Czepielowice Serdeczności dla seniorów

0
Reklama

Kolejna impreza pn. Jesienne Dni Seniora została zorganizowana w Czepielowicach. Salę domu ludowego wypełnili po brzegi seniorzy z tej wsi, a także z Kościerzyc, Śmiechowic, Kolni, Lubicza.

Kolejna impreza pn. Jesienne Dni Seniora została zorganizowana w Czepielowicach. Salę domu ludowego wypełnili po brzegi seniorzy z tej wsi, a także z Kościerzyc, Śmiechowic, Kolni, Lubicza. Zaproszeni przez władze samorządowe, Urząd Gminy i Gminny Ośrodek Kultury najstarsi mieszkańcy tych wiosek, zasiedli do suto zastawionych stołów, by posłuchać piosenek, pośpiewać, powspominać. I tym razem spotkanie  umilał niestrudzony zespól śpiewaczy „ Echa Leśne” pod dyrekcja Jana Sowy. Pani ( i dwóch panów) nie tylko śpiewały, ale opowiadały dowcipy, składały rymowane serdeczne życzenia. Te tradycyjne już „Dni” (obchodzone od trzech lat) zyskały uznanie zaproszonych gości, którzy doceniają zabiegi władz samorządowych dla organizacji takich spotkań. Przybyli na nie także wicewójt B. Gąsiorowski, radny powiatowy Tomasz Komarnicki, radna gminy Anna Dyda. Najstarsi uczestnicy spotkania otrzymali w upominku książki pt. „ Ksiądz prałat Kazimierz Makarski”, autorstwa Tadeusza Bednarczuka. Każdy z przybyłych seniorów to  żywa historia, większość pochodzi z dawnych kresów wschodnich II Rzeczypospolitej.

Rozmawiamy
o dawnych czasach z Zygmuntem Boberem ( rocznik 1931) urodzonym w miejscowości Tłusteńkie koło Kopyczyniec. To co wryło mu się najbardziej w pamięci z rodzinnych stron, to napady bandytów spod znaku UPA mordujących Polaków.  Zaczęło się jeszcze w 1942 roku –  podczas niemieckiej okupacji ukraiński milicjant zamordował w rejonie cegielni 6 osobową rodzinę żydowską lekarza Brandta. W 1943 roku zostało zamordowanych około 40 osób. 13 marca 1944 roku jeden z banderowców usiłował zastrzelić księdza Jana Smutka, kiedy ten otwierał drzwi do kościoła.

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej

Ksiądz dostrzegłszy zasadzkę zdołał ukryć się. Napastnicy czekali na niego przez kilka godzin. Tego samego dnia ich ofiarą stał się Polak Stanisław Kulczycki, lat 43, jego zagrodę ograbili i spalili. Na drugi dzień ksiądz Jan Smutek odprawił Mszę świętą i egzekwie przy zwłokach zamordowanego. Ostrzeżono go, by nie szedł na cmentarz, bowiem banderowcy przygotowują  zasadzkę na niego. Ksiądz konno zdołał uciec do Wasylkowic, gdzie stacjonował oddział żołnierzy węgierskich, sprzyjających Polakom. Ksiądz zatrzymał się u miejscowego proboszcza księdza Kazimierza Kozłowskiego. Zatem pogrzeb na cmentarzu Kulczyckiego odbył się bez księdza. 15 marca banderowcy podpalili plebanię, a ludziom spieszącym do gaszenia pożaru zagrożono śmiercią. W tej sytuacji plebania spłonęła doszczętnie. Banderowcy nie ustawali w prześladowaniach tej wsi. W dwa dni potem dokonali kolejnego napadu, mordują kolejnych mieszkańców wsi, wśród których były rodziny Barańskich Jurkowskich, Kruzelnickich, Krzyczkowskich, Międzbrodzkich, Piechowiczów, Rasławskich. Ofiarami były dzieci, kobiety i starcy.
  Na zachód
Polacy prześladowani, mordowani, grabieni, zmuszeni byli do ucieczki ze swych rodzinnych stron. Nacjonaliści ukraińscy głośno wołali „ Za San Lasze, bo tu nasze.”  Polacy, dorośli  mężczyźni zostali zabrani do wojska, a rodziny ich zostały na pastwę banderowców, czujących się bezkarnie. –Ojciec poszedł na wojnę i  słuch o nim zaginął – wspomina pan Zygmunt. Matka wraz ze mną i dwoma siostrami, innymi rodzinami, załadowani zostali do towarowych wagonów – wyjechali na Zachód. Już po trzech dnia podróży, 14 czerwca 1945 roku, znaleźli się na stacji kolejowej w Mąkoszycah. Przedstawiciele rodzin ruszyli na poszukiwanie domów i mieszkań. Matki nie było przez trzy dni. Już myśleliśmy, że zaginęła. Na szczęście powróciła z wieścią, że jest do zasiedlenia dom w Czepielowicach. Zygmunt zajmował się uprawa roli, potem wstąpił do służby wojskowej – zajmował się pożarnictwem. Przepracował 25 lat, obecnie jest na emeryturze, ma dwóch synów i tyleż wnuków.
 Na spotkanie
Przybył z małżonką jeden z najstarszych sołtysów gminy Lubsza, sołtys Śmiechowic STANISŁAW CZEREŚNIOWSKI. Pochodzi z Czerwonogrodu, miejscowości pod Zaleszczykami, której mieszkańcy zostali w większości wymordowani, a miasteczko przestało istnieć. Na tym miejscu pozostał jeden dom – Czereśniowskich i ruiny kościoła. Do niego i na zamku schronili się Polacy uciekając przed banderowcami. Te dramatyczne wypadki miały miejsce w nocy z 2 na 3 lutego 1945 roku. Nieletni wówczas Stanisław ułatwił uciekającym dostanie się do świątyni. Tej nocy zamordowano ponad 50 osób, a 20 zostało rannych. Obecnie ofiary leżą we wspólnej mogile przed kościołem. Wiele lat po wojnie, byli mieszkańcy Czerwonogrodu usytuowali na mogile żelazny krzyż i napis  w języku polskim i  ukraińskim  „Pamięci tych, co zginęli 2 lutego 1945 roku. Niech odpoczywają w pokoju”.
Pan Stanisław wraz z rodzicami przybył na zachód także w czerwcu 1945 roku. Polacy tutaj poczuli się bezpiecznie i zaczęli budować życie  społeczno – gospodarcze od początku. Za młodych lat Czereśniowski założył Ochotnicza Straż Pożarną i był jej naczelnikiem. Miał zawsze żyłkę społecznika i działacza. W 1968 roku został wybrany sołtysem Śmiechowic i bez przerwy tę ważną dla wioski funkcję pełni do dzisiaj. Na pytanie , jakie najtrudniejsze chwile w swoim życiu przeżył mówi, że napady banderowskie i powód? w 1997 roku. Pamięta ja po dzień dzisiejszy. – Woda zalała wioskę, mój dom – mówi pan Stanisław, usytuowany nad cichym i malowniczym potoczkiem pn. Śmieszka, został zalany na wysokość 1.7 metra. Woda zniszczyła wszystko. Ratowaliśmy życie uciekając do Tarnowca. Potem nastąpiły lata odbudowy, spłacania kredytów. Byłoby pięknie, gdyby nie nadchodząca starość i choroby. Szczególnie niedomaga małżonka Matylda, dzieląca dole i niedole ze Stanisławem już 57 lat.

Tadeusz Bednarczuk

Reklama