Miejskie Zwierzęta (cz. 2)

0
Reklama

Wchodzimy do bloku, w którym siedzi Józef W. Niewysoki budyneczek, przypominający nieco barak. Wewnątrz kolejna para zakratowanych drzwi, które otwierają się przed nami po chwili.

Wchodzimy do bloku, w którym siedzi Józef W. Niewysoki budyneczek, przypominający nieco barak. Wewnątrz kolejna para zakratowanych drzwi, które otwierają się przed nami po chwili. Wąski korytarz sprawia klaustrofobiczne wrażenie. Gdy skręcamy na schody czuję na sobie wzrok. Spoglądam w bok i widzę jednego z więźniów, który przerwał sprzątanie i opierając się o miotłę mierzy mnie kątem oka. Na ręce ma niewyraźny tatuaż. W chwilę później jesteśmy już w pokoju, w którym przeprowadzony będzie wywiad. W niczym nie przypomina tych z filmów o więzieniach. Zwykłe pomieszczenie biurowe – stolik, szafka, trzy krzesła, przy zakratowanym oknie jakiś mężczyzna siedzi przed komputerem i rytmicznie stuka o klawisze klawiatury – najprawdopodobniej więzienny psycholog. Siadam za stołem i szykuję aparat oraz dyktafon, zarówno na jedno jak i drugie urządzenie musiałem uzyskać specjalne pozwolenie – w świecie za murami na wszystko trzeba mieć zezwolenie. Do pokoju zostaje wprowadzony niewysoki mężczyzna w więziennym stroju. Podajemy sobie ręce, po czym siada naprzeciwko mnie. Spoglądam na wiszący za jego plecami zegar ścienny… czas jest ważny – myślę – w tym miejscu jakoś dziwnie myśli mi się o czasie.

O zasadach panujących wśród więźniów krążą legendy – jak to wszystko naprawdę wygląda?
Obecnie te zasady bardzo zmiękły. Za komuny było inaczej. Dawniej więźniowie byli jednością. Wynikało to z tego, że kiedyś w więzieniu nie było niczego. Był jeden głośnik na ścianie, nie można było mieć w celi telewizora. Jedyne co pozostawał to dialog z innym więźniem – to zbliżało ludzi do siebie. Te wszystkie nowinki techniczne popsuły ludzi i zabiły jedność. Może to jest pozytywne dla ludzi wolnych – w więzieniu nie.
A tatuaże? To przecież też część więziennego świata.
Tak. Ja piszę o ich zmieniających się znaczeniach. W drugiej z moich książek Więziennej leksykopedii porównuję tatuaże więzienne i zakładowe. Niekiedy ich znaczenie zależy od regionu. Dawniej wszystko w tej kwestii było bardziej przestrzegane. Jeśli ktoś chciał wytatuować sobie generała czy majora to musiał odsiedzieć odpowiednią ilość lat w innym przypadku kazano by mu siłą usunąć taki tatuaż. Ja sam mam na ręce piątkę (pięć małych kropek ułożonych tak jak na kostce do gry – przyp. red.), która oznacza zgromadzenie zaufanych ludzi – chociaż niektórzy tłumaczą to jako złodziej, bo gdy połączy się liniami te kropki to utworzą literę „Z”. Kiedyś miałem też kropkę na czole, która znaczyła tyle co „świr”. Nie chodzi jednak o wariata, tylko o śmieszka. Kogoś kto się wygłupia, wszędzie wnosi ducha śmiechu i zabawy. Taki tatuaż też znaczył kiedyś coś innego. Był podstawą do cynkówki – to znaczy, że chcąc grypsować i mieć kropkę pod okiem najpierw musiałeś mieć to.
W powieści ten element świata więziennego również występuje?
Tak. Tatuaże pojawiają się w Miejskich zwierzętach. Jeśli mam obdziaranego kolegę to opisuję to jak on wygląda, ale też jak się zachowuje i wysławia. Wszystkie jego myśli, przemiany jakie w nim zachodzą, czyjeś działania, samouszkodzenia, prześladowania, panujące zasady. Opisuję też wcześniejsze, bardziej rygorystyczne, lata. Ugrupowania grypsujących, szwajcarów i amerykanów. Wtedy tak to wszystko wyglądało.
Dużo się zmieniło przez te lata, w Panu również zaszła jakaś przemiana?
Tak – wie pan – kiedyś siedziałem na widzeniu z moją mamą. Do mojego kolegi też wtedy matka przyjechała. On miał kiedyś karę śmierci, którą zamienili mu na 25 lat gdy wchodziły zmiany kodeksów. Ta matka mojego kolegi była bardzo biedna, a mimo tego wydawała pieniądze na swojego syna. W dzień, gdy jechała do niego na widzenie ktoś ją okradł na cmentarzu. Wtedy pomyślałem, że taki złodziej zasługuje chyba na najgorszą karę.
Ale Pan też był złodziejem.
Tak, byłem. Kochałem ten zawód i z upodobaniem go wykonywałem. Byłem uzależniony od tego.
Zawód?
Tak się mówi. O prostytutce też się mówi, że wykonuje najstarszy zawód świata. Ja lubiłem to robić. Skoro nie było we mnie wszczepionych żadnych wartości moralnych to czym miałem się zająć? Sportu nikt mnie nie nauczył uprawiać. Żadnych zainteresowań nie miałem. To jest tak, że aby zrobić coś dobrego to trzeba się bardzo wysilić, a żeby zrobić coś złego wcale nie trzeba myśleć. Zawsze znalazło się towarzystwo, które podeszło, poklepało po plecach i powiedziało „o tyś to Józio fajny kolega jest”. Razem chodziło się kraść, bo nic innego się nie umiało robić.

