Z dziada pradziada rodzina Gratów pochodzi z porozbiorowej Galicji. Dziadkowie i rodzice aktualnego pokolenia seniorów urodzili się we wsi Górka Zaczerska. – Niestety, dziadków swoich nie poznałem.
Pomarli jeszcze przed ślubem moich rodziców – wspomina Zbigniew. W tamtych czasach umierało się młodo. Dziesiątkowała gruźlica. Nie było ratunku. Byli chłopami. ZBIGNIEW GRATA urodził się 21.10.1927 roku w Charzewicach jako czwarte dziecko w rodzinie Józefa i Anny zd. Skała. – Tatuś podczas I wojny światowej służył w wojsku, oczywiście u cesarza Franciszka Józefa. Po powrocie z wojny w 1917r.mając lat 24,rozpoczął pracę na kolei. Przepracował tam 42 lata aż do przejścia na emeryturę w roku 1959.W owym czasie zawód kolejarski był na ogół szanowany – dodaje Zbigniew – Powiadało się też, że „kto ma w głowie olej, ten idzie na kolej”. Znane też jest inne powiedzenie: „ojciec porządny, matka porządna, a syn kolejarz”. Rodzice pobrali się w 1921 roku. W miesiąc po moich narodzinach, tatę służbowo przeniesiono, tym razem do Brodów w Galicji Wschodniej, na Kresy Wschodnie, 94 km na północny wschód od Lwowa. W tym czasie w Brodach powstał duży i ważny węzeł kolejowy. Od dawna przez Brody prowadził ważny szlak handlowy ze wschodu na zachód i z północy na południe. Tutaj spędziłem swoje dzieciństwo i młodość. Nasza rodzina -rodzice, dwóch starszych braci – Edward i Bronek oraz starsza siostra Maria zamieszkiwała przez wiele lat w wynajmowanych mieszkaniach. U Mrygodowiczów i Kowali, a następnie u pani Czajkowskiej. Z czasem urodził się brat Franciszek, nazywany aż do wieku dojrzałego zdrobniale Niuśkiem (Franusiu – Nusiu) i siostra Elżbieta – Ziunia (Elżunia – Ziunia). 1 września 1934r.to bardzo ważne wydarzenie w moim życiu. Zacząłem uczęszczać do I klasy Szkoły Podstawowej im. św. Józefa w Starych Brodach. Wcześniej chodziłem do tzw. ochronki. Byłem bardzo pilnym i zdolnym uczniem, bo rozpoczynając szkołę, umiałem już biegle czytać. To zasługa przede wszystkim mojej matki Anny, na której spoczywał obowiązek wychowywania dzieci. Ojciec jako kolejarz, był najczęściej gościem w domu. Pamiętam dokładnie swoją pierwszą przeczytaną w całości książkę – „Przygody Robinsona Crusoe” Daniela Defoe. Wychowawczynią klasy była pani Janina Kościów. Klasa była dość mocno zróżnicowana narodowościowo. Uczęszczali do niej Polacy, Rusini, Ormianie, Żydzi i jeden Niemiec – Franz Schmidt. Franek, tak go nazywaliśmy, był rudy jak wiewiórka z parku brodowskiego. Ojciec Franka był stangretem u hrabiego Schnella w Brodach. Przejazd hrabiego przez Brody wzbudzał zawsze naszą ciekawość. Piękna, czarna kareta, dwójka karych koni i elegancko ubrany w czaprak, cylinder i białe rękawiczki stangret – ojciec Franka. W międzyczasie rodzice odkupili od pani Czajkowskiej wynajmowane mieszkanie, stanowiące połowę domu – 2 pokoje z kuchnią, a w 1937 r. parcelę budowlaną naprzeciwko domu, na której mieli zamiar w przyszłości wybudować własny dom. Zakupiona posiadłość znajdowała się w Starych Brodach, na przedmieściu Brodów, przy trasie wylotowej do Lwowa, na linii Równe – Dubno – Lwów. W rogu działki, przy samej ulicy, stała figurka św. Floriana, patrona strażaków. Była ona znakiem rozpoznawczym dla określenia naszego ówczesnego adresu. Ciekawostka – parcelę budowlaną