Trybuna

0
barcickim.jpg
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

 Pierwszego maja został reaktywowany lewicowy dziennik „Trybuna”. Złośliwi dopowiedzą zaraz, że jest ona spadkobierczynią ideową „Trybuny Ludu” z czasów, kiedy budowało się to, co teraz można sprzedawać, żeby załatać dziurę budżetową.

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej
Reklama
Reklama

Niech im będzie. Ja w metrykę nikomu nie zaglądam, ani o praszczurów nie pytam. W pilotażowym i jeszcze darmowym numerze dziennika zwróciłem uwagę na pewien tytuł, który skojarzył mi się z kabaretem Jana Pietrzaka z czasów wyżej wymienionych. Artykuł poświęcony polskiej emigracji opatrzono wymownym tytułem „Ostatni gasi światło”. 

W czasach stanu wojennego, czyli jakieś 30 lat temu z małą górką, nabyłem w oficjalnej księgarni w samym centrum Wrocławia kasetę magnetofonową z nagraniem programu kabaretowego Janka Pietrzaka, któremu na starość poważnie odbiło i został jednym z przybocznych duchownych wyznania smoleńskiego. W latach osiemdziesiątych jednak większych odchyłów od normy nie zdradzał. Jego skecze były śmieszne, bo 
polityczne i waliły w komunę bez pardonu. Jeden z jego monologów odnosił się do tego samego zjawiska, jakim dziś zajął się ktoś w „Trybunie” – emigracji. W latach osiemdziesiątych ludzie z Polski wiali na Zachód przy każdej sposobności. Kolega mojego starszego brata wybrał wolność razem z całą klasą szkoły średniej dla marynarzy. Wypłynęli w szkolny rejs, wysiedli w jakimś porcie w Kanadzie i nikt nie zameldował się na statku z powrotem. Pietrzak opowiadał m.in. o sukcesach peerelowskiego systemu szkolenia pilotów, którzy wiali stąd śmigłowcami, awionetkami albo i samolotami rolniczymi, które zamiast chemikaliów na pola wywoziły całe rodziny do Szwecji. Wówczas trzeba było się wykazać inwencją planując emigrację, bo w standardowy sposób nie było to możliwe. Na drodze do zachodniego raju stała „żelazna kurtyna”, paszporty nie były wydawane od ręki, a jeżeli już były, to trzeba je było szybciutko zwracać. Kabareciarz dodał jeszcze przykład desperatów, którzy kolejkę na Kasprowy porwali i do Wiednia się kazali wieźć, ale tym się akurat nie udało. Kończył się ten monolog apelem do władz o otworzenie granic. Wtedy wszyscy z Polski wyjadą a ostatni zgasi światło. Śmieszne, że boki zrywać, ale gdyby ktoś wówczas wiedział, że kiedyś z już wolnej Polski ludzie będą wiać jeszcze większymi tabunami, to do śmiechu nikomu by nie było. Tak, wiem, że porównywać tamtych czasów do dzisiejszych nie można. Emigranci z PRL wybierali wolność, a dzisiejsi jadą za chlebem. To prawda, bo kiedyś nie brakowało nikomu chleba, a dziś wolności – każdy może robić, co chce, byle się władzy nie narazić.
Statystyki dotyczące dzisiejszej emigracji wzbudzają raczej niepokój niż radość. Od końca XVIII w. do II Wojny Światowej opuściło nasze ziemie podobno 
9 mln Polaków – to była Pierwsza Wielka Emigracja. W 1947r. poza Polską przebywało 1.5 mln naszych rodaków, ale 800 tys. z nich potem wróciło do Polski Ludowej – to była Druga Wielka Emigracja. Okres stalinowski, czyli lata 1952-60 spowodował odpływ na stałe 370 tys. Polaków, lata 80 zwane „straconą dekadą” to 1.2 mln obywateli Polski mniej, z czego około 700 tys. pozostało na emigracji na stałe. Po przystąpieniu Polski do UE w 2004r. i otworzeniu zachodnich rynków pracy dla Polaków z „zielonej wyspy” z powodu braku pracy i perspektyw wyjechało ponad 2.2 mln tubylców i większość z nich nie deklaruje chęci powrotu do kraju. To jest Trzecia Wielka Emigracja, która mimo wolności, demokracji i pełnych półek nie jest jeszcze rozdziałem zamkniętym. 
Na kasecie Pietrzaka sprzed trzydziestu lat poza skeczami były jeszcze piosenki. Szlagier tamtych czasów „Żeby Polska była Polską” i kawałek o nadziei, nazywanej matką głupich. Kiedyś wszyscy mieli nadzieję, że po zmianie ustroju coś się zmieni. Dziś nikt już nie ma złudzeń. Ten kraj tak już ma, że mądrzy ustępują głupim i dlatego tak to wszystko wygląda. Mądrzejsi wieją, a ci, którym nauka języków nie idzie albo nie radzą sobie na zmywaku lub przy łopacie tam, gdzie za pracę normalnie płacą muszą się tu jakoś męczyć.
Marcin Barcicki
 

 

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama