Druga strona medalu (3)

0
pomnik.jpg
Reklama

 

Od kilku ostatnich lat nasila się na Śląsku propagandowe, relatywistyczne rozumienie i prezentowanie historii, zarówno dawniejszej, ale i współczesnej. 

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej

 

Od kilku ostatnich lat nasila się na Śląsku propagandowe, relatywistyczne rozumienie i prezentowanie historii, zarówno dawniejszej, ale i współczesnej. (część 2)
Jest faktem, iż dwa okresy mocno zaznaczone są naciskiem germanizacyjnym nazw, określeń, nazwisk itp. To okres kulturkampfu i czasu przed I wojną, a potem w czasie panowania Hitlera. Badam aktualnie księgi metrykalne obszaru Niemodlin – Skorogoszcz -Brzeg. Przyjmuje się z góry, iż obszar ten był mocno zgermanizowany, czy niemieckojęzyczny’. Tymczasem do połowy XIX wieku co najmniej 70 – 80 % nazwisk brzmi po polsku, łącznie ze stosowaniem znaków diakrytycznych. Polskie litery : ą ę, ń, cz, sz, ó były na porządku dziennym. Np. w Golczowicach w parafii Skorogoszcz do końca XTX wieku było m.in. piękne nazwisko : „Zięczyk”. Przez XVIII i cały wiek XIX pisano nazwisko przez polskie ę oraz cz. Pod koniec XIX wieku pojawiają się na tymże nazwisku przekreślenia, poprawki, wreszcie zmieniono je na Sintzek. Czasami jeszcze dodaje się pod nazwiskiem nowym określenie : „frueher – wcześniej Zięczyk”. Dodajmy, iż samo nazwisko Zięczyk, to nic innego jak zdrobnienie od słowa zięć. Na Śląsku właśnie mówi się o dobrym, sympatycznym, najpewniej robotnym, pracowitym zięciu – zięcioszek, zatem zięczyk, to tyle co dobry zięć. Dodajmy też, iż określenie – niemiecko brzmiące Sintzek nic nie znaczy dla rodowitego Niemca. Nie będę się szerzej rozwodził nad „niemieckimi” nazwami na tablicach miejscowości: Czarnowanz, Dambrowa, Wyssoka, Dolina, Borrek itd. Niemiec uczciwy będzie się starał się poprawnie je wymówić / dodajmy, iż podwójna litera, np. „11” – czytana jest przez Niemców w sumie jako…. jedna, a nie dwie ! /, ale faktycznie dla niego nic nie znaczy. Nie ma też w niemieckim litery „cz”, ale takich przykładów więcej. A propos określenia : „Czarnowanz’. Nazwę taka znajdujemy na wielu mapach niemieckich sprzed 1936 roku, gdyż w tym i następnych latach blisko sto procent polsko, czy słowiańsko brzmiących nazw miejscowości hitlerowcy zmienili na „czysto niemieckie’, niekoniecznie tłumacząc nazwę polską na niemiecką. Tak było m.in. Z „Czarnowąsami -Czarnowanz”. Nie przetłumaczono słowa na ‘Schwarze Schurrbarte” – ale na nic nie mającego wspólnego w wielosetletnio trwającą nazwę na… „Klosterbruecke – Most klasztorny”, gdyż w tej miejscowości do dziś jest gotycko-barokowy klasztor ponorbertański i…    most, a właściwie wiadukt młodszej proweniencji, gdyż powstał przy budowie linii kolejowej. A skąd tak dobitnie zabrzmiało mi to określenie ? Oprowadzałem grupę turystów niemieckich. Pytali mnie m.in. o dawne nazewnictwo, więc podałem również przykład ‘Czarnowąsów’. Wtedy jeden z Niemców /?/ bez zaproszenia sam wyjął swój „Ausweis – dowód osobisty” i potwierdził, iż urodził się w… w Klosterbruecke. Na moje zdziwienie, iż jest za młody by urodził się w Czarno wąsach przed 1939 rokiem, potwierdził. Tak. Urodziłem* się w latach pięćdziesiątych. Potem skończyłem polską szkołę podstawową w Czarnowąsach, średnią oraz studia inżynierskie w Opolu, a potem z rodziną… „uciekliśmy do Rajchu”. Tak się zwyczajowo o państwie niemieckim na Śląsku mówi bardzo często, choć tej nazwy rodowici Niemcy starają się nie używać, a wręcz unikać. Mieszkamy w Niemczech i tam wydając mi wspomniany dokument napisano, iż urodziłem się w Klosterbruecke.
Znam są też liczne zmiany nazwisk polsko, czy słowiańsko brzmiących po „ucieczkach”, czy przesiedleniach powojennych, albo i gierkowskich na „czysto niemieckie miano’, jak się w gwarze śląskiej mówi. Np. W Wąsicach koło Kluczborka – Byczyny mieszkała rodzina Pietruszków.. Nazwisko pisano „Pietruszka”, a nie np. Pietruschka’. Ludzie ci otrzymali nowe nazwisko: ‘Peters”. Z dokumentów i ksiąg parafialnych, które badam odnajduję szczególnie z okresu hitlerowskiego zmianę nazwisk na „czysto niemieckie’. Są liczne tego przykłady. Oczywiście, gdyby ktoś śmiał powiedzieć, iż państwo niemieckie dzisiejsze w wielu wypadkach kontynuuje hitlerowskie