Od początku epidemii w Chinach opinia światowa wywierała naciski na władze tego kraju, żeby ujawniono prawdziwe dane na temat liczby chorych oraz ofiar śmiertelnych wirusa w Wuhan. Pojawiły się zweryfikowane dane, ale wciąż budzą one wiele wątpliwości.
Całą sprawę przyśpieszył zapewne otwarty konflikt na linii USA – WHO oraz bezpośrednie oskarżenia padające z ust Donalda Trumpa, pod adresem tej instytucji. Prezydent Stanów Zjednoczonych oskarżył WHO o bycie marionetką w rękach Chin. Wstrzymał do odwołania finansowanie tej organizacji i wezwał jej władze do wyjaśnienia całej sytuacji. Okazuje się, że wkład USA stanowi aż 14 procent całego budżetu WHO. Tymczasem wkład Chin to tylko 0,25 procenta.
Pod naporem Chiny pokazały nowe dane. Władze tego kraju twierdzą, że przeprowadzono gruntowne badania i to właśnie ich wyniki zaprezentowano światu. Dotyczą one tylko ofiar CoVID-19 w Wuhan.
Czy Chiny ujawniły prawdziwą ilość ofiar?
Do tej pory podawano, że ofiar było 2579, teraz jest to 3869 osób, a w całym kraju 4636. Chińskie władze tłumaczą, że rozbieżność w tych liczbach spowodowana jest opóźnieniem w pobieraniu i analizie danych z ośrodków medycznych. Podobno policzono także ofiar, które zmarły w domach.
W piątkowym komunikacie organu nadzorującego walkę z epidemią w Wuhanie napisano, że po weryfikacji danych łączny bilans zakażeń wzrósł o 325 do 50 333, a łączny bilans zgonów o 1290 – do 3869. Komunikat opublikowała państwowa agencja prasowa Xinhua.

Czy Chiny ujawniły prawdziwą ilość ofiar? Dane opublikowane przez Chiny wciąż są podważane. Specjaliści uważają, że tak niska liczba ofiar jest wręcz niemożliwa z kilku przyczyn.
Po pierwsze tam było pierwsze ognisko, a więc nikt nie był na to przygotowany i potrzeba było czasu, żeby zmobilizować służby, sprzęt i środki.
Po drugie, porównując wyniki z Chin, do liczb zgonów w USA, gdzie jest pięciokrotnie niższa populacja, wydaje się to niewiarygodne.
I wreszcie po trzecie – raporty wywiadu USA już dawno donosiły o przekłamywanych wynikach i liczbie ofiar idącej w miliony.
Rzecznik MSZ Chin odrzucił w czwartek sugestie, że Covid-19 mógł mieć swój początek w laboratorium w Wuhan. To reakcja na doniesienia o tym, że dyplomaci USA zgłaszali wątpliwości co do bezpieczeństwa ośrodka, gdzie prowadzono badania nad koronawirusami.
Burza po artykule w „Washington Post”
We wtorek „Washington Post” doniósł o dwóch depeszach wysłanych przez amerykańskich dyplomatów, którzy na początku 2018 roku złożyli wizytę w laboratorium Wuhańskiego Instytutu Wirusologii. Instytut posiada najwyższy międzynarodowy poziom bezpieczeństwa BSL-4.
Mimo że wizyta odbyła się na zaproszenie chińskich władz, Amerykanie mieli być na tyle zaniepokojeni bezpieczeństwem i sposobem zarządzania ośrodka, że wysłali do Waszyngtonu dwie depesze na ten temat.
Jak napisał waszyngtoński dziennik, oficjele USA mieli domagać się w nich poświęcenia większej uwagi wuhańskiemu laboratorium ze względu na wątpliwości dotyczące bezpieczeństwa. Mieli też ostrzec, że prowadzone w ośrodku badania nad koronawirusami u nietoperzy stanowią ryzyko wybuchu pandemii podobnej do SARS w 2003 roku.
Specjaliści obawiają się drugiej fali zakażeń koronawirusem
W Chinach rosną obawy o możliwość wystąpienia drugiej fali zakażeń koronawirusem. W Kantonie na południu kraju, gdzie poprzedniej doby wykryto cztery nowe infekcje lokalne, zapowiedziano ponowne zamknięcie niektórych muzeów – podały w piątek lokalne media.
Ostatnio zgłoszono w kraju 52 nowe przypadki zakażeń. Rzecznik państwowej komisji zdrowia Mi Feng uspokajał na piątkowej konferencji prasowej, że większość z nich związana jest ze skupiskami wykrytymi już wcześniej. Pokreślił jednak konieczność zachowania ostrożności, by zapobiec nawrotowi epidemii.
Szczególne obawy budzi sytuacja w miasteczku Suifenhe w prowincji Heilongjiang, gdzie wykryto ostatnio dziesiątki zakażeń wśród Chińczyków powracających z sąsiedniej Rosji. W odpowiedzi władze miasta znacznie ograniczyły ludziom możliwość wychodzenia z domów.
Ponownie rośnie również liczba lokalnych infekcji wykrywanych w prowincji Guangdong na południu Chin. W czwartek odnotowano pięć takich przypadków, z czego cztery w stolicy prowincji, Kantonie, oraz jeden w mieście Shenzhen.
W Kantonie życie w dużej mierze powróciło do normalności po szczytowym okresie epidemii. Mieszkańcy wznowili pracę w biurach i fabrykach, a w godzinach porannych i popołudniowych w metrze i autobusach znów panuje ścisk. Parki i skwery wypełniają się ludźmi, z których większość – choć nie wszyscy – wciąż nosi maseczki ochronne.
W związku z nowymi zakażeniami od soboty wiele miejskich muzeów ponownie wstrzyma działalność – podał w piątek kantoński dziennik „Nanfang Ribao”, powołując się na zarządy placówek. Termin wznowienia pracy muzeów nie został ustalony.
Wcześniej na czterech obszarach prowincji Guangdong, w tym w dwóch dzielnicach Kantonu, ponownie podniesiono poziom ryzyka epidemicznego z niskiego na średnie.
W ostatnich tygodniach w Kantonie dochodziło do dyskryminacji cudzoziemców, szczególnie Afrykanów, którym zarzucano roznoszenie koronawirusa. Afrykanie poddawani byli przymusowym testom i dodatkowej kwarantannie. Mimo zapewnień władz obcokrajowcy wciąż nie są wpuszczani do niektórych restauracji i barów. Pracownicy lokali twierdzą, że wytyczne pochodzą od lokalnych urzędników.
ZOBACZ TAKŻE
„Kto naprawdę był pierwszym zarażonym…?”
Felieton o „pacjencie zero”. Czy tzw. „pacjent zero” to naprawdę pacjent z Zielonej Góry? A może z Łodzi, Wrocławia lub Brzegu?