Brzeżanin w Paryżu, czyli poradnik niedoświadczonego turysty

0
IMG_2685__25_.JPG
Reklama

Paryż – miasto mody, miasto miłości, piękne, cudowne, …ect. Tego typu opinie czy to wyczytałam, czy to słyszałam od tych, którzy już tę stolicę światowej elegancji odwiedzili. I ja też zapragnęłam tam być. Cała zresztą moja, liczna dość, rodzinka pomysł podchwyciła i z niemałym podnieceniem zabraliśmy się za realizację planu. Od razu dodam, że nie braliśmy pod uwagę wycieczki zorganizowanej. Przy pięcioosobowej rodzinie koszty są ogromne, a poza tym chcieliśmy spędzić ten tydzień we własnym rytmie, a nie biegać za przewodnikiem i „zaliczać” kolejne atrakcje.
Nie jestem wytrawną turystką i właśnie z takimi jak ja chcę się podzielić swoimi wrażeniami i doświadczeniami, że tak powiem ku przestrodze i ku „pokrzepieniu serc”. Pewnie każdy z nas, zwłaszcza podróżujący z dziećmi ma przed wyjazdem całe mnóstwo obaw. Jaka będzie pogoda, jak nas tam przyjmą, czy będę się umiała dogadać, jakie warunki będą na campingu, itd. itp..
Noclegi.
Francja generalnie jest dość droga, zwłaszcza dla nas – zarabiających w złotych. Ale im bliżej Paryża, tym drożej. Polecam zatem położony 90 km od Paryża camping „La Croix du wieux Pont”, np. z … (nie podam nazwy, by nie być posądzoną o krypto reklamę) lub innej firmy turystycznej, która ma tam swoje domki. Przeuroczy olbrzymi camping, z jeziorem, plażą, placami zabaw, pubem, restauracją, sklepem i krytym basenem (wstęp wolny). Wynajęcie na tydzień takiego mobil houme – trzy sypialnie, salon, kuchnia, łazienka – krótko mówiąc super komfort, kosztuje ok.  1300 PLN. Nie dajmy się jednak zwieść zapewnieniom, że może w nim mieszkać 7 osób (w tym 4 dorosłe). Owszem dwie sypialnie mają całkiem przyzwoite rozmiary, ale trzecia to już raczej schowek na szczotki niż sypialnia. W czymś takim, z piętrowym łóżkiem, można „przekimać” jedną noc, ale nie siedem! Za to świetnie sprawdziła się jako garderoba.
IMG_2968__25_.JPGParyż.
Dojazd do tego potężnego miasta samochodem = samobójstwo, tego byliśmy pewni. Postanowiliśmy więc skorzystać z oferty campingu, który organizował przewóz autokarem za 95 euro od rodzinki. Masakra! Dobrze, że autobus był wygodny i z toaletą, bo spędziliśmy w nim ponad 3 godziny (z tego 2,5 h od rogatek Paryża do centrum) posuwając się z zawrotną prędkością 10 – 20 km/h lub stojąc – w korku oczywiście.
Następnym razem pojechaliśmy z położonego o kilkanaście kilometrów od campingu Soisson pociągiem, który w godzinkę dowiózł nas do dworca Paris Nord, skąd w niecałe 40 min. doszliśmy piechotą do Luwru, zwiedzając po drodze piękne budowle, łuki i… butiki, gdzie już za 5 euro można kupić bluzeczkę (w centrum ceny są kilkadziesiąt razy wyższe!). A za pomocą metra dostaliśmy się na wzgórze Montmartre, dalej, znów pieszo, na dworzec Nord. Tyle dodatkowych wrażeń i uniknięcie tych masakrycznych korków i problemów z parkowaniem w jednym. 
Stolica światowej kultury  wywołała we mnie uczucia ambiwalentne. Owszem jest piękna, ma wiele zapierających dech w piersiach budowli, ale – gdy zniżymy wzrok – totalny niesmak wywołują wszechobecne śmieci. I choć na każdym kroku widać służby porządkowe, to efektów ich pracy nie widać w ogóle. Jeżeli ktoś uważa, że u nas jest brudno, to nie widział Paryża. I tak piękno miesza się z bałaganem i…częstokroć smrodem, co jest wynikiem braku toalet publicznych w tym zatłoczonym mieście. Tłumy, tłumy i jeszcze raz tłumy i to nie w hucznie tam obchodzone święto 1. maja, ale w najzwyklejszy, roboczy poniedziałek czy czwartek.
Może bardziej doświadczeni turyści wiedzą, że bilety np. na wieżę Eifla można rezerwować przez Internet. Ja nie wiedziałam i… staliśmy dwie godziny w kolejce do kasy. To niweczy całą radość bycia w tym niezwykłym miejscu. Wiedziałam natomiast, że nie warto sobie zawracać głowy Luwrem (podróżując z 3-latkiem), bo, by zobaczyć te 300 tysięcy eksponatów, trzeba by tam chyba spędzić tydzień. Nie mówiąc o czasie spędzonym w kilometrowej kolejce do kasy. Pozachwycaliśmy się Luwrem od zewnątrz, nota bene ogrody też zaśmiecone, co mnie wręcz oburzyło! Zjedliśmy śniadanie na trawie i poszli dalej. Do położonego tuż obok, na drugim brzegu Sekwany, Muzeum d`Orsey – obejrzeć wystawę impresjonistów. Naprawdę warto. Z dziećmi wpuszczają poza kolejnością, więc uniknęliśmy przynajmniej godzinnego stania za biletami. Monet, Manet, Van Gogh i wielu innych artystów – polecam.