rodzice kupili na raty, z prawem pierwokupu drugiej połowy za 2 tysiące zł.1280 złotych (przedwojennych oczywiście) zapłacili gotówką, a pozostałe 720 zł były rozłożone na raty, po 30 zł miesięcznie. Płatność ostatniej raty przypadała na czerwiec 1940r. Dalszą moją naukę w Brodach przerwał wybuch II wojny światowej. W pierwszych dniach września 1939 r. Brody stały się miejscem zaciekłych ataków niemieckiego lotnictwa. Pierwsze bombardowanie dosłownie oderwało nas od rodzinnego stołu – od obiadu. Jaka była przyczyna? Otóż przyjechała do nas para młodych ludzi, którzy w tak strasznym momencie postanowili w Brodach wziąć ślub i być razem. Jak się okazało, trafili z deszczu pod rynnę. Siedzieliśmy przy stole, bo po uroczystym obiedzie miał się odbyć ich ślub. Nagle usłyszeliśmy odgłosy bombardowania. Bombardowano strategiczny węzeł kolejowy w Brodach, a mieszkając tuż obok dworca, byliśmy bezpośrednio narażeni na ataki Luftwaffe. Pamiętam, jak wszyscy wybiegli z domu. Przyszła panna młoda nie zapomniała wziąć pożyczonej od naszej kuzynki Zosi Wierzbickiej, ślubnej sukienki i kapelusza. Przebrała się w ogrodzie Karola Pieniążka i pobiegli do kościoła. Co dalej – nie wiem. W każdym razie spotkałem ich w 1944 roku. Szalona miłość rozpadła się. Żyli, ale czy do dzisiaj? Czy żyją jeszcze Marysia Kozdrańska i Staszek Guzek? Nie wiem. Tato jako sumienny pracownik kolei, nie zważając na straszne niebezpieczeństwo, udał się na dworzec kolejowy, gdzie rozszczepiano wagony z amunicją. Na torowisku stał bowiem wojskowy transport. W ten sposób uratowano kilka wagonów przepychając je do pobliskiego lasu. Wielu kolegów ojca, kolejarzy, zginęło w tym momencie, m.in. Jan Cieśla. Razem z mamą i resztą rodzeństwa poprzez ogród sąsiada Karola Pieniążka uciekliśmy do lasu, a następnie do pobliskiej wsi Sałaśki, do znajomych Ukraińców, którzy dostarczali nam mleko. Po kilku dniach pobytu w Sałaśkach, powróciliśmy do domu. Dołączył do nas cały i zdrowy tata. Niestety, nastały ciężkie dla nas czasy, które mimo że byłem dzieckiem, doskonale pamiętam. To były bardzo okrutne czasy. To lata wojny.
1930 r. Brody rodzeństwo Zbigniewa (drugi od lewej)
1934 r. matka Zbigniewa -Anna Grata zd. Skała
1934 r.ojciec Zbigniewa – Józef Grata
1934 r. uczeń 1 klasy szkoły podstawowej w Brodach Starych – Zbigniew Grata
1935 r. Zbigniew Grata przyjmuje 1-szą Komunię Św.w kościele Podwyższenia Krzyża Św. w Brodach
1937 r. Brody -Zbigniew jako ministrant
1937 r. cała rodzina przed domem w Brodach
1938 r. Ojciec Zbigniewa – Józef Grata w Brodach
Brody 1937 r. Zbigniew z rodzeństwem
Metryka urodzenia Zbigniewa Graty
Ojciec Zbigniewa – Józef
17 września 1939r. Armia Czerwona wkroczyła na tereny, które zgodnie z wcześniejszym paktem Ribbentrop-Mołotow z 23.08.1939r. – miały należeć do Związku Radzieckiego. Rosjanie wkroczyli do Brodów 20 września 1939r. i, podobnie jak Niemcy na Zachodzie, rozprawiali się w pierwszej kolejności z inteligencją, wojskowymi i ich rodzinami, ziemiaństwem i duchownymi. Wywozili tylko „wierchuszkę”. Obok naszego domu w Brodach były koszary. Ruscy zamienili je w obóz dla jeńców wojennych. Pamiętam jak zaraz po wkroczeniu Rosjan, w naszym mieszkaniu zatrzymywały się żony wojskowych, poszukujące swoich mężów. Spały w kuchni pokotem na podłodze. Nasz