Widziane z Polski „gminnej” – Felieton posła Pawła Grabowskiego

0
fot. archiwum
Reklama

Na Wiejskiej – jak zwykle – partie bawią się w najlepsze, kłócąc się ze sobą i dzieląc Polaków. Nie widząc sensu we wzajemnym okładaniu się kijami, ruszyłem w teren, aby spotkać się z samorządowcami…


Być może niektórzy z Was już o tym zapomnieli, ale w październiku ubiegłego roku odbyły się wybory samorządowe. Wspominam o tym nie bez przyczyny, bowiem cztery miesiące temu wybraliśmy na Opolszczyźnie 82 włodarzy – czyli wójtów, burmistrzów, prezydentów miast oraz starostów, z którymi postanowiłem się spotkać i porozmawiać o sprawach najważniejszych dla mieszkańców, którzy ich wybrali.
Wraz z nowym rokiem ruszyłem w teren, jeżdżąc od gminy do gminy, starając się poświęcić każdemu z włodarzy tyle czasu, aby każdy mógł przedstawić na spokojnie najpilniejsze problemy i sprawy ważne dla lokalnej społeczności. W wielu przypadkach moja wizyta wzbudzała niekrytą ciekawość i zdziwienie, bowiem w wielu gminach była to pierwsza od lat wizyta posła.

Reklama - ciąg dalszy wpisu poniżej

Dość szybko jednak przyzwyczaiłem się do tego zdziwienia, przekonując się do słuszności i zasadności idei „jeden poseł na jeden powiat”. Skoro bowiem mamy na Opolszczyźnie 12 posłów i 11 powiatów + Miasto Opole, to wprowadzając w życie ideę „jeden poseł na jeden powiat”, mieszkańcy każdego powiatu mieliby swoją reprezentację w Sejmie, a wójtowie i burmistrzowie nie dziwiliby się, że odwiedza ich poseł, oferując swoją pomoc i wsparcie, oczywiście w ramach ustalonych kompetencji ustawowych. Tymczasem, mając 12 posłów dla całej Opolszczyzny, rozumianej jako jeden okręg, dochodzi do sytuacji, w której – przykładowo – Powiat Nyski „ma” trzech posłów, a z kolei powiaty Strzelecki, Głubczycki czy Namysłowski „nie mają” żadnego posła.

Oczywiście każdy poseł – zgodnie z Konstytucją – jest wybierany przez Naród, a swoim zasięgiem działania obejmuje całą Polskę. Przechodząc na nieco niższy poziom abstrakcji – teoretycznie, posłowie działają na terenie swoich okręgów, czyli w przypadku Opolszczyzny – na terenie całego województwa, jednak praktyka moich spotkań z włodarzami pokazuje, że na terenie wielu gmin obecność posłów jest – jakby to delikatnie powiedzieć – mało zauważalna. I nie jest to absolutnie zarzut personalny, lecz próba wykazania pewnej dysfunkcji (żeby nie powiedzieć – patologii) systemowej.

Zakładając, że w ciągu jednego dnia odbywają się trzy spotkania z włodarzami, a w tygodniu poświęca się trzy dni na takie spotkania – potrzeba ponad blisko dziewięciu tygodni, aby spotkać się ze wszystkimi włodarzami z Opolszczyzny. Do tego doliczyć należy dni posiedzeń sejmowych komisji, uczestnictwo w różnych uroczystościach, spotkania z mieszkańcami, podejmowanie interwencji poselskich lub inicjatyw politycznych… i okazuje się, że na taki „objazd” po Opolszczyźnie potrzebne są minimum trzy miesiące.

I tu można zadać pytanie – w jaki sposób poseł wybierany w wielkim okręgu ma reprezentować blisko milion wyborców, skoro spotkanie się ze wszystkimi włodarzami z danego okręgu zajmuje minimum trzy miesiące? I to być może tłumaczy zdziwienie włodarzy, kiedy odwiedza ich poseł z drugiego krańca Opolszczyzny. To przekonuje mnie o zasadności zmiany sposobu wybierania posłów, tak aby jeden poseł przypadał na jeden powiat i był wybierany faktycznie przez społeczność lokalną, a nie przez szefa partii w Warszawie, który decyduje o tzw. „miejscach biorących” na listach wyborczych.

Żeby jednak nie było, że Grabowski to tylko ciągle o JOW-ach – podzielę się z Państwem jedną historią, która w najlepszy sposób obrazuje z jednej strony – realia i problemy, z którymi muszą uporać się samorządowcy, a z drugiej – „racjonalność” wydawania pieniędzy, które oddajecie władzy w ciężko zarobionych, wysokich podatkach.

W pewnej gminie są dwie szkoły podstawowe. W jednej uczy się w ósmej klasie sześciu uczniów, w drugiej – czterech. Burmistrz, kierując się zasadami elementarnej racjonalności, chciał połączyć obie klasy, tak by w jednej uczyło się dziesięciu uczniów. Niestety, nie dostał zgody na takie połączenie z uzasadnieniem, że uczniowie muszą się uczyć w jednej szkole od początku do końca danego etapu edukacji.

Z kolei w Niemczech, w jednej z gmin partnerskich jest szkoła, w której w ósmej klasie uczy się 35 uczniów. Burmistrz gminy partnerskiej, kierując się dobrem uczniów, chciał podzielić klasę na dwie, tak by w każdej z klas uczyło się ok 17-18 uczniów. Niestety, nie dostał zgody na taki podział, bowiem minimalna liczba uczniów w tak dzielonych klasach wynosi 20.

Na czym polega różnica? Ano na tym, że w Polsce system edukacji organizuje ministerstwo, ale płaci za edukację samorząd. Tymczasem w Niemczech system edukacji organizuje ministerstwo i to ministerstwo płaci za edukację. W przypadku Niemiec nie ma zatem mowy o tak swobodnym, żeby nie powiedzieć – frywolnym, wydawaniu pieniędzy. W Polsce natomiast, ciężko wypracowane przez obywateli podatki są marnowane, tylko dlatego że władza centralna nie jest zainteresowana – albo po prostu nie potrafi – stworzyć sprawnego i funkcjonalnego systemu edukacji. Z tą refleksją zostawiam Państwa do kolejnego felietonu.


Paweł Grabowski – radca prawny, poseł Kukiz’15. W wyborach parlamentarnych uzyskał mandat od ponad 4,5 tysiąca mieszkańców Opolszczyzny, mimo iż były to pierwsze wybory, w których kandydował i nigdy nie należał do partii politycznej. W Sejmie jest członkiem Komisji Finansów Publicznych, Komisji Gospodarki i Rozwoju oraz wiceprzewodniczącym Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej. Prowadzi również prace Podkomisji ds. mikro-, małych i średnich przedsiębiorstw. W naszym regionie najłatwiej umówić się z nim telefonicznie, pod numerem tel. 690 226 236.

Reklama