Przeczekać

0
barcickim.jpg
Reklama

Ubiegły rok ogłoszono w Brukseli Europejskim Rokiem Walki z Ubóstwem i Wykluczeniem Społecznym. Należymy do Unii, więc i u nas zarabiająca na życie jako Minister Pracy i Polityki Społecznej p. Fedak zorganizowała stosowne konferencje oraz wydała sporo publicznego grosza na zredagowanie i wydrukowanie okolicznościowych publikacji.

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej

Z ich lektury wynika, że generalnie w polityce społecznej jest u nas wszystko w porządku, a ministerstwo działa z dużym rozmachem. Działanie to polega na podliczaniu środków wydatkowanych na pomoc potrzebującym przez podmioty inne niż państwo oraz na spychaniu odpowiedzialności za udzielaniu tejże pomocy na organizacje pozarządowe, które same się finansują i potrafią środki na działalność wyżebrać u darczyńców. Zadania wymagające środków znacznie większych, czyli np. opieka nad bezdomnymi spada na barki samorządów. Z dokumentu MPiPS  zatytułowanego „Bezdomność w Polsce. Diagnoza na dzień 31 stycznia 2010.” wynika, że na pomoc dla ludzi bez dachu nad głową wydano w 2009r. 105 milionów zł., z czego 88% to środki budżetów gmin.  Pojęcia nie mam, jakie obowiązki poza organizowaniem kosztownych konferencji na ministerstwie p. Fedak jeszcze ciążą, ale najwidoczniej sobie z nimi poradzić nie może, bo za pieniądze podatników stworzono kolejne ministerialne stanowisko dla jeszcze jednego człowieka w rządzie, który wraz z całą przysługującą mu infrastrukturą o wykluczonych się troszczy. Pełnomocnik Arłukowicz pożera z centralnego budżetu środki porównywalne do tego, co gminy przez cały rok wydają na bezdomnych.  Albo i więcej. Podłym pomówieniem jest, jak widać, zarzucane rządowi przez opozycję  ograniczanie środków na politykę społeczną. Może i próg dochodowy uprawniający do zasiłku rodzinnego z pomocy społecznej nie był od siedmiu lat waloryzowany i nadal wynosi 504 zł. na osobę, ale to przecież przynosi państwu wymierne oszczędności, dzięki którym można tworzyć i utrzymywać kolejne etaty dla ekspertów z PO i PSL w zakresie polityki społecznej. Rząd potrafi kryzys przeczekać nie tracąc nawet społecznego poparcia, bo strumień środków z kieszeni podatnika i funduszy unijnych przezornie wykorzystuje na marketing i pozorowanie działań. Miarą sukcesu tego rządu i koalicji nie było rozwiązanie rzeczywistych problemów, ale zwycięstwo w wyborach.
       Problem ubóstwa jest i narasta. Według danych GUS w ubiegłym roku poniżej minimum socjalnego żyło blisko 60% Polaków. W roku 1989 zaledwie 15%. Zaskakujące jest to, ze wzrost ubóstwa miał miejsce w ostatnich latach mimo tego, że zanotowaliśmy wzrost wysokości wynagrodzeń. Średnia arytmetyczna wskazuje na poprawę warunków życia, ale dotyczy on tylko wąskiej grupy, która zarabia zdecydowanie więcej niż przeciętny Kowalski. Bogaci stają się coraz bogatsi, a biedni jeszcze bardziej biednieją. Przepaść między najbogatszymi, a większością żyjącą poniżej minimum rosnąć będzie dalej, bo wzrost VAT, usztywnienie kryteriów decydujących o pomocy społecznej i inne antykryzysowe poczynania rządu cały ciężar  odpychania kryzysu od „zielonej wyspy” zrzucają na najbiedniejszych. To wygląda, jak zabawa zapałkami przy beczce prochu.
       Nowa kadencja rządzącej koalicji nie pozwoli na dalsze przeczekiwanie trudności, bo będzie ich znacznie więcej. Powiększanie się obszarów biedy doprowadzić może do zniecierpliwienia i niepokojów społecznych oraz wzrostu znaczenia populistów, którzy wskażą społeczeństwu „winnych” takiego stanu rzeczy. Na Zachodzie mnożą się protesty „oburzonych”, w Nowym Jorku w tysiącach liczy się już okupujących codziennie Wall Street. Tego ruchu niezadowolonych nie przejęła jeszcze żadna niebezpieczna siła polityczna, ale też nikt nie jest w stanie nad nim zapanować, ani wykluczyć, że ludzie domagający się poprawy warunków życia nie zaczną wykrzykiwać ksenofobicznych haseł.  Do naszych drzwi łomocze kryzys nie tylko finansowy, ale również polityczny, którego konsekwencje mogą być drastyczne. 10 lat temu w podobnych okolicznościach do władzy w Polsce doszła Lewica i wyprowadziła kraj na prostą. Dziś scenariusz może być ciemniejszy, a nawet brunatny.
Marcin Barcicki

 

Reklama