życiowy status z każdym dniem ulegał pogorszeniu. Rodzice zaczęli wyprzedawać wyposażenie mieszkania, by mieć ruble na utrzymanie 8 osobowej rodziny. Wyprzedawali, co mieli -odzież, firanki, portiery, haftowane obrusy, a przecież dopiero co urządzali się we własnym mieszkaniu, ciesząc się, że wreszcie są „na swoim”. Z dnia na dzień stawaliśmy się biedakami. Zmuszeni zostaliśmy przez Rosjan do oddania jednego pokoju enkawudziście. Na szczęście ożeniony był z Polką (urodził się im nawet u nas synek). Przed samym wkroczeniem Niemców „nasz lokator” poszedł „na służbę” i już nie wrócił. Żona została z dzieckiem i wkrótce wyjechała do swojej rodziny. Na wiosnę z Kresów powołano do Armii Czerwonej cały rocznik młodzieży. Następny pobór do wojska był w kwietniu 1941r. Trzeciego poboru nie zdążyli już dokonać. 22 czerwca 1941r. Niemcy przekroczyli granicę niemiecko-radziecką na Bugu i Sanie i bardzo szybko posuwali się na wschód. Do Brodów Niemcy dotarli po tygodniu. Nas akurat w Brodach nie było. Z mamą i rodzeństwem byliśmy w Podkamieniu u Zosi Wierzbickiej-siostrzenicy mamy. Mąż Zosi, Lorek Wierzbicki, służył przed wojną w wojsku w kawalerii. W 1939r.był na froncie. Szczęśliwie powrócił, gdy do Brodów dotarli Rosjanie. Zabrał żonę i ukrył się w Podkamieniu, skąd pochodził. 12.08.1941r. w ZSRR ogłoszono dekret o amnestii wszystkich obywateli polskich pozbawionych wolności jako jeńcy lub „na innych wystarczających podstawach”. Otworzyły się wrota więzień i łagrów dla dziesiątek tysięcy Polaków. Rozpoczęła się organizacja na terenie ZSRR- Ludowego Wojska Polskiego. Polskie władze wojskowe zaniepokoił jednak fakt niezgłoszenia się do wojska oficerów więzionych w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. Co było dalej, wiemy- Katyń. Zaraz po wkroczeniu, Niemcy wyrzucili nas z naszego domu w Brodach i wskazali miejsce, gdzie mamy zamieszkać. Powód wyrzucenia był nam znany. Mieszkaliśmy blisko dworca kolejowego, obok Niemcy stworzyli tankstelle, a więc dwa obiekty strategiczne. Nie mogliśmy zatem tu mieszkać. Na szczęście właściciele domu, do którego trafiliśmy, państwo Kopystyńscy, przyjęli nas życzliwie i z pełnym zrozumieniem. Do dyspozycji mieliśmy połowę domu-duży pokój z werandą i kuchnię. Dom był ładny, osadzony w sadzie przy głównej drodze na Lwów. Moi starsi bracia – Edek i Bronek spali na werandzie, a reszta w pokoju i kuchni. Na werandę było wejście z pokoju i z zewnątrz. Tam było miejsce spotkań towarzyskich mojej starszej trójki rodzeństwa. Po wielu latach młodszy z braci, Bronek zdradził sekret ukrywany przez lata. Oni na werandzie nie spali, bo nocami wychodzili dokonywać sabotaży przeciwko Niemcom. Byli członkami AK, zgrupowania „Puchacz”. Bronek miał pseudonim „Krzak”. Z tego też m.in. powodu nie opuścił Brodów z rodziną latem 1944r.W czasie wojny w Brodach nie było zbytnio możliwości pobierania nauki. Czynna była tylko jedna szkoła dla polskich dzieci na Podzamczu. Dyrektor szkoły, p. Zimerman, nie podpisał volkslisty i został wywieziony do obozu. Mając 14 lat, by pomóc rodzicom w utrzymaniu licznej rodziny, zacząłem zarabiać, trudniąc się handlem. Kupowałem na bazarze jaja, masło i słoninę, biegłem na dworzec, by przy eszelonach wszystko sprzedać. Wymieniałem wszystko na papierosy i biegłem z powrotem