Zachęcam też do zwiedzenia Wzgórza  Montmartre, to miejsce tętniące życiem, ale inaczej niż centrum Paryża. Piękny stary cmentarz z grobem J. Słowackiego, Bazylika Sacre Coeur – zapierająca dech monumentalna budowla na samym szczycie wzgórza, wąskie urokliwe uliczki usiane wprost kawiarenkami, artyści różnego formatu – śpiewający, malujący, portreciści, no i… Moulin Rouge, którego nie zwiedziliśmy ze względu na dzieci.
Disneyland
Obiekt marzeń naszych dzieci i ich główny cel podróży. PORAŻKA!!! Same dzieciaki przyznały, że jest przereklamowanym, amerykańskim molochem dla miłośników pokonywania „z buta” kilometrów i stania w 40 – 60 minutowych kolejkach do atrakcji, które w większości są niewiadome. Stoisz i nie wiesz, co cię czeka. Po sześciu godzinach mieliśmy zaliczonych pięć atrakcji, w tym labirynt dla maluchów i karuzela z konikami – to te dostępne dla osobników poniżej 1,2 m. Do końca nie mogłam zrozumieć skąd uśmiech na twarzach tych tysięcy ludzi z całego świata, którzy przyjeżdżają tam, jak do jakiejś mekki. A dzień był najzwyklejszy, roboczy – wtorek. To, co tam się dzieje w weekendy lub wakacje? Wolę nie myśleć. I te całodzienne tortury za jedyne 57 euro od osoby, na zniżkę – 5 euro mniej – załapała się tylko 3-letnia  córcia.  Tysiąc razy atrakcyjniejszy  i wiele tańszy jest Legoland w południowych Niemczech.
Compiegne, Soisson, Laon, Coucy- le – Chateau
Przepiękne miasteczka położone w odległości 10 – 50 km od campingu. Do Compiegne pojechaliśmy 1. maja i zachwyciła nas nie tylko architektura miasta, ale niezwykle wesoła i kolorowa parada przeróżnych orkiestr i tańczących przebierańców, a na chodnikach sypiący confetti widzowie. Tak radośnie Francuzi obchodzą święto pracy. A po wszystkim: cisza, spokój i dyskretna praca służb sprzątających. Po godzinie było czysto i przyjemnie, bo bez tłoku.
Coucy le Chateau to niezwykle urokliwe ruiny twierdzy, która – podobno – do I wojny światowej była największą w Europie, a władza jej pana równa była władzy króla, niestety Niemcy sobie z nią poradzili. Ale i tak warto tam pojechać i odpocząć na łonie francuskiej natury. Zwłaszcza, że pogodę mieliśmy  jak marzenie (w Brzegu wtedy padał śnieg).
Największe wrażenie zrobiło na nas Laon – jak piszą w przewodniku – klejnot Szampanii. Miasto położone jakby na dwóch piętrach: część nowoczesna na dole i stare miasto na górze, do którego można się dostać po kamiennych schodach lub naziemnym metro, tzw. POMA. To dopiero raj dla miłośników ciszy, spokoju i gotyckiej architektury, zwłaszcza sakralnej. Na samym szczycie pnie się w niebo katedra, która była pierwowzorem dla Notre Dame w Paryżu.
O tych wszystkich przeuroczych miejscach dowiedzieliśmy się z dwudziestoletniego przewodnika, który pożyczyła mi koleżanka (dziękuję, Alinko!). Dał nam więcej niż te wszystkie „badziewia” zalegające nasze księgarnie.
IMG_3064__25_.JPGWino i sery
Raj dla podniebienia. Miłośnicy prawdziwych serów i wina, które jest tam tańsze od wody i piwa, jedźcie do Szampanii. 
Języki obce – zmora mego pokolenia
Jedną z największych obaw, związanych z podróżą, było moje kalectwo językowe. Czego ja się nie naczytałam i nie nasłuchałam o Francuzach. Że nie chcą mówić po angielsku (tu byłyby pomocne starsze dzieci), że są niesympatyczni, przewrażliwieni na punkcie poprawności swojego języka. A tu ja, ze swoim francuskim sprzed 20 lat. Jak ja sobie poradzę?
Dementuję wszystkie plotki, nie spotkałam ani jednego niemiłego Francuza. A jakim wyrozumieniem wykazywali się w stosunku do mojej łamanej francuszczyzny. Każdy, czy to w recepcji campingu, czy zagadnięty przechodzień z uśmiechem i niezwykłą cierpliwością tłumaczył mi jak gdzieś dojść lub dojechać, albo dlaczego zamknięta jest restauracja. A gdy w kafejce zamówiłam o 16-tej drugie śniadanie (kawa i croissant), też nikt na nas krzywo nie patrzył. W końcu to wolny kraj. Zawsze i wszędzie: bonjour, au rewoir i uśmiech – tego też im zazdroszczę. 
To była cudowna podróż, mimo pewnych trudów związanych z pokonaniem odległości 1350 km, głównie z powodu córeczki, u której nagle objawił się dziecięcy patriotyzm i, gdzieś na granicy francuskiej, zapragnęła wracać już do Polski , do domu.
M.B.
 

Reklama