Groźba utraty pamięci

0
Reklama

Wyobraźmy sobie taką oto sytuację. Lato – rok 2012. Jest piękny dzień. Nieczęsto ma się przyjemność spacerować nocą po Warszawie. Starówka, to już standard, ale poza nią, i oczywiście Wilanowem, najpiękniejsze są tereny nieopodal Wisły Nieprawdopodobne zdarzenie
Wyobraźmy sobie taką oto sytuację. Lato – rok 2012. Jest piękny dzień. Nieczęsto ma się przyjemność spacerować nocą po Warszawie. Starówka, to już standard, ale poza nią, i oczywiście Wilanowem, najpiękniejsze są tereny nieopodal Wisły. Szeroka rzeka na każdym robi wrażenie. W ogóle, trzeba przyznać, że stolica – to jest stolica! Zwłaszcza po zmroku jest cudowna. Po szerokich, oświetlonych arteriach, tuż obok ciebie, pędzi sznur lśniących samochodów. Mijasz nieznanych sobie ludzi i co krok, z góry, wpatrujesz się w ciemną wodę, w której odbijają się okna pobliskich wieżowców. Idziesz, idziesz sobie ulicą i rozmyślasz. Przechodząc przez nowo wybudowany most, zastanawiasz się nad przemijającym czasem i sensem życia. Aż tu nagle, ni stąd, ni zowąd, dostajesz mocną fangę (strzałę!) pięścią prosto w twarz i zamroczony przewracasz się na jezdnię. Leżysz na bruku półprzytomny i próbujesz się podnieść. Tracisz siły. Czujesz, jak płonące z bólu usta zalewa ci wilgotna struga krwi.  Nie możesz wstać z ziemi i nie potrafisz krzyczeć. Przenika cię przeraźliwy chłód i tracisz przytomność. Dopiero po kilku dniach budzisz się na szpitalnym łóżku. Widzisz wokoło siebie białe ściany, lampy, jakąś aparaturę, przewody i rurki, do których cię przyłączono. Słyszysz głos lekarza, ale nie rozumiesz, co mówi. Gdy po tygodniu docierają do ciebie pierwsze słowa – chcesz coś powiedzieć, ale nie dajesz rady. Nocami powracasz do tego, co cię spotkało i rano znów jesteś ledwo żywy. Koszmar staje się jeszcze większy, gdy łączysz to, co się zdarzyło na moście, ze spuszczonym powietrzem we wszystkich kołach twojego pojazdu, z zapchanym zamkiem do drzwi twojego mieszkania i anonimowym telefonem, dotyczącym treści twoich publikacji. Podobny telefon i taki sam głos – pojawiał się wiele razy. I w końcu zdajesz sobie sprawę, że Twoim prześladowcą i katem może być ten starszy, postawny Pan z sąsiedztwa, którego od dawna podejrzewałeś o podrzucanie śmieci na wycieraczkę. I zastanawiasz się. – Czy on mógłby przyjechać tu za mną, aż do Warszawy? Nie, to nieracjonalne. – Po trzech tygodniach potwornego mętliku w głowie, kiedy cały czas odżywiano cię przez kroplówkę, zaczynasz wydawać z siebie pierwsze, nieporadne dźwięki. Twarz masz zmasakrowaną, nieruchomą i opuchniętą, ale najbardziej bolą cię szczęki. To skutek złamanej w kilku miejscach żuchwy i wybitych zębów. Jednak po miesiącu masz zupełną jasność, co się stało, i pierwszy raz możesz przemówić. – „Ja nazywam się… Marcin Barcicki i mieszkam w Brzegu”.
Zaskakująca analogia
