Ponad 6 tys. kilometrów w miesiąc – na rowerze

2
Jerzy Rosiński
Reklama

Urodził się w Otmuchowie, obecnie mieszka w Lewinie Brzeskim. Od 1 do 31 maja, na rowerze pokonał dystans ponad  6 200 kilometrów. Jerzy Rosiński – dokonał wyczynu na miarę zawodowca. Kilometry zrobił rowerem, który niegdyś kupił od Stanisława Szozdy. Wielki mistrz osobiście nim nie jeździł, ale był jego twórcą.


 

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej

“Wykręć kilometry na rower elektryczny z BOŚ Bankiem”, to rywalizacja polegająca na zrobieniu jak najwięcej kilometrów w ciągu miesiąca. Przejechany rowerem dystans odmierza i rejestruje aplikacja na urządzenia mobilne – Endomondo. Dzięki modułowi GPS, można śledzić na bieżąco takie parametry jak: czas podroży, średnią prędkość, przejechaną trasę oraz rzeczywistą lokalizację zawodnika na mapie. Jak to się stało, że Jerzy Rosiński wygrał ogólnopolską rywalizację?

– Mam dopiero 64 lata. Rower w moim życiu był od zawsze, ale różne zdarzenia spowodowały, że bardziej na poważnie wsiadłem na niego, gdy miałem 50 lat. Nigdy nie byłem członkiem klubu kolarskiego, ale od 14 lat jeżdżę na rowerze z wielkim zaangażowaniem – mówi nam Jerzy Rosiński.

Życiowy rekord pana Jerzego to 410km na trasie Lewin Brzeski – Wisła – Lewin Brzeski. – Mam w Wiśle kolegę z wojska i czasami go odwiedzam. Niebawem wybieram się do niego. Taki mam plan, a jak jest plan to musi być zrealizowany. Sprzęt, na którym się poruszam ma 24 lata. To stary rower, nie jest zupełnie przypadkowy i ma bogatą historię. Został wyprodukowany w Prudniku przez Stanisława Szozdę, a następnie trafił do sklepu w Brzegu. Kupiłem go i od tamtej pory sam go serwisuję – opowiada zwycięzca rywalizacji.

6200 km w miesiąc, to ponad 200 kilometrów dziennie. Pan Jerzy zwalniał się wcześniej z pracy, by mógł wykręcić założony dzienny dystans. Wykorzystał również dwutygodniowy urlop. Przez cały czas kibicowali mu koledzy i szefowie firmy w której pracuje.

– Załoga zaczynała pracę  od zaglądnięcia na stronę internetową, gdzie sprawdzali moje wyniki. Dyrektor produkcji zwalniał mnie z pracy kilka godzin wcześniej bym mógł więcej jeździć. Oczywiście wszystkie godziny odrobiłem już po zakończeniu rywalizacji. Chciałbym bardzo podziękować wszystkim moim kibicom ale szczególnie tym z zakładu pracy, bo bardzo mnie wspierali i pomogli osiągnąć cel – tłumaczy Jerzy Rosiński.

– Można powiedzieć, że pan Jurek nie jeździł rowerem tylko jak spał. Bez względu na to czy padał deszcz czy świeciło słońce, on gdzieś podążał – mówi Sebastian, kolega z pracy.

Pan Jerzy został nawet zwolniony z obowiązków domowych. – Wracał z pracy kilka minut po godzinie 12:00 i już miał wszystko przygotowane. Posiłek czekał na stole. Przebierał się i wyruszał w określonym wcześniej kierunku. Po zakończonej rywalizacji odrobił już zaległości w pracy, teraz musi nadrobić w domu – mówi Władysława Rosińska, żona pana Jerzego.


64 lata, 31 dni i ponad 6200 kilometrów. Tak to wygląda w liczbach. Pojawiają się głosy niedowiarków, że to niemożliwe do zrealizowania. Fachowcy są innego zdania.

– To bardzo duży wysiłek, ale ludzki organizm jest elastyczny w tej kwestii. Jeśli ktoś systematycznie trenuje to jest w stanie przygotować organizm do takiego wysiłku mając nawet 64 lata. Bardzo ważną rolę odgrywa prawidłowy tryb żywienia czyli dieta. Sportowiec, który przygotowuje się do zawodów, przechodzi tzw. fazę ładowania się węglowodanami. Przed występem zmusza swoje mięśnie do gromadzenia większej ilości zapasów energetycznych czyli glikogenu, a następnie odpowiednio je pożytkuje. Nie widzę żadnej anomalii, że 64-latek, który systematycznie trenuje i prawidłowo się odżywia osiągnął taki wynik – wyjaśnia Dawid Dyminczuk, specjalista z zakresu dietetyki

– 200 kilometrów codziennie przez miesiąc to bardzo duże obciążenie. Zawodowcy miesięcznie pokonują 3-4 tysiące. Jak są wyścigi to dochodzi do 5-ciu tysięcy. 6200 km to potężny dystans, wydaje się to mało prawdopodobne, ale jeśli ktoś się odpowiednio przygotuje to jest to do zrealizowania – mówi Franciszek Moszumański, wieloletni trener brzeskich kolarzy.

Jerzy Rosiński nie przejmuje się głosami niedowierzania i jak sam mówi, nie jeździ dla kogoś tylko dla siebie. W zwycięstwo w konkursie nie wierzył i myślał, że znajdzie się może w „setce”. Udało się i pokonał wszystkich. Z nagrody głównej cieszy się,  jednak nie do końca była trafna, bo jest nią rower elektryczny, a pan Jerzy musi pedałować żeby czuł, że jedzie. Marzy o wyprawie rowerowej do Portugalii.

– Od kilku lat mam takie marzenie aby pojechać do Portugalii. Wykapać się w Atlantyku i wracać. Te marzenie troszkę przygasło po ostatniej rywalizacji. Tam są zupełnie inne temperatury, inny klimat. Żeby zrealizować to marzenie potrzebny jest jakiś support ewentualnie więcej czasu na pokonanie tego dystansu niż tylko miesiąc. Bez sponsorów może być to bardzo trudne – opowiada o swoich planach pan Jerzy.

Reklama