Jedzie pociąg z daleka…

0
Reklama

Jedzie, jedzie i jakoś dojechać nie może. Tak, jak obiecałem, będzie jeszcze trochę o naszej kochanej kolei.

Kolejarze za kratami
Jedzie, jedzie i jakoś dojechać nie może. Tak, jak obiecałem, będzie jeszcze trochę o naszej kochanej kolei. Właśnie trwa remont trasy wschód-zachód, pomiędzy Wrocławiem a Krakowem. Prace, przy wymianie szyn i trakcji elektrycznej, dotarły właśnie do Brzegu, ale… jak już wszyscy wiemy, nowe torowisko podmył kilkuminutowy deszczyk i przez kilka dni z jazdy były nici. Jednak PKP się nie zraża. Żerujące na niej setki spółek (spółek matek, sióstr i kochanek) tworzą dodatkowe koszty i dodatkowe utrudnienia dla pasażerów. Jak ktoś nie podróżuje codziennie, to w tym bałaganie trudno jest mu się wyznać. Chodzi o to, że to, co ma jechać – nie jedzie, zaś to, co ma stać – jedzie.

Nasza PKP funduje nam nowe niespodzianki. Sprzedaje na gwałt dworce kolejowe w kraju. Nie dość, że wiele z nich już dawno utraciło funkcję związaną z przewozem osób i obsługą podróżnych, to czekają nas wszystkich kolejne zmiany. Przypomnę, że zamiast poczekalni, przechowalni bagażu, parkingów dla podróżnych, barów, restauracji, itp. pomieszczeń, na większości dworców wynajęto lokale pod przedziwną, nie związaną z przewozami działalność. W dużych miastach górują automaty do gry i sexs-shopy. Popularna na dworcach jest sprzedaż broni i amunicji, maczet, noży i kastetów. Łatwiej jest kupić wielki majcher niż bilet na przejazd. A może w tym wariactwie jest logika? Na naszym brzeskim dworcu, jeszcze niedawno, nad oszklonymi okienkami kasowymi nalepiono eleganckie, kolorowe reklamówki-informatory. Ktoś wydał pieniądze i sporo się natrudził. Niedługo potem, przyszła „ekipa” i w tych okienkach założyła (zamontowała) chamskie, ciężkie, żelazne kraty, który zasłoniły napisy. Kraty są sygnałem, że kolej wkrótce wprowadzi takie „udogodnienia” dla pasażerów, że obawia się o zdrowie i życie swoich pracowników. W każdym bądź razie, w obecnej chwili, nic dobrego na PKP się nie dzieje.
Szoko-terapia
Potrudziłem się trochę i sięgnąłem do starej prasy, w której wyczytałem, że w roku 1969 (czterdzieści lat temu!), z pociągów tzw. dalekobieżnych, najwolniej jeździł pociąg z Warszawy do Gdyni. Jego średnia prędkość wynosiła 69 km/h (najszybsza była trasa Warszawa-Katowice 87 km/h). Teraz, z Brzegu do Krakowa pociąg toczy się po torach z zawrotną średnią prędkością aż 53 km/h. Te marne 216 kilometrów „jedzie się” ponad 4 godziny. To jest skandal! Ale „reformy” na kolei dopiero nas czekają. Setki małych i dziesiątki powiatowych dworców kolejowych przejdzie w prywatne ręce. Zniknie z nich tzw. infrastruktura towarzysząca podróżnym. W przejętych przez nowych właścicieli obiektach prowadzona będzie dowolna działalność (nie tylko montaż okien i drzwi). Znikną poczekalnie, toalety, a nawet kasy biletowe. W niektórych budynkach pozostaną wąskie przesmyki do przemieszczenia się ludzi na perony. Bilety będziemy nabywać przez Internet, w automatach i u konduktora. W czasie, gdy przez dłuższy czas nie będzie pociągu – dworzec może być całkowicie zamknięty, a drzwi będą otwarte tuż przed przyjazdem pociągu. Wszystko brzmi nieprawdopodobnie ciekawie, tylko jest jedno pytanie. Jak długo jeszcze będzie trwać stan obecny?! A tak na marginesie. Czytelnicy Panoramy skarżą się, że mają utrudniony dostęp do toalety dworcowej, po godzinie 16-ej. Osobiście odwiedziłem ten zabytkowy przybytek wczoraj o 17-ej (brrrr!) i okazało się, że działa. Pracujący tam miły Pan poinformował mnie, że jego lokal przyjmuje gości aż do… 21-ej godziny. A tak na marginesie, marginesu. Jeśli na dworzec PKS (no, ten naprzeciwko), przyjeżdża tranzytowy autobus z pasażerami i nie ma tam poczekalni ani toalety oraz nie ma jej także na dworcu kolejowym, to gdzie załatwiają swoje potrzeby pasażerowie? Przyznam się, że nie chcę znać odpowiedzi na to pytanie.

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej
Marek Popowski

Reklama