na targ. Doskonale pamiętam kupowane od Niemców długie, cienkie i pieruńsko silne, węgierskie „Honvedy”. By stać się szybko dorosłym zacząłem nawet ukrycie popalać. Do końca swego życia nie zapomnę momentu, kiedy tato nakrył mnie z paczką papierosów. Celem zaoszczędzenia grosza stwierdzam jednak, że najtańsze i najlepsze były te skręcane z liści kukurydzianych. Moje kłopoty zaczęły się w momencie powstania w Brodach Arbeitsamtu (biura pracy).Niemcy zaczęli takich jak ja wywozić na przymusowe roboty do Rzeszy. Dzięki mamie i jej znajomym ciągle mi się udawało wywinąć. Dwukrotnie nas ostrzeżono, że jestem na liście do wywiezienia i dwukrotnie uciekłem do mojej ciotki i babci mieszkających w okolicy Rzeszowa. Cóż było robić? U babci pasłem krowy i nie zapominałem o nauce. Od miejscowego księdza dostałem powieść H. Sienkiewicza. W jednej ręce sznur i krowa, a w drugiej „Krzyżacy”. Tato w Brodach dalej pracował na kolei, kolejarz Niemcom też był potrzebny. Po bitwie stalingradzkiej, w listopadzie 1942r., Niemcy zaczęli cofać się ze wschodu. Do Brodów zaczął zbliżać się front. Mieliśmy wtedy możliwość opuszczenia Brodów, otrzymując do dyspozycji jako „rodzina kolejarska” cały wagon. Rodzice jednak nie skorzystali z tego. Wierzyli, że wszystko się unormuje i pozostaną na swoim. Nie chcieli iść na powtórną tułaczkę, bo i dokąd? Podjęli decyzję, że zostajemy. Zostaliśmy jednak na krótko. Przed Wielkanocą 1944r. Rosjanie wzięli Brody w kocioł. Niemcy niespodziewanie kazali ludności cywilnej opuścić domy w trybie natychmiastowym. Pognali nas jak bydło poza miasto w kierunku wsi Gaje. Zabraliśmy ze sobą niewiele, ciepłą odzież, pierzyny, koce i poduszki. Mama kazała nakładać na siebie, co się tylko dało, bo tylko tyle wolno nam było zabrać. W czasie tego „przemarszu”, gdy byliśmy już na skraju wsi, z lasu wyjechali konno z pepeszami, ruscy partyzanci. Zaczęła się strzelanina. W ogniu kul nasza rodzina została rozdzielona. Ja z mamą i młodszą siostrą trafiliśmy do przypadkowego, niewykończonego domu. Umieszczono nas w pomieszczeniu, w którym nie było jeszcze okien. Otwory okienne zabite deskami, a na podłodze leżała słoma. Brat Bronek i siostra Maria zaczęli pracować w niemieckiej polowej kuchni i tam zamieszkali. Dzięki nim mieliśmy dowożoną ciepłą zupę i gotowane w mundurkach ziemniaki. Nie pamiętam jak długo przebywałem w tych warunkach o chłodzie i głodzie. Przez szpary w oknach przedostawał się do wewnątrz śnieg i chłód. Wszyscy spali w ubraniach, tak jak chodzili dniem ,a nawet w butach, przykryci zabranymi z domu pierzynami i czym się tylko dało. Od czasu do czasu nad naszymi głowami przelatywały pociski katiuszy i niemieckiej artylerii. W drugi dzień Świąt Wielkanocnych, 10 kwietnia 1944r., Niemcy zaczęli wyganiać ludność z tej wioski z zamiarem pędzenia do obozu w Brodach. Nam wcześniej udało się wrócić do naszego domu. Gdy pędzony tłum wszedł na gościniec i był już przy naszym ówczesnym domu, u państwa Kopystyńskich, zaczął się atak ruskiej artylerii. Opodal na kominie cegielni mieli swój punkt obserwacyjny. Tłum potraktowali widocznie jak przemieszczające się wojsko niemieckie i wszczęli ostrzał. Zginął wówczas nasz kolega Zbyszek Gierulski. W walkach obronnych wzięta w pierścień okrążenia, walczyła 14 Galicyjska