Jedzie, jedzie i jakoś dojechać nie może. Tak, jak obiecałem, będzie jeszcze trochę o naszej kochanej kolei.
Jedzie, jedzie i jakoś dojechać nie może. Tak, jak obiecałem, będzie jeszcze trochę o naszej kochanej kolei. Właśnie trwa remont trasy wschód-zachód, pomiędzy Wrocławiem a Krakowem. Prace, przy wymianie szyn i trakcji elektrycznej, dotarły właśnie do Brzegu, ale… jak już wszyscy wiemy, nowe torowisko podmył kilkuminutowy deszczyk i przez kilka dni z jazdy były nici. Jednak PKP się nie zraża. Żerujące na niej setki spółek (spółek matek, sióstr i kochanek) tworzą dodatkowe koszty i dodatkowe utrudnienia dla pasażerów. Jak ktoś nie podróżuje codziennie, to w tym bałaganie trudno jest mu się wyznać. Chodzi o to, że to, co ma jechać – nie jedzie, zaś to, co ma stać – jedzie.
Nasza PKP funduje nam nowe niespodzianki. Sprzedaje na gwałt dworce kolejowe w kraju. Nie dość, że wiele z nich już dawno utraciło funkcję związaną z przewozem osób i obsługą podróżnych, to czekają nas wszystkich kolejne zmiany. Przypomnę, że zamiast poczekalni, przechowalni bagażu, parkingów dla podróżnych, barów, restauracji, itp. pomieszczeń, na większości dworców wynajęto lokale pod przedziwną, nie związaną z przewozami działalność. W dużych miastach górują automaty do gry i sexs-shopy. Popularna na dworcach jest sprzedaż broni i amunicji, maczet, noży i kastetów. Łatwiej jest kupić wielki majcher niż bilet na przejazd. A może w tym wariactwie jest logika? Na naszym brzeskim dworcu, jeszcze niedawno, nad oszklonymi okienkami kasowymi nalepiono eleganckie, kolorowe reklamówki-informatory. Ktoś wydał pieniądze i sporo się natrudził. Niedługo potem, przyszła „ekipa” i w tych okienkach założyła (zamontowała) chamskie, ciężkie, żelazne kraty, który zasłoniły napisy. Kraty są sygnałem, że kolej wkrótce wprowadzi takie „udogodnienia” dla pasażerów, że obawia się o zdrowie i życie swoich pracowników. W każdym bądź razie, w obecnej chwili, nic dobrego na PKP się nie dzieje.
Szoko-terapia
Potrudziłem się trochę i sięgnąłem do starej prasy, w której wyczytałem, że w roku 1969 (czterdzieści lat temu!), z pociągów tzw. dalekobieżnych, najwolniej jeździł pociąg z Warszawy do Gdyni. Jego średnia prędkość wynosiła 69 km/h (najszybsza była trasa Warszawa-Katowice 87 km/h). Teraz, z Brzegu do Krakowa pociąg toczy się po torach z zawrotną średnią prędkością aż 53 km/h. Te marne 216 kilometrów „jedzie się” ponad 4 godziny. To jest skandal! Ale „reformy” na kolei dopiero nas czekają. Setki małych i dziesiątki powiatowych dworców kolejowych przejdzie w prywatne ręce. Zniknie z nich tzw. infrastruktura towarzysząca podróżnym. W przejętych przez nowych właścicieli obiektach prowadzona będzie dowolna działalność (nie tylko montaż okien i drzwi). Znikną poczekalnie, toalety, a nawet kasy biletowe. W niektórych budynkach pozostaną wąskie przesmyki do przemieszczenia się ludzi na perony. Bilety będziemy nabywać przez Internet, w automatach i u konduktora. W czasie, gdy przez dłuższy czas nie będzie pociągu – dworzec może być całkowicie zamknięty, a drzwi będą otwarte tuż przed przyjazdem pociągu. Wszystko brzmi nieprawdopodobnie ciekawie, tylko jest jedno pytanie. Jak długo jeszcze będzie trwać stan obecny?! A tak na marginesie. Czytelnicy Panoramy skarżą się, że mają utrudniony dostęp do toalety dworcowej, po godzinie 16-ej. Osobiście odwiedziłem ten zabytkowy przybytek wczoraj o 17-ej (brrrr!) i okazało się, że działa. Pracujący tam miły Pan poinformował mnie, że jego lokal przyjmuje gości aż do… 21-ej godziny. A tak na marginesie, marginesu. Jeśli na dworzec PKS (no, ten naprzeciwko), przyjeżdża tranzytowy autobus z pasażerami i nie ma tam poczekalni ani toalety oraz nie ma jej także na dworcu kolejowym, to gdzie załatwiają swoje potrzeby pasażerowie? Przyznam się, że nie chcę znać odpowiedzi na to pytanie.