Lekcja etyki

0
barcickim.jpg
Reklama

Nastąpiło właśnie przykre zakończenie zbyt krótkich wakacji. Przyszłość narodu została zapędzona do szkół by zdobywać niezbędną wiedzę i nabywać umiejętności przydatne w dorosłym życiu. Pierwsze zetknięcie ze szkołą bywa tu i ówdzie w pomysłowy sposób łagodzone – w Skarbimierzu rok szkolny zaczyna się mszą w tamtejszym kościele. Po niej dzieciaki do szkoły idą już z ulgą i świadomością, że są miejsca, w których jest mniej przyjemnie.

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej

Początek roku szkolnego jest również niewątpliwą ulgą dla rodziców, którym okres przed pierwszym dzwonkiem kojarzy się z wydatkami i polowaniem na podręczniki. Pielgrzymki do księgarń tradycyjnych i nerwowe przeglądanie ofert tych internetowych właśnie się kończą. Ile na corocznych zakupach nowych, bo używane zwykle tracą na aktualności po jednym roku, zarabiają wydawnictwa, a tracą rodzice i o ile hektarów lasów nam ubywa dokładnie chyba nie wie nikt. Rządzącym nie potrzebna jest również wiedza na temat tego, dla ilu polskich rodzin zakup szkolnych wyprawek dla dzieci jest wydatkiem przekraczającym ich finansowe możliwości. W tym roku ich liczba powiększyła się o m.in. pracowników firm, które zbankrutowały dzięki zaangażowaniu w budowę autostrad i Stadionu Narodowego. Dźwięczą pewnie jeszcze w uszach niejednemu rodzicowi obietnice sprzed pięciu lat Pana Premiera, który zapowiadał unowocześnienie polskich szkół, wprowadzenie elektronicznych podręczników itd. No cóż, mamy kryzys i w końcu to dopiero druga kadencja PO u sterów władzy. Na realizację obietnic mają jeszcze kilka pięciolatek. Przynajmniej tak im się wydaje.

Swą elementarną edukację zawdzięczam jeszcze poprzedniemu systemowi, więc oczywiste jest, że pewnych rzeczy zrozumieć nie mogę. Pojęcia nie mam na przykład, jak można tłumaczyć kryzysem blokowanie wpuszczania do szkół nowych technologii, które dzieciakom są już znane z domów. Obiecywany przed rokiem laptop dla każdego ucznia może być traktowany, jako wyzwanie dla rządu zmagającego się z kryzysem, ale taki tablet już na pewno nie. To wydatek rzędu maksymalnie 500 złotych. I to w detalu. Przed rokiem pisałem, w jaki sposób przetarg na wyposażenie własnych uczniów w takie pomoce naukowe rozpisały Turcja i Rosja. Prawda jest taka, ze na całym przedsięwzięciu można jeszcze zarobić i zdobyć tak potrzebne w czasach kryzysu miejsca pracy. Przy tym oba wymienione kraje nie należą do Unii i nie mogą, w przeciwieństwie do nas, liczyć na pokrycie kosztów stworzenia stosownego oprogramowania dla tych urządzeń za „dudki” z Brukseli. Gdyby nawet nasz wspaniały rząd we właściwy dla siebie sposób postanowił koszt zakupu tabletów przerzucić na rodziców, to i tak dla nas byłby to wydatek mniejszy niż zakup kompletu książek papierowych, a żywotność takiego urządzenia jest chyba odrobinę dłuższa niż jeden rok szkolny. Mamy do czynienia z typową w obecnych czasach łamigłówką z rządem PO, wydawnictwami zarabiającymi na druku podręczników i „oszczędnościami” w roli głównej. Zwykle jest tak, że jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. W tym wypadku pieniądze rodziców nie liczą się zupełnie. Ważne są ogromne zyski wydawców, którzy zapewne chętnie się nimi dzielą z kimś, kto może zadecydować o tym, czy podręczniki będą nadal papierowe, czy nie.

Początek września i pierwszy kontakt ze szkołą jest dla zbyt wielu dzieci twardym zderzeniem z rzeczywistością i bolesną szkołą życia. Dzieci z biednych rodzin muszą poznać, niestety, swoje miejsce w szeregu. W moich czasach dzieciaki zazdrościły innym co najwyżej ciuchów z peweksu i wypasionych chińskich piórników, bo podręczniki zapewniało państwo. Podobno totalitarne. Nie wiem, jak nazwać takie, które spokojnie przygląda się krzywdzie swoich małych obywateli. O to, by choć trochę im i ich rodzicom było lżej dbają samorządowe ośrodki pomocy społecznej, organizacje pozarządowe i ludzie dobrej woli. Członkowie brzeskiego SLD przy wsparciu radnych miejskich i powiatowych Sojuszu wsparli uczniów brzeskiej szkoły specjalnej. To tylko symboliczny gest, ale mamy nadzieję, że uda się nam sprawić, by smutne spojrzenia zamienić na uśmiech. Jesteśmy blisko ludzi, znamy ich problemy i nie tracimy kontaktu z rzeczywistością, jak ci, którzy marnotrawią nasze podatki. Gdyby roczny koszt funkcjonowania IPN zamienić na coś pożytecznego, to zamiast propagandy mogłoby się pojawić jakieś 330 tys. uśmiechów dzieci obdarowanych wypasioną szkolną wyprawką.

Marcin Barcicki w imieniu SLD.  

 

Reklama