolno. Już wtedy internowani usiłowali ustalić, w którym kierunku jedzie wioząca ich kawalkada. Po wyjeździe z Wrocławia nabierali coraz większej pewności, że nie poruszają się na wschód w kierunku Syberii czy Bieszczad. Odetchnęli z ulgą, ale nie do końca. Konwój obrał kurs na południe. A więc bratnia Czechosłowacja, pałająca żądzą rewanżu za interwencję Ludowego Wojska Polskiego latem 1968r. Poza tym nie było wielką tajemnicą, że u naszych południowych sąsiadów istniały super tajne ośrodki szkolenia arabskich terrorystów. Trafić tam to chyba koniec. Ale wcześniej po drodze były Oława i Brzeg, miasta gdzie stacjonowały jednostki radzieckie, a przecież każdy garnizon dysponował poligonem. To wszystko wzmagało nastroje najgorszych obaw. W każdej chwili auta mogły skręcić na poligonowe bezdroża. A tam mogłoby zdarzyć się wszystko. Tym bardziej, że co jakiś czas ni stąd ni zowąd konwój zatrzymywał się. Wszystko wtedy zamierało. Przeraźliwą ciszę przerywał odgłos przeładowywanych karabinów.
Wydawało się, że robią to Rosjanie, słychać było ich głosy. Odnosiło się wrażenie, że ta koszmarna podróż nigdy się nie skończy. W końcu, chyba po kilku godzinach ten nietypowy transport dotarł do Grodkowa. Tu czekano na przyjazd konwoju od dłuższego już czasu. Panowało zniecierpliwienie. Nikt jeszcze w trakcie dotychczasowej służby z czymś takim nie miał do czynienia. Nie wiedziano jak to będzie. Nawet ci co mieli za sobą wieloletnią wysługę w służbie więziennej. Przecież to nie są więźniowie, ludzie z wyrokami, sprawcy przestępstw….

3__1600x1200_.jpg
Zaczęło się. Otwiera się ciężka brama grodkowskiego więzienia. Powoli na więzienny dziedziniec wtacza się pierwsza więźniarka. Wraz z kilkoma milicjantami przebywam w pomieszczeniu bramowego. W pewnej chwili podchodzi do mnie kapitan w milicyjnym mundurze. Panie poruczniku, mam być przy wysiadaniu internowanych z tej więźniarki, wiem na pewno, że jest tam mój profesor u którego pisałem pracę magisterską, nie wiem co będzie gdy się spotkamy, zlituj się Pan, proszę mnie zastąpić, bardzo proszę. Tak oto znalazłem się przy tej i pozostałych czterech więźniarkach, z których wychodzili internowani.Za każdym razem było tak samo. Wjazd więźniarki. Wyjście z auta konwojentów. Sprawdzanie i porównanie wykazów internowanych. Otwarcie przedziału transportowego i opuszczanie pojazdu. Potem ustawianie w dwuszereg według listy. Jeszcze jedno sprawdzenie i przeliczenie stojących w szyku i wreszcie przejście na pawilon mieszkalny. Tu ponownie dwuszereg i jeszcze raz każdy z osobna podaje swoje imię i nazwisko, imię ojca i data urodzenia. Po wyjściu z więźniarki prawie każdy z internowanych ze zdziwieniem a jednocześnie z pewnym zaciekawieniem  i jak gdyby z niedowierzaniem patrzył na otaczający ich kordon funkcjonariuszy. W większości swój wzrok kierowali na orzełki przy ich czapkach i hełmach. Z cała pewnością  są w kraju! Nie zostali wyeksportowani za granicę. Na pewno są w polskim więzieniu. Coraz wyraźniej na ich twarzach malowało się uczucie ulgi. Potwierdzały to widoczne westchnienia uspokojenia. W więzieniu za ciężką bramą, grubymi murami i wysokimi siatkami zwieńczonymi zwojami kolczastego drutu poczuli się bezpieczni. Wiedzieli, że przeżyją i nie zostaną pozbawieni życia. Przecież- jak później mówili-jakby nas likwidowano, musianoby zrobić to samo z wami, a na to komuna chybaby nie poszła. Nikt o zdrowych zmysłach nie unicestwia świadków i to w dodatku swoich funkcjonariuszy, podporę reżimu. Po opuszczeniu więźniarki większość pytała  gdzie zostali przywiezieni. Po otrzymaniu odpowiedzi padały kolejne pytania-gdzie ten Grodków w ogóle jest i jak daleko stąd do Wrocławia. Wyjaśnienia przyjmowali z wyraźną ulgą nie kryjąc zadowolenia.
W mrocznym świetle więziennego korytarza można było bliżej przyjrzeć się przybyszom z Wrocławia. Przygnębiający widok. Wszak mieli to być nieprzejednani  wrogowie socjalizmu i władzy ludowej wręcz groźni przestępcy, przeciwko którym z koszar jak na wojnę w czołgach i pojazdach opancerzonych wyjechało dziesiątki tysięcy uzbrojonych żołnierzy, a w stan gotowości bojowej postawiono cały aparat bezpieczeństwa. Stojący w dwuszeregu profesorowie, dziennikarze, robotnicy, lekarze, prawnicy, studenci, nauczyciele w niczym nie przypominali tych, wobec których trzeba było użyć tak potężnych sił wojskowo- milicyjnych.  Większość jest w zimowych płaszczach i kurtkach. Niektórzy w marynarkach i swetrach. Kilku w ubraniach roboczych. W rękach niewiele bagażu. Do tego zasępione twarze pokryte kilkudniowym zarostem.
Dość szybko rozpoczęto osadzanie internowanych w celach. Czas naglił. Funkcjonariusze także mają rodziny a jutro znowu muszą być w służbie. Przecież jest Wigilia. Wszystko to trzeba jakoś ogarnąć. Należy wydać kolację, przeprowadzić pierwszy apel wieczorny, pozamykać cele. Wbrew pozorom nie było to takie łatwe i proste. Internowani nie mieli żadnego doświadczenia więziennego. Dla wszystkich był to pierwszy kontakt z tego typu instytucją. Po wejściu do niewielkich i ciasnych cel, siadając na dolnych łóżkach pozostawali w bezruchu. Nie rozpakowywali niewielkich tobołków. By się urządzić w celi będzie jeszcze bardzo wiele czasu. Pobyt w tym miejscu zapowiadał się dłużej.
Jeszcze raz myślami wracają do wydarzeń ostatnich kilkunastu dni. Nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Któż mógł przypuszczać, że w przeciągu tylko jednej pamiętnej nocy aż tylu ich znajdzie się za kratkami. A tu więzienny rygor, pełna izolacja, każdy ruch poddany nieustannej kontroli, same nakazy i zakazy. Zamknięci w klatkach jak zwierzęta. Na powierzchni 8-9metrów kwadratowych czterech dorosłych mężczyzn śpi, spożywa posiłki, załatwia potrzeby fizjologiczne na oczach pozostałych. 24 godziny w celi. Wyjście tylko
na godzinny spacer lub w innych bardzo uzasadnionych przypadkach. A tu Święta Bożego Narodzenia. I ciągle nasuwające się pytania-bez odpowiedzi.