Na szczęście blizny szybko się goją i młody, przystojny mężczyzna powoli zdrowieje. Po sześciu tygodniach pobytu w szpitalu Marcin już samodzielnie chodzi. Po powrocie karetką do domu natychmiast udaje się na… policję. Tam, składa obszerne zeznania i domaga się, aby złapano oraz ukarano sprawcę tego bestialskiego napadu. Ale tu, niespodziewanie, zaczynają się schody. Zamiast przyrzeczenia – pojmania i szybkiego ukarania bandyty – słyszy z ust umundurowanego funkcjonariusza, zaskakujące go wyjaśnienia: „Wie Pan, sądzimy, że nie ma potrzeby łapania tego typka. W związku z przejściowym kryzysem – spowodowanym przez czynniki zewnętrzne oraz szukaniem oszczędności i potrzebą cięcia zbędnych wydatków – Pana żądania wydają się nie mieć sensu. Proszę zrozumieć. Jeśli w podobnych Panu przypadkach, Policja, państwo – nic tutaj nie zrobi, to zaoszczędzić można około ćwierć miliarda złotych rocznie. Pięćset milionów! Może to nie jest dużo, ale biorąc pod uwagę fakt, że ustawa refundacyjna, która wprowadziła tyle zamieszania w służbie zdrowia, ma przynieść budżetowi jeden miliard rocznie, to chyba warto się zastanowić. Zresztą, ten incydent miał miejsce prawie dwa miesiące temu. Toż to przecie… już prawie historia! Co Panu z tego przyjdzie, że kogoś złapiemy, osądzimy i ukarzemy? Nawet, jeśli kogoś uda się zatrzymać, to nie mamy najmniejszej pewności, że zostanie on ukarany. Przeciwnie, jest duże prawdopodobieństwo, że dostanie wyrok w zawieszeniu. Panie Barcicki, po co zajmować się przeszłością i rozkopywać groby? A może ten człowiek już nie żyje, albo jest bardzo chory i teraz on sam stoi nad grobem? Bo widzi Pan, do tej sprawy trzeba zatrudnić fachowców, trzeba jeździć, sprawdzać, zużywać niepotrzebnie czas, benzynę i papier. Pana żądanie pozbawione jest sensu. Niech Pan nie będzie taki zawzięty i da sobie spokój, a zaoszczędzi nam Pan kłopotu i budżetowi państwa zbędnych wydatków. Czy ja nie mam racji?”.
Dziadowanie na własnej historii
Pamięć związana jest z historią, z wydarzeniami i z czasem. Czy instytucje demokratycznego państwa mają ścigać tylko przestępców, którzy popełnili zbrodnię: miesiąc temu, czy rok temu, czy 25 lat temu? Gdzie jest ta granica i kto może o niej decydować? Fragmenty powyższego tekstu (zwłaszcza te, zawarte w cudzysłowie) są swego rodzaju parafrazą felietonu Pana Marcina Barcickiego, p.t. „Inkwizycja do likwidacji”, zamieszczonego niedawno w Panoramie. Okazuje się, że felietonowy bohater może mieć taki sam problem, jak opisywane przez IPN ofiary. Sądzę, że artykuł Marcina Barcickiego spowodowany był zapewne młodym wiekiem autora, czyli brakiem dostatecznej wiedzy o tym, czym był poprzedni ustrój. Czym był i jakimi prawami się kierował. Większość żyjących w nim ludzi, pomiędzy chwilami własnego, prywatnego szczęścia, zostało przez PRL niemiłosiernie skrzywdzonych. Ileż było wtedy nieszczęść, rozłąk, tortur, przedwczesnych zgonów, pogrzebów, pobytów w psychiatryku, niezrealizowanych planów, nieukończonych studiów, zakazanych miejsc zamieszkania i zakazanych stanowisk oraz rodzajów pracy! A ile milionów emigrantów politycznych i ekonomicznych! Ileż kalek! Korzystając z okazji muszę czytelnikom przypomnieć, że – niezależnie od różnicy poglądów – Dziennikarz powinien zawsze dążyć do pisania prawdy. IPN, jaki jest, taki jest. Ale krok po kroku ujawnia i opisuje znaczące dla naszej historii wydarzenia. Koszty działalności IPN nie przekraczają nawet połowy jednego promila wydatków budżetu państwa, ale przynoszą narodowi więcej pożytku i dobra, niż niejedna – zwłaszcza państwowa – fabryka. Życzę mojemu młodszemu (redakcyjnemu) koledze: pomyślności, zdrowia i publikacji wielu, wielu udanych tekstów. Bez obrazy Marcinie!    
Marek Popowski

Reklama