Dywizja Waffen SS złożona z Ukraińców, znana jako SS Galizien. Z rozbitej później w kotle brodzkim dywizji, pojedynczy ukraińscy żołnierze przedostawali się do UPA i brali udział w mordach ludności na Wołyniu i Podolu. Ugrupowana dywizja znalazła się na osi radzieckiego uderzenia, jakie zaczęło się 11 lipca 1944r. We wtorek 18 lipca na tyłach dywizji na północ od Buska pojawiły się sowieckie czołgi. Znaczyło to, że dywizja znalazła się w okrążeniu. W jednostce pozostawało jeszcze 7000 żołnierzy. W nocy 29 pułk przestał istnieć jako siła bojowa. Sztab i resztki składu osobowego pułku zajęły obronę koło Podhorców. O zaciętości walk świadczy fakt, że z 275 żołnierzy kompanii sztabowej spod Brodów wróciło tylko siedmiu.
Udało się nam uniknąć obozu w Brodach. Naszej rodzinie udało się wcześniej wrócić do domu, ale Niemcy domagali się natychmiastowego jego opuszczenia i dołączenia do pędzonych do obozu. Dzięki temu, że u nas stacjonował sztab niemiecki i na usilne prośby siostry Marylki i brata Edwarda -„dobry Niemiec” von Ritter, szef sztabu wybronił nas, pozostaliśmy u siebie. Niemiecki front rozsypywał się. Dowództwo XII Korpusu przygotowywało się do przerwania okrążenia. Przerwanie zostało wyznaczone na 20 lipca 1944r., na godz.3,30. Niestety, zanim na dobre rozpoczęli uderzenie, zostali zaatakowani przez bombowce oznaczone czerwonymi gwiazdami. Jedyna bateria przeciwlotnicza, zanim została zniszczona, zestrzeliła bądź uszkodziła 25 sowieckich samolotów. Po południu natarcie niemieckie zaczęło się załamywać. Na północ od Sasowa zaginął niemal cały sztab 231 pułku. Pułk cofał się na Biały Kamień. Pozostałości artylerii dywizyjnej ostrzeliwały skrzyżowanie dróg i podejścia do Oleska i Podhorców, zapewniając pułkowi możliwość wycofania się. Wspomniany już von Ritter, gdy tylko Niemcy przerwali radzieckie okrążenie, zorganizował nam transport samochodem ciężarowym przez Olesko do Złoczowa, gdzie był szpital wojskowy. Niemcy wywozili bowiem z Brodów swoich rannych żołnierzy. W naszym samochodzie nie było rannych, lecz jakiś ładunek. Pamiętam, leżałem z siostrą i braćmi plackiem pod plandeką i widziałem, jak szosa, którą jechaliśmy była pokryta trupami. Ze Złoczowa cudem dotarliśmy do Lwowa. Niezapowiedziani zatrzymaliśmy się we Lwowie w mieszkaniu, w którym przed wojną mieszkał brat mamy – wujek Franek Skała. Przyjęto nas i nakarmiono. Domyci wyjechaliśmy „krowiakiem” w stronę Rzeszowa. Dotarliśmy do Staroniowy, do wujka Franciszka, gdzie spotkaliśmy się z tatą. Cóż to była za radość! Jak się okazało, rodzice umówili się, że gdyby front nas rozdzielił, a byli świadomi, że coś takiego może się wydarzyć – spotkają się właśnie w Staroniowej. Mieszkaliśmy tam bardzo krótko w sześć osób w domu babci Markowskiej – mamy wujenki Skałowej i babci Jadzi naszego Franka. Ze Staroniowej przenieśliśmy się na Górkę Zaczerską, gdzie zamieszkaliśmy w „chałupce”, w jednym z dwóch najstarszych domów we wsi (najstarszy był rodziny Szarych), u ciotki taty – Ślusarzówny, zwanej we wsi „ciotką z wielkim kluczem”, bo pod zapaską (fartuchem) nosiła uwiązany klucz od swego domu. Tak więc rodzice w ciągu 19 lat wrócili tam skąd wyszli, nie mając nic, prawie goli i bosi. Dzięki Bogu, z kompletną rodziną, gdyż wkrótce z Brodów dojechali do nas Marylka z