4__1600x1200_.jpg
Co robią najbliżsi; żona, dzieci , rodzina. Przecież zawsze w święta byliśmy razem. Jak to teraz będzie?  Jak długo potrwa rozłąka i czym to wszystko się skończy? Po kolacji, apelu i zamknięciu cel za zgodą komendanta ośrodka rozpocząłem wizytację cel. W jej trakcie miałem okazję bliższej rozmowy z ich mieszkańcami. Mówiliśmy chyba o wszystkim. Wyrzucali z siebie ból, żal i rozgoryczenie jakiego ostatnimi czasy doznali. Mieli wiele pretensji i uwag do panujących tu warunków socjalno-bytowych. Niektórzy próbowali mnie obarczać za ten stan. Ale co ja mogłem. Zgłaszali potrzebę poprawy tej sytuacji. Wskazywali konkretne rozwiązania. Niewiele jednak można było zrobić. Izolacja więzienna z gruntu rzeczy, sama w sobie ,jest niezwykle uciążliwa i trudno to zmienić. Takie po prostu jest więzienie. Rozprawa z opozycją wchodziła w decydującą fazę. Należało jak najszybciej złamać ekstremę. Naród musiał widzieć słuszność uwięzienia działaczy Solidarności. Łamanie charakterów najlepiej robi się w więzieniu. Pełna izolacja doskonale temu służy.
Za zakratowanymi  oknami wygwieżdżony wigilijny wieczór. W celach  smutek i przygnębienie . Prawie wszyscy po raz pierwszy spędzają ten wieczór w taki sposób. Tęsknią za najbliższymi. Wszyscy niezwykle wzruszeni. Dzielono się opłatkiem, ukradkiem ocierano łzy. Przebywając w celach miałem sposobność składania świątecznych życzeń internowanym. Czego jednak można było życzyć tym ludziom w tym czasie i miejscu?
Przed północą rozpoczął się koncert kolęd. Jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny. To setka internowanych , stojąc przy otwartych oknach cel śpiewała kolędy. Nie tylko grodkowianom przypominali o swoim istnieniu. Łączyli się z tymi, którzy w dziesiątkach miejsc odosobnienia przeżywali chwile upokorzenia, przygnębienia, smutku, rozstania i rozpaczy. Piątek, pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia w niczym nie przypominał tego uroczystego czasu. W wydaniu więziennym był to dzień jak każdy inny. Służba więzienna realizowała regulaminowy porządek dnia. Pobudka, apel poranny, śniadanie, spacer, obiad, kolacja, apel wieczorny,cisza nocna. Wiele czasu zabierało  wyjaśnianie spraw organizacyjnych. A w celach powoli i opornie przebiegał proces adaptacji do warunków więziennej egzystencji. Dobijała ciasnota. Zamknięte cele. Kontrola wszystkiego co możliwe. W zasadzie to niczego nie było można. Wszystko ujęte w regulaminie internowania opartym na regulaminie tymczasowego aresztowania i kary pozbawienia wolności. Tych warunków internowani akceptować nie zamierzali.

