Referendum- krajobraz po bitwie?

0
Reklama

Lekkie przekroczenie granicy 8% frekwencji w referendum, które miało spowodować odwołanie burmistrza Grodkowa i Rady Miejskiej należy odczytywać jako fiasko organizatorów tego przedsięwzięcia.

Lekkie przekroczenie granicy 8% frekwencji w referendum, które miało spowodować odwołanie burmistrza Grodkowa i Rady Miejskiej należy odczytywać jako fiasko organizatorów tego przedsięwzięcia. Jest to tym bardziej oczywiste, że nie udało się nawet zbliżyć do liczby zebranych podpisów, która umożliwiła przeprowadzenie referendum.
W pierwszych komentarzach napływających z różnych stron i mediów dostrzega się fakt, że demokracja dopuszcza zarówno to, by namawiać do pójścia do urn, jak też do tego, by namawiać do pozostania w domu. Tak krytykowane stanowisko burmistrza w tej sprawie znalazło u kilku komentatorów (politologów) zrozumienie. Jak stwierdzili komentatorzy wszystko zależy od kontekstu sprawy.
Frekwencja unaoczniła, że nie da się niczego budować tylko i wyłącznie na negacji. Stając w szranki należy odsłonić przyłbicę, pokazać twarz i wskazać na to, co i kogo proponuje się w zamian. Trzeba być wyrazistym, zdobywać czymś ludzi. Trzeba grać fair.
Tutaj wyglądało na to, że najważniejsze było dokonanie przewrotu, totalne zrównanie przeciwnika z ziemią. Natomiast nikt nic nie powiedział, czego należy się spodziewać później. Ludzie nie lubią niewiadomych. Chcą i powinni znać oprócz intencji również ciąg dalszy – a tego tutaj z pewnością zabrakło.
Czasy spadochroniarzy lądujących na posadkach należy uznać za bezpowrotnie odprowadzone do lamusa. To samo czeka ludzi przywiezionych w teczkach.
Ambicją każdej nawet najmniejszej społeczności jest to, aby wydała i wybrała spośród siebie swoich przywódców, szefów. Tacy na ogół gwarantują kilka spraw: to, że znają lokalne problemy, bolączki, potrzeby, uwarunkowania, możliwości i aspiracje środowiska. To wcale nie musi prowadzić do lokalnej sitwy, czy powiązań rodzinno-mafijnych.
Lokalni liderzy wybrani spośród swoich mieszkając tutaj muszą się liczyć z tym, że są znani, dostępni i próby nieczystego grania, prywaty bardzo szybko się upublicznią i rozliczenie z tego może być tym bardziej bolesne. Ci, którzy pojawią się jak komety zabłysną i polecą dalej szukać lepszych apanaży, kolejnych przygód i karier.
Mam przeświadczenie, że organizatorom tej referendalnej hecy zabrakło wiary w to, że ludzie mogą myśleć, mieć własne zdanie i że aby ich do czegoś przekonać trzeba najpierw zdobyć ich zaufanie, a nie tylko tanią popularność prześmiewców .
Referendum to drogie i trudne narzędzie, skuteczne jest na ogół tylko wtedy, gdy osoba, czy grupa przeciw której się odbywa ma mocne zarzuty przeciw sobie, popełniła błędy, wykroczenia, zaniechania czy wręcz przestępstwa ewidentne, udowodnione, upublicznione. Jeśli opiera się zaś tylko na antypatii i bliżej nieokreślonych fobiach- musi skończyć się niepowodzeniem.
Dla burmistrza i pozostających w swoich ławach radnych, tych tysiąc dwieście niezadowolonych głosów winno się stać przyczynkiem do zastanowienia. To jednak mimo wszystko spory tłum ludzi, którzy z różnych powodów mogą mieć jednak jakieś mniej lub bardziej uzasadnione pretensje do lokalnej władzy.
Tym, co najlepiej przemawia do ludzi są fakty. Konkretne zadania, konkretne sprawy załatwiane jeśli nie od ręki, to przynajmniej w zgodzie z przyjętymi terminami. Na to teraz będą oczekiwać. Może warto czasem więcej pracować przy otwartej kurtynie, częściej spotykać się z ludźmi i dotyczy to nie tylko władzy ale każdego z radnych z osobna.
Fiasko referendum dało całej lokalnej władzy spory kredyt zaufania. Ponad tysiąc par oczu z uwagą i nieufnością będzie śledzić powodzenie zapowiedzianych inwestycji, rozstrzygnięcie zapowiedzianych przetargów i gotowa będzie zawsze spuentować potknięcie – „a nie mówiłem!”. Ci, którzy zaś zostali w domach też z pewnością oczekiwać będą potwierdzenia tego, że słusznie zrobili nie odwiedzając lokali referendalnych.
Skończyły się igrzyska, pora na ciężką, codzienną pracę .
J. Rzepkowski
Reklama