Bronkiem. Tutaj w Górce Zaczerskiej w 1944r. zastało nas wyzwolenie. Jednego dnia byli Niemcy, a drugiego już sołdaty Armii Czerwonej. W czasie wakacji w 1945r. przeprowadziliśmy się do Staromieścia. Zamieszkaliśmy u państwa Brydaków, tym razem w sześć osób w jednej izbie i na strychu. Najstarszy z braci Edek i Marylka dostali nakaz pracy i wyjechali do nieznanego nam Niemodlina na Ziemiach Odzyskanych. Edek chciał, abym od nowego roku szkolnego 1946/47 rozpoczął naukę w powstającym w Niemodlinie gimnazjum. Nauka odbywała się w niemodlińskim zamku i uczęszczałem do szkoły handlowej, gdyż miałem smykałkę do handlu i zawsze dobrze się uczyłem. W ciągu 3 lat zaliczyłem 3 klasy gimnazjum i 2 klasy liceum. 2 czerwca 1949r. znalazłem się w grupie 12 pierwszych maturzystów Liceum Ogólnokształcącego w Niemodlinie. Były to pierwsze matury na Ziemiach Zachodnich. Kiedy rodzeństwo postarało się o większe mieszkanie w Niemodlinie – pół domu, ściągnęli natychmiast do miasta rodziców. W międzyczasie z wojska powrócił brat Bronek i znów byliśmy w komplecie. W Niemodlinie mieszkaliśmy do 1950r., ale kiedy tato otrzymał kolejarskie mieszkanie służbowe na Kościuszki w Opolu, wszyscy zamieszkali właśnie tam. Tuż po maturze dostałem powołanie do odbycia służby wojskowej. Jako podchorąży skierowany zostałem do Szkolnej Baterii Oficerów Rezerwy (SBORA) w Inowrocławiu. Tam w okresie szkolenia od maja 1950r.przebywałem na wojskowym poligonie, a po nim cała szkoła trafiła do garnizonu w Grudziądzu. Na zakończenie służby zostałem awansowany do stopnia chorążego i odesłany do cywila. Nie na długo. Moi bracia też służyli w wojsku. Był taki okres, że nasi rodzice mieli trzech synów w wojsku – Bronka, Zbyszka i młodszego Franka. W Grudziądzu poznałem swoją przyszłą żonę Irenę. Od jesieni 1950r. pracowałem w Opolu w Powszechnym Zakładzie Ubezpieczeń Wzajemnych, wyceniając budynki gospodarskie w ramach obowiązkowego ubezpieczenia. Pomyślnie zdałem egzamin wstępny i zostałem przyjęty do Pomorskiej Akademii Medycznej w Szczecinie. Z dziwnych dla siebie obecnie powodów, poprosiłem uczelnię o roczny urlop dziekański i takowy otrzymałem. Wykorzystały to automatycznie władze wojskowe, a były to czasy stalinowskie w powojennej Polsce Ludowej. Momentalnie dostałem następne powołanie do czynnej służby oficerskiej LWP. Stawiłem się do Pomorskiego Okręgu Wojskowego w Bydgoszczy i w ten oto sposób jeszcze w 1951r. znalazłem się w Grudziądzu, jako dowódca plutonu ogniowego (artyleria – haubice 125 mm).W niedługim czasie zostałem mianowany dowódcą baterii. W późniejszym okresie dowiedziałem się, że byłem zbyt sklerykalizowany, by kontynuować studia w Szczecinie i dlatego zostałem powtórnie powołany do wojska. W drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia 1951r.zawarłem związek małżeński z Ireną Platz. Przysięgę małżeńską składałem w wojskowym mundurze. Była to z mojej strony jawna prowokacja, gdyż przez cały okres służby wojskowej byłem szykanowany z powodów religijnych. W międzyczasie urodziło się nam 2 synów – Ryszard i Marek. W wojsku zostałem awansowany do stopnia kapitana. W 1955r.zostałem zwolniony do rezerwy z przyczyn organizacyjnych. Po wojsku z takimi papierami, długo nie mogłem znaleźć pracy. Cierpiała na tym przede wszystkim moja rodzina.
