Ziemia nieludzka – na zawsze w pamięci (1)

0
Reklama

Słowak z korzeni, w Kanadzie urodzony, na Podolu dorastający, na Syberii poznający jak człowieka można upodlić, zamęczyć, zagłodzić. Taki los zgotowała bolszewia Polakom, tylko dlatego, że byli Polakami. Wśród setek tysięcy takich rodzin byli Winnikowie. O tym pamięta, i będzie pamiętał do końca swych dni, Tadeusz Winnik.

Słowak z korzeni, w Kanadzie urodzony, na Podolu dorastający, na Syberii poznający jak człowieka można upodlić, zamęczyć, zagłodzić. Taki los zgotowała bolszewia Polakom, tylko dlatego, że byli Polakami. Wśród setek tysięcy takich rodzin byli Winnikowie. O tym pamięta, i będzie pamiętał do końca swych dni, Tadeusz Winnik.

Dziadkowie ze słowackiej strony
Koniec XIX wieku, w górzystych stronach Słowacji bieda potworna. Bardziej prężni i zdesperowani młodzi ludzie szukają ratunku za oceanem, w legendarnej Ameryce. Dziadkowie Tadeusza Winnika ruszają do Ameryki po ludzki zarobek, by przeżyć. Trafili na dobrą robotę i zarobili trochę grosza. Babcia, z pięciorgiem dzieci w 1912 roku wraca do domu, ale dziadek pozostaje chcąc w pojedynkę jeszcze dorobić. – Wrócę wkrótce – zapewniał, żegnając w porcie żonę i dzieci. Nie wiedział, że to już ostatnie pożegnanie. Wkrótce uległ wypadkowi i zmarł. Babcia została sama na pastwę losu z dziećmi, w tym z matką Tadeusza Marią, urodzoną w 1908 roku. Dopiero po zakończeniu pierwszej wojny światowej babcia otrzymała w Ameryce odszkodowanie za śmierć dziadka. Za te spore pieniądze zakupiła w Jankowcach pow. Podhajce dom i trochę ziemi.

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej

Do Kanady
Na Podolu, w odbudowującej się niepodległej Polski, też nie było lekko. Wielka inflacja, bieda na terenie galicyjskiej wsi, także zmusza ludzi do szukania zarobku za oceanem. W 1928 roku Maria, matka Tadeusza, wychodzi za mąż za Tomasza Winnika z Chodaczkowa Wielkiego. Młodzi chcą lepiej żyć, więc umyślili wyjazd do Kanady.
Energiczna babcia, mająca za sobą doświadczenie emigracyjne, również wybiera się za ocean z młodymi. Sprzedaje gospodarstwo i razem płyną do Kanady. Trafiają tam na środowisko górali i razem stanowią swoistą mikrospołeczność polską w miejscowości Bleirmore, prowincja Alberta. Zaradna i żywotna babcia wychodzi drugi raz za mąż. Tomasz pracuje w kopalni. Na dwa tygodnie przed urodzeniem się Tadeusza, który przyszedł na świat 3 sierpnia 1931 roku, ojciec ulega wypadkowi, traci trzy palce u ręki. Na świecie, również w Kanadzie wielki kryzys gospodarczy, robotnicy są zwalniani z pracy, na giełdach krach. Inwalidy nikt nie chce zatrudnić, więc Tomasz bierze odszkodowanie jednorazowe i po wielogodzinnych naradach rodzinnych wszyscy w 1932 wracają na Podole. Osiedlają się w Jankowcach, gdzie ojciec Tadeusza kupuje od kolegi gospodarstwo i 6 mórg pola. Jest za co utrzymać rodzinę. Rodzice ciężko pracują, budują dom i kryją go blachą ( co było bardzo kosztowne). Dokupują ziemi, rozwijają hodowlę krów i trzody chlewnej. Wiedzie się im coraz lepiej i w okolicy uchodzą za zamożna rodzinę. Okolica jest piękna, dom na wzgórzu oddalony od wsi, sad wiśniowy, powietrze jak kryształ, ludzie życzliwi ( wkrótce okaże się, że nie wszyscy).
Koniec sielanki
– Do dzisiaj mam w pamięci te szczęśliwe lata – wspomina Tadeusz. Rodzinny dom, pola o krok od zabudowań, łąki i pastwiska. Ten czas dzieciństwa na Kolonii Jankowce był najszczęśliwszym okresem w moim życiu – zamyśla się. Potem już nigdy nie zaznałem tego spokoju, bezpieczeństwa, radości życia. Nie mieliśmy wrogów, żyliśmy w przyjacielskich stosunkach z sąsiadami, kojarzone były nawet w mojej rodzinie małżeństwa polsko – ukraińskie. Na krótko przed wojną (w 1938 roku) przyszła na świat moja siostra. Jakoś przed 17 września 1939 roku przez wieś przechodzili polscy żołnierze cofający się z zachodniego frontu. Przyszedł również brat mojego ojca Janek. Pewnego dnia, kopaliśmy na polu ziemniaki, obserwowaliśmy jak nieopodal szły sowieckie czołgi, a na niebie pojawiły się samoloty z czerwoną gwiazdą. Gdzieś pod Podhajcami toczyły się walki. Polscy żołnierze starli się z bolszewikami. Na naszą kolonię sowieci nie weszli.
Matka ciekawa wydarzeń poszła do sąsiedniej wioski, gdzie mieszkała szwagierka (Ukrainka), popytać co słychać. W rozmowie szwagierka powiedziała po ukraińsku: ”ja się wkrótce będę patrzeć jak was będą rżnąć”. Matka zdumiona na to: ”Co ty mówisz?” – „Ach nic, tak mi się wyrwało” – opamiętała się szwagierka. Po powrocie do domu matka wpadła w panikę. Pakujmy się i uciekajmy – wołała do ojca. Ale dokąd? – rozkładał ręce ojciec. Chociażby do centrum wsi, tam jest więcej ludzi i bezpieczniej. Ojciec w końcu uległ, więc zebrali tobołki i poszliśmy na skróty do środka kolonii, do zaprzyjaźnionej rodziny Skwarków. Zaraz też tam przyszli Łoteccy, Żabscy, Wiewiórkowie. Łoteccy posiedzieli jakiś czas i wreszcie ruszyli do domu. Za chwilę Tomasz usłyszawszy szczekanie psów, wyszedł przed dom. Widzi w gospodarstwie dym. – „Pali się! – krzyczy, dawajcie wodę! Ludzie rzucili się do gaszenia pożaru. Tej samej nocy spłonęło pięć polskich gospodarstw, w tym nasza stodoła stóg ze zbożem. W ten sposób Ukraińcy już dawali znać, że będą tępić wszystko co polskie. CDN

Tadeusz Bednarczuk

Reklama