5__1600x1200_.jpg

Nie godzili się z narzuconymi im rozwiązaniami. Swemu niezadowoleniu dawali wyraz przy każdej okazji. Pod wieczór zażądali spotkania z kierownictwem ośrodka .Podkreślali potrzebę i konieczność zmiany niezwykle restrykcyjnych i represyjnych postanowień regulaminu internowania i porządku dnia. Ustalono, że do spotkania dojdzie następnego dnia tj. w sobotę w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia, po obiedzie o godz. 14.00 . Uczestniczyć będą w nim wybrani przedstawiciele internowanych. Rozmowy miały toczyć się w świetlicy budynku administracji. Nazajutrz o wyznaczonej porze i miejscu rozpoczęły się oczekiwane obrady. Na przeciwko siebie zasiadła czołówka
intelektualna Wrocławia- profesorowie, prawnicy, dziennikarze, lekarze i reprezentujący administrację ośrodka komendant z wychowawcą. Dobrze zorganizowani solidarnościowi działacze od razu wysunęli szereg żądań. Ujęli je w kilkunastu punktach, które w formie pisemnej przedłożyli kierownictwu ośrodka. Domagali się otwarcia cel a tym samym większych kontaktów pomiędzy internowanymi, możliwości samokształcenia, szybkiego poinformowania rodzin o miejscu pobytu, szybkiego zorganizowania odwiedzin. Zażądali umożliwienia praktyk religijnych, dostępu do biblioteki i prasy. Prosili o to by móc korzystać ze świetlicy a szczególnie ze znajdujących się tam gier świetlicowych oraz oglądania telewizji. Chcieli ciepłej wody w umywalkach, zamontowania gniazd wtykowych w celach by móc korzystać z grzałek, codziennych spacerów, opieki medycznej, wydania instrumentów muzycznych oraz umożliwienie podjęcia chętnym pracy. Postulowali potrzebę organizacji zajęć sportowo- rekreacyjnych. Atmosfera co jakiś czas podgrzewana była niezwykle emocjonalnymi wystąpieniami internowanych. Podkreślano, że to administracja ośrodka niepotrzebnie zaostrza warunki socjalno-bytowe i pogłębia dolegliwość pobytu w tutejszym ośrodku. Nasze wyjaśnienia i tłumaczenia kwitowano uśmiechami oraz ironicznymi uwagami.

6__1600x1200_.jpg
Niestety, chcąc nie chcąc, staliśmy po przeciwnych stronach barykady pomimo naszej wyrozumiałości i sympatii. Ideały Solidarności nie były nam obce, podzielaliśmy je. Pomimo oficjalnych ,poważnych rozbieżności udało się złagodzić część dotychczasowych rozwiązań, ku zadowoleniu internowanych. Ich pobyt w Grodkowie zapowiadał się na coraz znośniejszy. Jak się szybko okazało służba więzienna niewiele mogła. Internowani pozostawali do wyłącznej dyspozycji komendanta wojewódzkiego MO, a zasady i sposób postępowania z nimi określali funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa. Więziennictwo spełniało funkcję drugorzędną.
Zasadniczą rolę spełniała Służba Bezpieczeństwa. Ona decydowała w najważniejszych sprawach internowanych : przepustkach , widzeniach, zwolnieniach. Ośrodki miały dwóch gospodarzy. Na tym tle dochodziło do konfliktów . Więziennikom trudno było wytrzymać dodatkowy stres, zwłaszcza, że poza sprawami bytowymi i ochronnymi nie mieli nic do powiedzenia. Nie wszyscy godzili się na takie warunki służby. Nie odpowiadała im funkcja hotelarzy i wartowników.          
Bronisław Urbański

8__1600x1200_.jpg

7__1600x1200_.jpg

Reklama