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej

Półtora godziny później jestem już z powrotem na dworcu w Strzelcach. Mój pociąg jest opóźniony o pół godziny, więc spaceruje tam i z powrotem po ośnieżonym peronie. Słońce zaczyna świecić coraz mocniej i co rusz przez podziurawiony dach przecieka stróżka zimnej wody. W głowie wciąż powracają do mnie ostatnie pytania jakie zadałem – koniec Miejskich zwierząt. Niby wszystko wydaje się być takie proste i jednoznaczne…

A jak się kończy powieść?
Powieść jak na razie jeszcze nie ma zakończenia.
A jak się skończy?
Ciężko powiedzieć. Jeśli nawet ona będzie miała swoje zakończenie to przecież moje życie trwa nadal.
Rozważa Pan jakieś możliwości?
Chciałbym, aby się zakończyła pozytywnie.
Czyli tym, że miejskie zwierze wyjdzie zza krat?
Wyjdzie i będzie normalnie żyć. To jest możliwe i wie pan co – byłbym dumny gdyby tak się stało. Dlatego, że trzydzieści lat spędził za kratami i z racji tego ludzie zakładają, że taki będzie już zawszę. Ja uważam, że człowiek w dowolnym momencie swojego życia jest w stanie się zmienić. Tylko trzeba usilnie nad sobą pracować. Bohater ma już dzisiaj ofertę pracy koło Warszawy, z firmy gdzie gwarantują mu zakwaterowanie i pełną pomoc socjalną. Chciałbym, aby pracował, aby znalazł się w lidze szachowej i pisał. Na komputerze już są zapisane pierwsze strony jego nowej książki – horroru – ale to na razie tajemnica.
Pisanie książek jest dobrą metodą resocjalizacji?
Bardzo dobrą – dlatego, że pozwala przemyśleć całe swoje życie. Ja sam oprócz powieści i leksykopedii piszę również aforyzmy i wiersze. Tych ostatnich napisałem ponad trzysta. Dotyczą one w bardzo dużej części rzeczywistości więziennej. Nie potrafię pisać o pozytywnych rzeczach, dlatego piszę o tym co przeżyłem. Ci więźniowie, którzy czytali wybrane przeze mnie fragmenty książki często mówili „to jest całe moje życie – ja cię rozumiem. To wszystko jest opisane tak jakby było z mojego życia wzięte”.
Istnieje coś takiego jak powieść więzienna?
Trudno jest mi jednoznacznie określić czym mogłaby być. Nie spotkałem w więzieniu zbyt wielu osób piszących. W każdym kryminale trafi się jedna, może dwie takie osoby. Ja siedzę już siedemnasty roki, a za pisanie książki wziąłem się chyba w 1995. Zauważyłem wtedy, że pisanie mi pomaga. Tak naprawdę tylko wtedy, gdy piszę czuję się dobrze. Dzięki temu mogę nie trzymać emocji w sobie tylko wylać je na papier.
Czym zatem jest pisanie dla skazańca?
Szansą. Dla mnie było formą terapii, która bardzo mi pomogła. Formą listu do ludzi pisanego po to, aby ktoś mnie poznał i zrozumiał, że nie da się zaszufladkować człowieka. Każdy człowiek jest inny i od każdego trzeba inaczej podejść. Więźniowie cały czas są jakby podzieleni z urzędu. Słyszą na przykład – negatywna diagnoza kryminologiczna – i koniec. Mnie jednak wydaje się, że w ten sposób nie da się podzielić ludzi. Dlaczego jeśli moja przeszłość była zła to ma ona przekreślać moją przyszłość? Czy to nie jest w pewien sposób demoralizujące?

Po powrocie do Brzegu, wieczorem, gdy odsłuchuje niektóre fragmenty nagrania decyduje się zadzwonić do mojego przyjaciela z Krakowa, który przez wiele lat pracował jako strażnik więzienny. Pytam go czy wielu zna takich, którzy przesiedzieli tyle lat co W. i wydawali się być całkowicie zresocjalizowani, wiarygodni i przekonywający. Znał. Pytam więc czy po wyjściu na wolność udawało im się normalnie żyć. „Wracali”. Często wracali? „A ty myślisz, że jak będzie z nim?” Ja myślę, że on już kilka razy w życiu słyszał wyroki – mój z pewnością nie jest mu potrzebny.

Krystian Ławreniuk

Autor pragnie podziękować dyrekcji i pracownikom ZK w Brzegu
oraz ZK nr2 w Strzelcach Opolskich za pomoc w realizacji tego artykułu.

Reklama