Straszyć to Greka, Polak się nie da

0
barcickim.jpg
Reklama

Południowy temperament Greków przejawia się od jakiegoś czasu ulicznymi ekscesami, które przypominają kombinację naszych rodzimych manifestacji organizowanych przez „Solidarność” teraz i w czasach PRL-u.

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej

Grecy na ulicę wychodzą spontanicznie, jak my przed 89r., ale starcia z policją pozbawione są raczej peerelowskiej dramaturgii. Dzisiejsze protesty związku zawodowego kolaborującego z najbardziej populistyczną partią w polskim parlamencie są starannie reżyserowane i niewiele mają wspólnego ze spontanicznością. „Protestantów” zwozi się autokarami do, najczęściej, stolicy i pokrywa wszelkie koszty związane z wycieczką, a bywa, że ze związkowej kasy „protestanci” mają wypłacaną dniówkę.
       Grecy mają powody do niezadowolenia – przez lata byli traktowani przez swoje państwo wyjątkowo ulgowo. Teraz muszą zacisnąć pasa, a ich rząd zamierza sprywatyzować to, co u nas już dawno wysprzedane. Polaków nie tak łatwo wyprowadzić na ulice. Znacznie większe i bardziej dramatyczne cięcia przeżyliśmy już blisko 20 lat temu. Nikomu, kto pamięta okres przełomu nie trzeba przypominać, co dla przeciętnego Kowalskiego oznaczała terapia szokowa i walka z inflacją. Grekom po zaaplikowaniu bolesnych reform w kraju zmagającym się z poważnymi tarapatami będzie i tak znacznie łatwiej niż nam na „zielonej wyspie”. Zresztą nie tylko im. Wystarczy porównać system podatkowy obowiązujący poza „zieloną wyspą” do naszego. Kwota wolna od podatku dochodowego najlepiej obrazuje skalę obciążeń nałożonych na najmniej zarabiających. Grek musi zarobić więcej niż 12 tysięcy euro rocznie, by od  dochodu zapłacić symboliczny podatek. Ale nie patrzmy na Greków, oni żyli przecież ponad stan. Anglicy płacą fiskusowi podatek dochodowy już powyżej 6 tysięcy funtów. U nas zwolniony od podatku jest dochód minimalnie przekraczający 3 tysiące złotych. I niby czym nas może rząd przestraszyć? Jakieś cięcia, dokręcenie śruby? Bardziej już praktycznie się nie da. W gorszym od naszego położeniu mogą być tylko płacący podatek liniowy, który żadnych ulg i zwolnień nie przewiduje.
       Polityka społeczna i prorodzinna to kolejny element budżetowej układanki, który staje się w sytuacjach kryzysowych polem do daleko idących oszczędności. O korzyściach, na jakie mogli liczyć Grecy lepiej nie wspominać, bo po co się irytować, że są państwa, w których obywatel może mieć aż tak dobrze. Porównajmy system zachęcający obywateli do czynnego wkładu w walkę o lepsze wskaźniki demograficzne obowiązujący w bogatych Niemczech i w Rosji, na którą nie wiedzieć czemu wielu z nas patrzy z góry. W Niemczech można liczyć na pomoc państwa w wysokości do 25,2 tys. euro, roczny urlop macierzyński płatny do wysokości 2/3 poprzedniego wynagrodzenia, ale nie więcej niż 1,8 tys. euro miesięcznie. Drugi z małżonków dodatkowo może zostać w domu z dzieckiem przez 2 miesiące na identycznych zasadach. W Rosji państwo funduje każdemu nowonarodzonemu obywatelowi pomoc w wysokości mniej więcej dwuletniego średniego wynagrodzenia. Według różnych przeliczeń związanych z aktualnym kursem rubla jest to wartość 10-12 tys. dolarów. Kolejne w rodzinie dziecko jest przez państwo zabezpieczone przed rozrzutnością rodziców – zasiłek można skonsumować po 3 latach od urodzenia się drugiego i kolejnych dzieci. Środki są zdeponowane na kontach osobistych w funduszu emerytalnym – inflacja nie spowoduje spadku wartości pomocy. Jak jest u nas, wszyscy wiemy. Zastanawiam się na czym skoncentrują się szukający oszczędności w naszym budżecie z przeogromnym deficytem. Niemal wszyscy w Europie mają co ciąć, bo dotąd nikt tam nie miał wątpliwości czy państwo jest dla obywatela, czy odwrotnie. Nam już bardziej się dokręcić śruby nie da. Rząd będzie zmuszony do najdrastyczniejszych dla siebie form oszczędności – będzie trzeba ograniczyć administrację, być może uposażenia całej rzeszy partyjnych nominatów w przeróżnych agencjach i zarządach spółek z udziałem skarbu państwa. A możliwe, że nawet przywrócić będzie trzeba trzeci próg podatkowy i bardziej obciążyć najbogatszych. Oni byli dotąd faworyzowani zarówno przez rząd PiS, jak i PO. Jak nigdzie w Europie.
Marcin Barcicki

 

Reklama