ustawy, rozporządzenia spotkał by się „ze świętym oburzeniem’, złośliwymi docinkami, pomówieniami, a nawet groźbą skierowania sprawy do sądu. Zapraszam, by mnie podać pierwszego – swoje dowody tego co napisałem mam w ręku ! A sprawa negowania polskiej mniejszości w Niemczech, kontynuując w ten sposób hitlerowsko-goeringowskie zarządzenia w celu likwidacji tejże mniejszości i jej dóbr oraz zabranego mienia – sprawy nie uregulowanej do dziś to też tylko fraszka ? Co nasze MSZ, czy ministerstwa administracji, kultury, czy oświaty, kancelaria Prezydenta RP czy premiera w tej materii zrobiły ? W Zagłębiu Ruhry, w okolicy Berlina, by przypomnieć tylko największe skupiska Polaków w Niemczech jeszcze z XVIII – XX wieku nie mają prawa do takich tablic. Kilka dni temu „wybuchła afera”, iż zniszczono ponad 200 tablic z niemieckimi nazwami. Pan Gajda z zarządu mniejszości niemieckiej denerwuje się, iż Policja nic nie robi. Nie wiem ile i co robi. ? Pan Gajda nie przypomniał jednak, iż zamalowywano też na Śląsku Opolskim polskie nazwy miejscowości. A może by „polska mniejszość niemiecka’ wsparła i upomniała się w rozmowach z politykami niemieckimi o polską mniejszość choćby w Zagłębiu Ruhry, w Berlinie etc. Mozę to byłaby większa demokracja i tolerancja ?! Językiem staropolskim – śląską gwarą posługiwał się w XVII wieku pastor kluczborski Adam Gdacjusz, będąc często przez swoich konfratrów za to… wyśmiewany, zaś w XIX wieku na pewno gwarą mówił ks Jan Dzierżon. Dziś z uporem maniaka często mówi się, iż „Dzierżon nie posługiwał się językiem polskim, tylko śląskim”, po prostu by zatrzeć wszystko co polskością tchnie. I to w już XXI, zapewne bardziej oświeconym niż poprzednie wieki. Za to stale i często przypomina się hakatystę i polakożercę z czasów bismarckowskich Gustawa Freitaga z Kluczborka, jako chyba niemieckiego „kulturtraegera” I to stale, również w konkursach na temat „kultury niemieckiej’
W połowie XIX wieku głównie ze strzeleckiego oraz opolskiego, m.in. ze swoistej agitacji ks. Leopolska Moczygęby, franciszkanina wyjechało kilka tysięcy…   za chlebem / nie na wywczasy, czy wycieczkę / do Ameryki, do Teksasu. Wyjeżdżali przez Hamburg. Kolejne pokolenia tamże mówią o sobie Polacy, choć ze Śląska wywędrowali. Ostatnio lansuje się więc w polskich mediach, iż „to są Śląscy Amerykanie”. Za chlebem powędrowali również Polacy z innych stron, m.in. z Nowotarskiego, Podhala. Jakoś dziwnie o nich nie mówi się, że są to Górale Amerykańscy, tylko Polacy, czyżby była to inna nacja ? Ciekawym zjawiskiem, szczególnie na dzisiejszym Śląsku Opolskim są resentymenty hitlerowskie. Na razie nie zaproponowano żadnej trasy turystycznej „Śladami Bismarcka -Hindenburga, czy Hitlera” -jak to czyni się już w Niemczech, o czym przypomniał Dziennik Zachodni 18 lutego 2011 roku, a przecież „byłoby co zwiedzać”. Wprawdzie tchórzliwy Hitler nie przybył na zapowiadane otwarcie amfiteatru na Górze św. Anny, Annaberg, jak mówili Niemcy, bo podobno szykowano tu na niego zamach. O pobycie w podopolskiej Jełowej, gdzie przyjmowały go rozentuzjazmowane Ślązaczki; krążą mity do dziś, nawet o dzieciach, które przyjmowały imię Adolfa I co nieco podobne do fuerehra. W jednym z kościołów pokazuje się organy „ufundowane przez fuehrera” o czym głosi przymocowana do kontuaru dumnie „tabliczka pamięci”. W Wielką Sobotę 2009 roku pani K. odwiedziła ze swoimi przyjaciółkami przybyłymi do niej na Wielkanoc z Wodzisławia i Rybnika – sanktuarium szensztackie. Potem poszły do parafialnego kościoła pod wezwaniem św. Ducha, by odwiedzić Boży Grób, jak to jest w zwyczaju znanym do dziś. Było tam już kilka osób. I nic w tym dziwnego. Po pewnej chwili przybyły nowe osoby. I jedna z pań zaczęła głośno się modlić zachęcając innych: „ a teraz pomódlmy się za naszego śp. Hitlera” i zmówiły Ojcze nasz , Wieczny odpoczynek, nie po niemiecku, ale po polsku; przecież posługują się tylko „językiem serca, gdyż innego nie umieją „.   Panie spoza Opola były zszokowane, wręcz podejrzewały swoją przyjaciółkę, która je do Opola zaprosiła o celowo zaaranżowaną prowokację. Sama pani K. prawie nie zemdlała na takie dictum. Mogę również przedstawić tego świadka w prokuraturze! 
cdn. 
Korneliusz Paweł Pszczyński
fot: www.odleglosci.pl

 

Reklama