2 czerwca 1949r.pierwsi maturzyści L. O. w Niemodlinie.
1951 r. na poligonie wojskowym
1951 r. na poligonie wojskowym
Chorąży Grata na poligonie deklamuje Balladę o pierwszym batalionie L.Szenwalda.
1951 r. z żoną Ireną Platz
1952 r.na poligonie wojskowym
Pracuje kolejno w Grudziądzkiej Odlewni Emalierni, Centrali Technicznej Gdańskie Biuro Sprzedaży w Gdańsku-Oliwie, a od 1960r.w porcie Gdynia jako ekspedient. W 1960r.w Gdyni przychodzi na świat trzeci syn Zbigniewa i Ireny – Arkadiusz. Powtórnie wraca na Opolszczyznę. W 1961r.pracuje w PTTK w Otmuchowie i Głogówku. Zalicza też krótki epizod pracując w Turawie nad Jeziorem Turawskim. Po rozwodzie z Ireną w 1970r.powtórnie zawiera związek małżeński z Danutą Kopera. Uroczystość odbywa się w Urzędzie Stanu Cywilnego w Brzegu. Rozpoczyna pracę w Wojewódzkim Zarządzie Kin w Opolu. Przez krótki okres pełni funkcję kierownika kina „Słońce” w Brzegu. Otrzymuje posadę kierownika kina „Wrzos” w Lewinie Brzeskim. 23 listopada 1978r.tragicznie umiera żona Danuta. Rodzinny dramat nie pozostaje bez wpływu na dalsze losy Zbigniewa. W Lewinie Brzeskim mieszka do 1980r. Żeni się po raz trzeci.23.08.1980r.zawiera związek małżeński z rodowitą lwowianką, Ireną Legierską zd. Malinowska (zmarła w 2007r.).Pracuje jako inspektor BHP w PSS „Społem” w Brzegu, przy ul. Marchlewskiego (obecna A. Krajowej). Na emeryturę przechodzi w 1982r. Rodziny z domów Gratów rozproszyły się po różnych miastach i mieszkają w Opolu, Brzegu, Gliwicach, Warszawie, Katowicach i Brukseli. Zbigniew Grata wychował 3 synów (dwóch już nie żyje).Doczekał się 3 wnuków i 3 prawnuków. Był radnym Rady Miejskiej w Brzegu kadencji 1990-94.W latach 1990-2000 pełnił funkcję Prezesa Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo Wschodnich, Oddział w Brzegu. Wybrany przez Zarząd Towarzystwa w Brzegu Prezesem Honorowym. Odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi (1998r.) i Złotą Odznaką TML i KPW. W materiale wykorzystano wspomnienia rodziny Grata oraz fragmenty z książki J.Szcześnika ”Brody”.
Eugeniusz Szewczuk
Osoby pragnące, by napisano o ich życiu na Kresach, proszone są o kontakt ze mną tel.607 565 427 lub e-mail pilotgienek@wp.pl
1954 r. z synami Ryszardem i Markiem na statku wycieczkowym po Wiśle.
1970 r. ślub cywilny z żoną Danutą USC Brzeg
1975 r. jako Kierownik kina Wrzos w Lewinie Brzeskim.
1976 r. kino Wrzos w Lewinie Brzeskim – spotkanie z aktorem Tadeuszem Janczarem.
1976 r. żona Danuta z ulubioną Awą.
1979 r. Krynica pobyt w uzdrowisku
1 maja 1979 r. w Brzegu ul.Chrobrego
1983 r. Św. Mikołaj (Zbigniew Grata) PSS Społem Brzeg
1999 r. Prezes Towarzystwa Miłośników Lwowa i KPW Oddział w Brzegu